Artykuły

Klasyka po bożemu

Klasyki wystawianej po bożemu, ale na przyzwoitym poziomie, jest jak na lekarstwo. Najczęstszy problem wystawiania utworów klasycznych z dbałością o realia epoki i wiernością autorowi [polega na tym, że] bardzo łatwo stają się one salonową igraszką, bibelocikiem, który z pozoru wygląda estetycznie, ale nie niesie żadnej wartości poznawczej - pisze Paweł Sztarbowski w Metrze.

Zwierzył mi się niedawno znajomy, który uwielbia w sztuce eksperymenty wszelkiej maści, że poprzez swoje upodobania do rzeczy odważnych i poszukujących popadł w niemałe rodzinne tarapaty. Okazało się, że w jego mocno już wiekowych ciotkach odżyła nagle dawna miłość do teatru. A że w rodzinie mają specjalistę, chciały by polecił im coś ciekawego. Ale lojalnie zastrzegły, że ma być klasyka, bez przekleństw i golasów na scenie, najchętniej w kostiumach z epoki. Mój znajomy przebolał nawet to, że chciały dokładnie tego wszystkiego, czym on sam się brzydzi. Problem w tym, że klasyki wystawianej po bożemu, ale na przyzwoitym poziomie, jest jak na lekarstwo.

Od jakiegoś czasu poprzeczkę próbuje podnosić Teatr Narodowy, ale efekty bywają różne. Przykładem eleganckiego spektaklu, który przy okazji może bezpośrednio odnosić się do współczesnej rzeczywistości, był "Tartuffe, albo Szalbierz" w reżyserii Jacąuesa Lassalle'a, wystawiony w apogeum rzucania politycznych sloganów odnowy moralnej i rozliczania z grzechów przeszłości, stał się ostrym studium hipokryzji. Kostium z epoki wręcz wzmacniał bezradność wobec fałszywych autorytetów i obnażał ich umiejętność maskowania się. Reżyserowi udało się więc znaleźć ponadczasowe mechanizmy społeczne. Wydawało się, że przepis na sukces został odnaleziony.

Jednak powtórzenie tego przepisu dało efekt cokolwiek zakalcowaty, w postaci spektaklu "Umowa, czyli łajdak ukarany". Również w reżyserii Lasśalle'a, w nowym tłumaczeniu Jerzego Radziwiłowicza i w kostiumach Doroty Kołodyńskiej. I w doborowej obsadzie. Efektem było arcydzieło nudy i powierzchowności. Dość słusznie zapomniane sztuczydło Marivaux aż prosi się o znaczne skróty. Zapewne jednak zwyciężył postulat, że ma być tak, jak chciałby tego autor.

I to chyba najczęstszy problem wystawiania utworów klasycznych z dbałością o realia epoki i wiernością autorowi - bardzo łatwo stają się one salonową igraszką, bibelocikiem, który z pozoru wygląda estetycznie, ale nie niesie żadnej wartości poznawczej. Przykładem są choćby inscenizacje Jana Englerta w Teatrze Narodowym - "Iwanow" Czechowa i "Księżniczka na opak wywrócona" Calderona, które poza szykowną stylizacją i gwiazdorskimi obsadami, przekomarzającymi się w eleganckich scenografiach, nie wnoszą zbyt wiele do naszego rozumienia świata.

Poza uniwersalnymi mechanizmami społecznymi dość często szuka się w klasycznych dziełach tak zwanej prawdy uczuć. Wiadomo przecież, że ludzie zawsze kochali, odczuwali namiętności, nienawidzili.

Dobrym przykładem klasycznej inscenizacji - bez udziwnień, a jednak niezakłamanej w pokazywaniu uczuć - są "Panny z Wilka" [na zdjęciu] w reżyserii Krzysztofa Rekowskiego, zrealizowane w Teatrze Polskim w Poznaniu i znakomicie zagrane, szczególnie przez żeńską część obsady. Nostalgiczne przywoływanie minionej epoki nie jest tu tylko ozdobnikiem, ale nadaje sens opowieści o przemijaniu i śmierci.

Podobny zabieg pojawia się często w inscenizacjach sztuk Czechowa. Świat, którego już nie ma, pozwala tym mocniej wydobyć wpisaną w te dramaty melancholię i niemal nihilistyczne przeświadczenie o bezsensie ludzkiego istnienia. Gdy w "Trzech siostrach" w reżyserii Pawła Łysaka bohaterowie mówią bezpośrednio do zebranej publiczności o tym, czym dla nich jest szczęście, i jak wyobrażają sobie Ziemię za 100 lat, kostium staje się nieistotny. Bo sens tych opowieści jest ponadczasowy, podobnie jak odczucia postaci. By to wydobyć, potrzebni są dobrzy aktorzy, bo wszelka rodzajowość dodana do klasycznego kostiumu staje się nieznośna.

Znakomicie widać to w "Sztuce bez tytułu" w reżyserii Agnieszki Glińskiej z Teatru Współczesnego w Warszawie, gdzie doskonale rozumiemy dramat Płatonowa, wielopoziomowo prowadzony przez Borysa Szyca, zaś nie do przyjęcia staje się starsza część obsady, która wkracza ze sztucznymi wąsiskami i tupecikami, grając przy tym z nieznośną manierą. Aż trudno uwierzyć, że całość wyszła spod ręki jednej reżyserki. Dodajmy, że niewiele wcześniej Glińska zrealizowała stylową i ostentacyjnie staroświecką "Lekkomyślną siostrę" w Teatrze Narodowym, w której dzięki dobremu aktorstwu udało się ożywić z pozoru nieaktualną historię.

Ostatnią wreszcie szansą na wystawienie klasyki wedle litery dramatu jest zaufanie słowu i odcięcie od niego wszelkiej widowiskowości. Efekty bywają różne, o czym świadczy niepowodzenie "Szewców" w Teatrze Polskim w Warszawie, wyreżyserowanych przez Macieja Prusa. Zaufanie do żywiołu retoryki, który został zapisany w utworze Witkacego, nie znalazło, niestety, poparcia w rzetelnym aktorstwie.

Jednak mistrzynią takiego odczytania klasyki jest Anna Augustynowicz, która potrafi znakomicie wydobyć rytm zawarty w tekstach dawnych i sprawić, że nabierają one aktualności jako zmagania ludzi podobnych nam dzisiaj, samotnych wobec świata. Aktorzy, odcięci od wszelkiej rodzajowości, stojący na czarnej scenie w ascetycznych kostiumach, ukazują jedynie stany umysłu. Epoka jest w tym wszystkim nieistotna. Ważny staje się sens. Tylko czy to jest jeszcze klasyka po bożemu?

I czy przypadłaby do gustu ciotkom mojego znajomego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji