Artykuły

Miesiąc na wsi

Adam Hanuszkiewicz skomponował to przedstawienie jak gdyby w czterech wymiarach. Siedząc w pierwszych rzędach Teatru Małego, gdzie grany jest obecnie "Miesiąc na wsi" Iwana Turgieniewa, czujemy zapach trawy łamiącej sic. pod stopami aktorów. W chwili, gdy wschodzimy na widownię, rozpada się cała nasza wiedza o realizmie, naturalizmie. Nasz teatralny światopogląd zostaje zniweczony. Przedstawienie zaczyna się zanim jeszcze ukażą się aktorzy.

Na widowni jest ciemno, tylko pośrodku sali, w słonecznej plamie reflektorów, zieleni się najprawdziwsza murawa, na niej wiklinowe fotele, stół, stołek, kwiaty nad sadzawką, w której szarej wodzie znaleźć można własne odbicie, okwiecona jabłonka. Widz jest absolutnie zaskoczony, żeby nie powiedzieć, zaszokowany, i wtedy, jak gdyby dla ostatecznego porażenia go, ukazują się wypełzając gdzieś spod fotela czy stołu, dwa cudowne wyżły. Stopień wierności scenicznego obrazu wiejskiego ogrodu przekracza wszystko to, co nazywamy naturalistyczną kalką, naturalistycznym powieleniem.

Sceneria w tym przedstawieniu, w jego zamyśle i kompozycji jest rzeczą ważną, istotną. Hanuszkiewicz odzyskuje dla teatru współczesnego naturalizm, zdawałoby się definitywnie lat temu kilkanaście pogrzebany, ale tenże naturalizm nie jest dla niego metodą twórczą, którą w zmodyfikowanej formie, przefiltrowanej przez własne doświadczenia artystyczne, chciałby wykorzystać, lecz rekwizytornią, z której czerpie, tworząc oryginalny i niepowtarzalny świat własnego teatru. Hanuszkiewicz przypomina tu współczesnych artystów, którzy w swych kompozycjach malarskich wykorzystują autentyczne przedmioty codziennego użytku.

Jedną z najistotniejszych cech tego przedstawienia jest zderzenie naturalistycznej scenerii z lirycznym klimatem sztuki Turgieniewa. Inscenizacja warszawska poprzez grę aktorów - pełną półtonów i niedopowiedzeń oraz całą tę sielsko-pejzażową scenerię, bardzo szlachetną w kolorycie, jeszcze bardziej upoetyzowała utwór rosyjskiego pisarza. Pomysł zderzenia naturalistycznej scenerii ze sztuką w klimacie bliską Czechowowi, mógłby się wydać jedynie kaprysem reżysera, gdyby nie idealna wręcz spójność i żelazna logika, z jaką zostało zbudowane przedstawienie. Liryzm przeplata się tu z nutą tragizmu, piękno z miernotą, pospolita codzienność z odrobiną patosu. Można by użyć określenia: "jak w życiu", gdyby w ocenach artystycznych nie było ono obciążone pejoratywnymi podtekstami i gdyby nie czas dzielący nas od wydarzeń, które rozegrały się w rodzinie bogatego ziemianina rosyjskiego - Arkadija Siergiejicza Isłajewa, pełnego najwyższej adoracji dla żony - Natalii Pietrowny, ale przede wszystkim zaabsorbowanego uprawą roli, gospodarstwem.

I tak mijały lata, aż przyszedł ów miesiąc, kiedy to uporządkowane, uładzone życie domu Isłajewa wypadło z kolein. I okazało się nagle, że jest ono puste, bo pozbawione uczuć, które może się kiedyś dawno już wypaliły, może w ogóle ich nie było, zostały sprzedane lub kupione za parę tysięcy rubli odłożonych w banku, za konie do powozu. Zresztą rzecz nie w cenie, lecz w lęku, że można przeżyć swój czas tak nijako, bez uczuć.

Natalia Pietrowna uświadamia sobie to właśnie w ciągu owego jednego miesiąca, kiedy w ich domu zjawił się młody korepetytor - student Bielajew. Jego przybycie burzy martwy spokój tego domu. Rodzą się uczucia, o których będzie się tu teraz wiele mówiło, bowiem i Wiera, wychowanica Natalii Pietrowny, darzy głębszą sympatią młodego studenta.

W koncercie aktorskim, jaki oglądamy w Teatrze Małym, pierwsze skrzypce przypadają Zofii Kucównie. Znakomicie oddała ona rozległą skalę uczuć Natalii Pietrowny: od chłodu i oziębłości po wybuch gwałtownej namiętności. Kucówna cyzeluje intonację każdego zdania, wyodrębnia półtony i półcienie.

Jest to gra bardzo dyskretna, a jednocześnie obnażająca wielką tęsknotę Natalii do prawdziwego uczucia, tym większą, że pogłębiana świadomością upływającego czasu.

Jej naiwną i początkowo nieświadomą rywalką, zadurzoną w korepetytorze, jest Wieroczka. Zofia Rowicka może zbyt gwałtownie rysuje zwrot od prawie dziecinnej miłości do poczucia wielkiego zawodu, ale mimo to jest przekonująca.

Bardzo interesującą rolę stworzył w tym przedstawieniu Krzysztof Kolberger jako korepetytor Bielajew, początkowo pełen chłopięcego uroku, potem, w ostatnich scenach, manifestujący swą "typowo męską" nonszalancję awansowanego dwudziestolatka.

W krótkiej recenzji trudno byłoby omówić wszystkie role w tym, co się zowie, aktorskim przedstawieniu. Wszystkie były zresztą znakomite. Wszystkie więc wypada odnotować. Andrzej Łapicki gra rolę zaprzyjaźnionego lekarza Szpigielskiego, oddanym przyjacielem domu - Rakitinem jest Jan Machulski, damą do towarzystwa, Lizawietą - Janina Nowicka, panem domu - Włodzimierz Bednarski, a jego matką - Zofia Tymowska.

Jako wartość samą w sobie należy podkreślić urok tego przedstawienia. Składa się nań sceneria kolorystycznie bardzo pięknie skomponowana przez Xymenę Zaniewską, świetne aktorstwo i wartkość, błyskotliwość dialogu, o czym zdecydował reżyser, także poprzez pewne skróty, których dokonał w tekście.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji