Artykuły

Refleksje na tle "Czajki"

Jeśli w jednym mieście dwa czołowe teatry wystawiają tę samą (lub prawie tę samą) sztukę niemal równocześnie, choć w odstępie kilku miesięcy - tak, że w pewnym okresie oba spektakle grane są obok siebie - wówczas zjawisko to wymaga skomentowania. Czy mamy do czynienia ze zwykłym zbiegiem okoliczności, czy też ze świadomą repliką jednej koncepcji inscenizacyjnej na drugą?

Nie siliłbym się tu na dzielenie i mnożenie racji po obu stronach. Zwłaszcza, że Stary Teatr zaprezentował swoją premierę "Czajki" Czechowa znacznie wcześniej, w poprzednim sezonie (acz w ciągu tego roku). Teatr im. J. Słowackiego zaś swoją "Czajką" otwiera nowy sezon. Także w tym roku. Rzecz jednak charakterystyczna, iż z afisza witają czytelników - a potem już na scenie - jakby dwie różne sztuki. Począwszy od tytułów, kończąc na przysposobieniu tekstu do gry i jego interpretacjach. Jerzy Grzegorzewski proponuje bowiem swoją inscenizacją oraz wykrojem scenariusza w Starym Teatrze "1O portretów z czajką w tle" - natomiast Krystyna Skuszanka używa dla określenia swego przedstawienia w Teatrze im. J. Słowackiego tytułu mniej spopularyzowanego w polskiej wersji językowej: "Mewa". Ponieważ jednak grywało się i grywa dramat Czechowa zarówno jako "Czajkę" lub "Mewę", nie ma o co kruszyć kopii.

Jednakże, wbrew pierwotnym podejrzeniom, "ucieczka" w zmiany tytułowe nie stanowi zasłony dymnej, aby pokryć lub zakamuflować na oko identyczną dramaturgię. Grzegorzewski faktycznie posługuje się czajką w tle - przykrawając tekst "Czechowa" do całkowicie własnej wizji, już nawet nie reżyserskiej, lecz autorskiej - czemu daje wyraz dopiskiem według Czechowa. Sugeruje pisarzowi (i nam) wizerunki postaci "Czajki" oraz sytuacje niedopowiedziane w sztuce, albo poprzedzające lub wynikające z odczytanego przez siebie toku - nie tyle akcji, ile psychologii, a nawet psychopatologii bohaterów dramatu. Odskocznią jest tu znajomość (u widza) treści "Czajki", reszta zaś staje się dziełem wyobraźni inscenizatora. A ponieważ ta reszta dominuje w 10 portretach - można wiec mówić raczej o wariacjach w temacie z Czechowa, aniżeli o próbie pokazania "Czajki" w takiej czy innej interpretacji współczesnego reżysera. Wydumania, acz niekiedy urzekające błyskotliwą teatralnością oraz swoistą logiką budowy wewnętrznej portretowanych osób, są tedy zasługą Grzegorzewskiego i zarazem sprzeciwem wobec nadużyć w stosunku do napisanego przez Czechowa tekstu.

Kto wie, czy zatem owa zbieżność - przyznaję, że mnie osobiście irytująca początkowo - w odniesieniu niby do dwóch prezentacji jednego utworu na krakowskich scenach, nie przyniosła w sumie pożytecznej konfrontacji? Czy, w zasadzie, pełna wersja "Mewy" przekazana przez KRYSTYNĘ SKUSZANKĘ, nie "podpiera" impresji scenicznych Grzegorzewskiego - stwarzając (właśnie ona, a nie "10 portretów"!) tło Czechowowskiej "Czajki"? Choćby wbrew intencjom obu osobowości twórczych, w tak różny sposób kreślących konterfekty tych samych postaci: w izolacji od tworzywa autorskiego, i w łączności z materią oryginału...

Nie wiem, czy można (trzeba) porównywać obie realizacje, boć - jak wiadomo - gdy dwóch mówi o tym samym nie zawsze ich słowa oznaczają to samo, uwzględniwszy jeszcze rozbieżności scenariuszowe. Czyli poważne różnice w doborze tekstu. Ponadto, skoro powiedziało się, że Grzegorzewski eksperymentował i uwspółcześniał swoje widzenie "Czajki" - to warto dopowiedzieć, że Skuszanka bynajmniej nie ograniczyła się do tzw. tradycji ukazania "Mewy". Tyle, że jakby z tej tradycji wychodząc ku współczesności zachowała pozory nienaruszalności Czechowowskiej tkanki dramatycznej. Dlaczego pozory? Pozorne bowiem wydają się wyciszenia i jakby ironiczno-poetyckie pauzy, tak typowe dla klimatu twórczości autora "Trzech sióstr", podczas gdy ze spektaklu raz wieje chłodem, raz nabrzmiałą afektacją, a raczej owej afektacji tonem parodiowym. Jakby efekt pewnej ładności kostiumowej (projektu norweskiego scenografa "Helge Hoff Monsen") polegał na usztywnieniu postaci w strojach niezupełnie przylegających do ciał, niby skorupek, które na wyrost okrywają istotne prawdy o ludziach. Ubiory również - te wyszukane, z lekka tracące pretensjonalną elegancją - określają pozłótkę nicości wewnętrznej pary artystów uznanych (Arkadina - Trigorin) ich więc fałszywe promieniowanie na otoczenie; te zaś skromne i pozbawione zewnętrznego wykwintu (Trieplew - syn Arkadiny, oraz Zarieczna - Mewa) zdają się zapowiadać świeżość i prostotę talentów młodych: nie zdemoralizowanych jeszcze przez życie i przykład starszych. Są to, oczywiście, mgliste sugestie, ale można z nich także wysnuć głębszą motywację i kierunki inscenizacji Skuszanki.

Więc - znowu na pozór - akcja toczy się realistycznie w majątku Sorina, starszego brata Arkadiny, gdzie głównym akcentem dekoracyjnym jest ramka drugiego teatru, sklecona z cienkich brzózek - i białe krzesła pozorowanej widowni. Ciężka kurtyna pluszowa oddziela ten teatr od teatru za muślinem, w którym o swoje prawdy walczą namiętności i uczucia nieodwzajemnione. Układy oraz gierki prowadzące do tragedii w komediodramacie. Ogień żarliwości przygasa w zimnie i karykaturze. Symbolizm ustrzelonych mew gryzie w oczy. Jeśli dobrze odczytuje intencje reżyserki, wówczas przyjdzie się zgodzić z koncepcją roli Arkadiny (Anna Lutosławska): lalki bez duszy, z grymasem taniej śmieszności. Tak, jak z pozerstwem zadufka pisarza Trigorina (Jerzy Grałek) - człowieka bez charakteru, konformisty. I z chłopięcością naiwną Trieplewa (Tomasz Międzik, który "gra" i Ryszard Jasiński, który jest po prostu bardziej autentyczny). Mniej natomiast przekonywuje Marzena Trybała (Zarieczna), w roli której brak owej kruchości uczuć - mimo zwiewnego kostiumu Mewy. Być może działają tu warunki zewnętrzne artystki, które np. pozwalają tragiczną kruchość "duszy" lepiej wydobyć Urszuli Popiel z wcielenia scenicznego Maszy, zakochanej bez nadziei w Trieplewie. W ogóle pewna doza realizmu umożliwiła: Marii Kościałkowskiej (matka Maszy), Jerzemu Saganowi (ojciec, rządca majątku i b. porucznik), czy - na przeciwległej nucie "światowca" Sorina (Hugo Krzyski) - rozegranie swych kwestii z większą swobodą i dynamizmem. Trochę bez wyrazu wypadła postać lekarza Dorna (Romuald Michalewski), a nauczyciel-niedorajda i mąż Maszy (Feliks Szajnert) zbyt chyba zewnętrznie podkreślał charakter popychadła życiowego. Jako służący wystąpił Juliusz Zawirski.

Ta interesująca gra pozorów w "Mewie" Skuszanki uzyskała najpełniejszy wyraz w finałowej scenie - przejmującej kontrastem sielanki i... grobu. Nie mam jednak pewności, czy okowy chłodu w całym spektaklu nie zmroziły bardzo delikatnej atmosfery poetycko-ironicznej, jakim tchnie ta dziwna komedia Czechowa portrety demonów, przypisane autorowi "Czajki". Może więc i dobrze się stało, że z dwóch przedstawień w teatrach Krakowa da się złożyć bardziej zbliżony do całości obraz tego, współcześnie malowanego, symbolicznego utworu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji