Artykuły

Dziesięć portretów z czajką w tle

Tak nazwał swą nową pracę nad dramaturgią Czechowa Jerzy Grzegorzewski. Zaprezentował ją na scenie Starego Teatru w Krakowie, gdzie dysponował znakomitym zespołem aktorskim. Grzegorzewski interesuje się tym dramatem Czechowa (którego tytuł tłumaczono na język polski bądź jako "Czajkę", bądź jako "Mewę") od lat. Poprzednią swą inscenizację osnutą na jego kanwie zrealizował na scenie Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy, dając jej tytuł "Wariacje".

"Mewa" ma w Polsce dawną i piękną tradycję. W roli Arkadinej występowały nasze największe aktorki. Przed laty sztukę tę wystawił Teatr Narodowy w Warszawie, a w zeszłym roku nagrodę "Przyjaźni" otrzymała Aleksandra Śląska (Arkadina) i Janusz Warmiński, reżyser przedstawienia "Mewy" w warszawskim Ateneum.

Cóż interesuje tak bardzo polskich reżyserów, aktorów i widzów w tej wczesnej sztuce autora "Trzech sióstr"? Sądzę, że przede wszystkim jej wrażliwość na los człowieka, filozoficzna i moralna refleksja na temat sensu i bezsensu życia, głębia psychologicznej prawdy o międzyludzkich stosunkach, która nie straciła po dziś dzień swej aktualności. Wystawiano "Mewę" w bardzo różny sposób. Niektórzy reżyserzy starali się ukazać powiązania między losami jej bohaterów i warunkami, w jakich przyszło im żyć. Pragnęli przedstawić powiązania pomiędzy człowiekiem i społeczeństwem, co później zrobił tak wyraziście Gorki w swych "Letnikach", sztuce, która wiele zawdzięcza "Mewie" i pod niejednym względem ją przypomina. Ale te przedstawienia nie uchwyciły czechowowskiego tonu. Bliższe były intencjom Czechowa interpretacje psychologiczne. Tu reżyserzy starali się ukazać tragedie bohaterów sztuki, przedstawić ich cierpienia, wgłębić się w ich świadomość, ujawnić ich troski, bóle, przeżycia.

Jerzy Grzegorzewski poszedł inną drogą. Poprzez bardzo statyczne potraktowanie całej akcji i wszystkich postaci dramatu, poprzez zwolnione tempo przedstawienia, liczne pauzy i milczenia-zamyślenia, poprzez scenografię i grę aktorów odbiegającą całkowicie od jakiejkolwiek iluzji rzeczywistego życia i jego tła - zmierzał w stronę dramatu filozoficznego, filozoficznej refleksji nad losem i życiem człowieka. Czytał Czechowa przez pryzmat literatury i filozofii egzystencjalnej, przez pryzmat Becketta. Stąd owych dziesięć portretów z czajką w tle, dziesięć sylwetek ludzi, którzy wprawdzie nie czekają na Godota, lecz nie czekają już na nic. Każdy z nich zmarnował swe życie na swój sposób i zdaje sobie coraz lepiej z tego sprawę. Jest to więc przedstawienie o zmarnowanym życiu i próba analizy przyczyn, które doprowadziły każdego i każdą z nich do takiego smutnego końca. A może nawet przedstawienie o zmarnowanym życiu całego społeczeństwa epoki, w jakiej żył Czechow. I nie tylko tej. Prawdę życia przekazuje Grzegorzewski za pośrednictwem prawdy sztuki. I stąd tak kunsztowne kompozycje poszczególnych portretów, niezwykła dbałość o wizualny kształt przedstawienia (Grzegorzewski zaprojektował sam scenografię do tego spektaklu), o każde słowo, każdy gest i ruch aktora.

Niezwykła jest jednolitość stylu i gry całego zespołu. Bardzo rzadko oglądać można na naszych scenach tak harmonijnie brzmiącą i tak dobrze zestrojoną symfonię aktorskich głosów, myśli, reakcji, wzajemnych stosunków i podtekstów. Wszyscy aktorzy kontaktują ze sobą znakomicie. Nie ma w tym przedstawieniu ról podrzędnych i wiodących. Stąd postacie, których nieraz nie dostrzegaliśmy w przedstawieniach "Czajki", wychodzą tu na pierwszy plan i nabierają szczególnej siły i wymowy. Tak więc obok znakomitej Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej, która gra wielką rolę aktorki Arkadinej, niezwykle sugestywna staje się postać Maszy (Elżbieta Karkoszka) i tragedia jej zmarnowanego życia wzrusza nas nie mniej niż tragedia nieszczęśliwej artystki. Obok historii klęski życiowej Niny Zariecznej, tytułowej "czajki" (pełna wdzięku Anna Pymna), przyglądamy się z największym zainteresowaniem wspaniale opowiedzianej historii nieszczęśliwego życia Pauliny Andrejewnej, matki Maszy, która od lat żyje z niekochanym, głupim i brutalnym mężem, zakochana beznadziejnie w mądrym, inteligentnym lekarzu Dornie, głuchym na jej wołania i prośby, by zechciał się z nią ożenić. Wystarczy powiedzieć, że Paulinę gra Anna Polony, a Dorna - Jerzy Bińczycki, by zdać sobie sprawę z klasy aktorstwa i subtelności, a zarazem intensywności, z jaką rozegrana została w tym przedstawieniu historia tego stosunku. Reżyser obsadził słusznie w rolach kobiecych aktorki młode lub w sile wieku. Wierzymy więc w pełni w siłę ich uczuć i namiętności. To są kobiety zdolne do wielkich miłości, zakochane gorąco, przeżywające swe uczucia bardzo intensywnie jako główną treść życia w jego najbujniejszym okresie. I dlatego właśnie ich tragedie są nie tylko wiarygodne, lecz tak bardzo smutne. Bo żadna z tych historii miłosnych nie jest udana, każda kończy się klęską lub kapitulacją i upokorzeniem.

"Czajka" Grzegorzewskiego jest spektaklem bardzo kobiecym. Opowieści o tragediach kobiet dominują. Ale tak chyba jest u Czechowa. Grzegorzewski odczytał tu coś, czego także nie dostrzegaliśmy często w przedstawieniach tej sztuki. Mężczyźni są tu właściwie tylko obiektami kobiecych miłości i pożądań, są bierni, pozwalają się kochać, czasem tylko szukają urozmaicenia i to tylko skłania ich do zmiany partnerek. Tak właśnie gra Trigorina Jerzy Stuhr. Jest zimny, zewnętrzny, pusty, świeci księżycowym blaskiem, odbijając tylko uczucia innych. Ten sławny pisarz jest nicością. Początkowo gra Stuhra rozczarowuje. Nie ma on w tej roli prawie nic do powiedzenia. Lecz po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że taka była intencja reżysera. Grzegorzewski chciał zdemaskować do dna tę nędzną kreaturę, która stała się przyczyną nieszczęść dwóch kobiet: Arkadinej i Zariecznej. Tak więc gra tę rolę aktor.

Niespodziewanie ciekawą postacią staje się natomiast brat Arkadinej Sorin, którego gra bardzo ciepło i wzruszająco Roman Stankiewicz. Portret tego starego człowieka u progu śmierci, który ma za sobą lata urzędniczego życia, nabiera nagle cech bardzo ludzkich. Nie domyślaliśmy się nawet, ile głębokich myśli, dobroci, ludzkich uczuć dla otaczających go domowników i obcych tkwi w tym niepozornym radcy. Bardzo to piękna kreacja aktora, który dopiero w późnym wieku osiągnął pełnię dojrzałości artystycznej.

Wspominałem już o znakomitej roli Jerzego Bińczyckiego, który gra doktora Dorna sceptycznie, ujawniając mądrość, inteligencję, filozoficzny stosunek do świata tego człowieka. Wyraźne staje się tutaj, że od "Czajki" prowadzą liczne drogi do późniejszych sztuk Czechowa. Dorn to przecież postarzały Astrów z "Wujaszka Wani", Paulina i Masza patronowały Soni, a Arkadina jest pierwowzorem Raniewskiej z "Wiśniowego sadu", której brat Gajew ma tyle cech wspólnych z Sorinem.

Nowe role drugiego planu są w przedstawieniu Grzegorzewskiego niezwykle wyraziste. Ileż potrafi powiedzieć prawie bez słów o osobowości rządcy Szamrajewa, poruczniku w stanie spoczynku, durnia i brutala - Andrzej Buszewicz. Jego intensywne, tak bardzo cielesne aktorstwo nabrało w tym spektaklu szczególnej siły i dynamiki. Jak ciekawy portret nieszczęsnego wiejskiego nauczyciela Miedwiedienki, zakochanego beznadziejnie w swej żonie, która ubóstwia syna Arkadinej, zarysowuje Marek Litewka. Najwięcej wątpliwości budzi Mieczysław Grabka jako młody poeta Trieplew. Jest histeryczny, nie wierzymy w jego talent. Ale być może, iż to także było intencją reżysera, który demaskuje wszystkie postacie "Czajki". Bo i ten portret jest przemyślany i konsekwentny. Oto w jakiej nicości zakochała się Masza - wydaje się mówić reżyser. I on nie jest lepszy od Trigorina, tylko młodszy od niego. Może nawet zdobędzie sławę, lecz człowiek z niego marny. Nic więc dziwnego, że Nina wybrała Trigorina. Jest przynajmniej przystojniejszy, lepiej ubrany, atrakcyjniejszy. Nie wzrusza nas samobójstwo Treplewa. Reżyser jakby przygotował nas na to i nie pozwala przejmować się zbytnio jej losem. Tragedia Maszy czy Pauliny porusza nas znacznie bardziej.

Wszystko jest w tym przedstawieniu przemyślane do najmniejszego szczegółu. Wszystko skomponowane jest intelektualnie, wizualnie i muzycznie. Może nawet kompozycja muzyczna jest tu najważniejsza. Niezwykle istotny jest rytm przedstawienia i każdy dźwięk muzyki Stanisława Radwana, która odgrywa tu tak ważną rolę. Równie ważną, jak cisza, która jest także bardzo ważnym muzycznym elementem spektaklu.

Bardzo to piękne i mądre przedstawienie. Zapewne niełatwe, choć logika akcji i postaci jest tu znacznie łatwiejsza do uchwycenia niż w warszawskich "Wariacjach". Lecz jest to spektakl dla znawców, dla smakoszy, dla widzów, którzy są obeznani z twórczością Czechowa. Spektakl dla wytrawnych miłośników Melpomeny, jak cały teatr Grzegorzewskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji