Artykuły

Jesteście wspaniałe!

Olśniewająco brawurowa, zachwycająca swoją doskonałością formalną, komedia czy też sztuka Iwana Turgieniewa "Miesiąc na wsi" kończy się eksklamacją opuszczającej scenę głównej bohaterki do gromadki zbaraniałych mężczyzn, jeszcze tak niedawno oblegających ją a teraz rejterujących: "Taki Tak! Wszyscy jesteście wspaniali!''. W tym okrzyku jest ironia, zgorzknienie, krańcowa irytacja głupotą męską itd. itp. Pomyśleć, że ten wspaniały popis kobiecego gniewu wysnuł mężczyzna, wsparty o swoją wiedzę życiową. Wiedział piekielnie wiele. Jakie szczęście, że zrobił to Iwan Turgieniew, a nie, na przykład, koleżanka Mańka ze szpalty obok. Kazałaby niewątpliwie deklamować pani Kucównie dwuszpaltowy felieton, z którego mężczyźni dopiero dowiedzieliby się, jacy to oni są niedorośli, wieczni chłopcy, nieodpowiedzialni, i w ogóle...

U Turgieniewa, w Teatrze Małym, felietonów nie ma, dowcipy tkwią w sytuacji, a w ogóle to trochę wszystkim smutno. Jak to mówią współcześni mędrcy, jedni chcieliby się samozrealizować, ale już za późno, drudzy cofają się, bo są młodzi i za głupi, tylko mąż bohaterki, bogaty obszarnik, robi to co lubi, biega z widłami, motykami na ramieniu i nie dostrzega, że jest od nie wiadomo ilu lat rogaczem. tu jednak Turgieniew jest zupełnie współczesny, bo zdaje się nam mówić: "a czy to aż takie ważne?". Bohater jest tak zajęty nową wialnią, że aż swojej bujnej żony nie dostrzega. Ona jego zresztą też. Tutaj Turgieniew wiedział co ludziom pokazuje. Niemal całe życie był tym trzecim, mimo że ważniejszym, a jego sztuka, pozornie starutka, pozornie anachroniczna - bo, pomyślcie, wszystko odbywa się w rodzinie obszarniczej w latach czterdziestych minionego wieku, w mikołajewowskiej Rosji - a przecież idzie w teatrze w Warszawie w kompletach od roku 1974, do chwili obecnej. No cóż. Dziś raz po raz jakaś pisząca i pani powtarza po Turgieniewie owo zgryźliwe: "Wszyscy jesteście wspaniali", niestety, nie każda jest Turgieniewem, nie każda panią Yourcenar, zresztą ta ostatnia zajmuje się inną problematyką i jest genialna, niemal jak Turgieniew. Ja zaś mam na myśli zwykły, pospolity tłum piszących pań - wierszem i prozą - którym od czasu do czasu zbierze się tyle złości na swoje męskie otoczenie, że uznają to za wystarczający powód napisania trzystu stron maszynopisu, tam gdzie Turgieniewowi wystarczyło jedno zdanie.

Czy do pomyślenia jest taka komedia, której bohaterem byłby pan w średnim wieku, wybiegający ze sceny, z ironicznie sarkastycznym okrzykiem, zwróconym ku tłumowi wielbicielek: "Wszystkie jesteście wspaniałe!". Ależ oczywiście. W tej chwili rewolucja obyczajowa sprawia, że nie tylko panie wymyślają panom od durniów, ale - uwaga! - panowie paniom także (od idiotek) i nikt się temu nie dziwi. Za czasów Turgieniewa kojarzono w stadła małżeńskie nie ludzi lecz majątki. Dziś kojarzy się te małżeństwa na zasadzie pokera. Dziewczynom się spieszy, bowiem wiedzą, że w praktyce, po trzydziestce, tracą szanse, lub szanse te stają się mniejsze, zaś młodzi ludzie przed trzydziestką są doprawdy o wiele głupsi od swych rówieśnic i chodzą po świecie seksu i uczuć równie zbaraniali jak ów młody korepetytor z komedii Turgieniewa, któremu na wątłe barki spada miłość pani domu. Dziś młody człowiek bywa więc równie uroczy w swej zieloności i rzuca się w małżeństwo, niczym jegomość, któremu wmówiono, że można się nauczyć pływać jedynie skacząc do bardzo głębokiej wody. Niekiedy się to udaje, ale na ogół wyniki są mierne. Facet staje się tym okazem średnim statystycznie, ukochanym przez felietonistki, takim, ot, nieco poparzonym, wycwanionym, mającym istotnie w miarę upływu lat ochotę krzyknąć sobie dla kurażu do damskiego otoczenia: "wszystkie jesteście wspaniałe!", do niejednej zaś z osobna, że jest idiotką, do jednej, że jest bardzo kochaną idiotką, do niejednej, że jest bardzo mądrą, ale że go nic a nic nie obchodzi. Jeśli go nie zawiedzie przytomność umysłu, spojrzy w lustro, dostrzeże swoją prześmieszną, wstrętną własną mordę i dojdzie do wniosku, że przecież to damskie otoczenie zapewne wlicza go w pejzaż, jako pewien szczegół, detal, ale wszak dla nich obojętny.

W latach turgieniewowskich była pewna liczba kobiet, które - albo urodą i majątkiem, albo tylko kolosalną urodą, albo tylko kolosalnym majątkiem jako atutami dobijały się takiego miejsca w świecie, że mogły być pewne, iż wzbudzają zainteresowanie. Jeśli idzie o mężczyzn? Cóż... Wieszczowie, tacy jak Mickiewicz, a jeszcze lepiej, tacy jak Zygmunt Krasiński, bo to i nazwisko, i majątek, i talent oraz wielcy muzycy, tacy jak Chopin i Liszt mogli być pewni konkiet. Ale już biedny nie dostrzeżony Norwid, strzelający sobie w łeb poeci Młodej Polski? W każdym razie, pewna ranga intelektualna dawała szanse, tak, że nawet karykaturalnie nikły wzrostem Ryszard Wagner, mógł liczyć na zdobycze.

A dzisiaj? Czy ja wiem? Warto być docentem niekoniecznie habilitowanym: Warto być dostrzeżonym w jakiś tam sposób, ot, być gwiazdą choćby jednego sezonu. Warto być czasem bohaterem jakiegoś opowiadania pana Głowackiego, czyli przytomniakiem. Wszystko to nie znaczy, że zwróci na takiego pana uwagę pani Katergis, bo takich pań już nie ma, a jej współczesne odpowiedniki, na przykład pani J. Kennedy poniżej Onassisa nie schodzą. Biedny Onassis, biedna pani Kennedy, słowem - wszyscy jesteście wspaniali i wszystkie jesteście wspaniałe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji