Artykuły

Teatr powinien działać iluzją

- Nasz Narodowy też czasami wygląda jak TR. Tekst jest przewrotny. Z Andrzejem Domalikiem przygotowujemy spektakl o niezrealizowanej duchowości trzech kobiet, o tęsknocie, o rui na idola - mówi aktorka ANNA CHODAKOWSKA przed premierą "Elektrycznego parkietu" w Teatrze Narodowym w Warszawie.

Rozmowa. Anna Chodakowska mówi o nowej premierze w Narodowym i o tym, czy na scenie wszystko wolno robić.

Rz: W przeszłości brała pani udział w wielu eksperymentach teatralnych, grając Stachurę, występując u Hanuszkiewicza, Łomnickiego, Libery. Proszę powiedzieć, gdzie przebiega granica między nowatorstwem a bełkotem, grafomanią?

Anna Chodakowska: Bełkot jest wtedy, gdy przekaz, który ma się odwoływać do naszych skojarzeń, mitów i archetypów - zbiorowej świadomości, w żaden sposób nie składa się w całość. Nie działa ani na mózg, ani na emocje. Tylko zniesmacza, co najwyżej szokuje.

Możliwy jest nowy język w teatrze czy wszystko już było?

- Możliwy. Najlepszym przykładem Iwan Wyrypajew. Nazwałabym jego technikę cytowaniem mówienia. Postaci mówią, jakby powiedziały, gdyby powiedziały. Ale nie powiedziały i nie powiedzą.

Czemu to służy?

- Tekst oddala się od postaci. Wychodzi na pierwszy plan.

Postaci wypowiadają to, czego na co dzień nie mówimy: to, co naprawdę myślimy i jak źle życzymy innym, a sobie dobrze?

- To też. Generalnie Wyrypajew ma natręctwa intelektualne.

Lubi pani teatr genderowy?

- Wszystko wiem, tłumaczy mi to w nadmiarze Radio TOK FM. Zaczęło się od walki o prawa dla homoseksualistów. I to jest ważne. Ale nie najważniejsze w teatrze ani we wszystkich rozmowach. Jestem osobą tak brutalnie przeczołganą przez egzystencję, że mam dość. Powiem coś na marginesie: zaczęłam pisać u Wojciecha Siemona doktorat. Zaczęłam, a on umarł. Pisałam o recepcji Stachury, którego zagrałam ponad trzy tysiące razy. Dla kilku pokoleń.

I czego widzowie chcą najbardziej?

- Lubią słuchać odpowiedzi na pytania fundamentalne. Zwłaszcza młodzi. Zgodnie z hipisowską definicją nie wierzą nikomu po trzydziestce, tym, którzy uwikłali się w życiowe kompromisy. Młodzi pytają słowami Stachury: "Jesteś prawym człowiekiem? Jesteś. Bądź pozdrowiony i patrz".

Czy coraz większe epatowaniem seksualnością i brutalnością w teatrze ma sens?

- Jeżeli komuś się wydaje, że to jest przekroczenie - może i ma. Osobiście fizjologię odradzam. Może to i staroświeckie, co powiem, ale teatr powinien działać iluzją. Trzeba tak pięknie grać, żeby wszyscy myśleli, że to prawda. A co jest takiego niesamowitego w dosłowności?

Ale z czego to się bierze?

- Wszyscy sobie powmawiali, że coś trzeba przekraczać. Uprzedzam: jak się dorwą do zwierząt, na sodomitów wezwę prokuraturę. W innych przypadkach może działać z urzędu.

Co dają te przekroczenia?

- Nie wiem. To znaczy wiem, że wszystko już wolno. Niedobrze. To tak, jakby pokazać dzieciom, że ktoś kogoś zabija, i dać im pistolet do ręki, mówiąc: sprawdź, jak to jest. Niebezpiecznie. Ludzie się oddalają od rzeczywistości myśli i wyobraźni. A ja uważam, że skoro słowo ma siłę sprawczą - lepiej dotykać słowem. Problem polega na tym, że jest coraz mniejsza możliwość kulturowych odniesień. Pewnym ludziom, którzy są niewykształceni, nie da się czegoś powiedzieć. Trzeba pokazać. Inaczej nie zrozumieją. To nie jest problem ludzi znudzonych swoją wyobraźnią, tylko tych, którzy jej nie mają. Jarzyna, Warlikowski, Kleczewska doskonale korzystają ze spuścizny kulturowej. Są wykształceni. Ale ich następcy? Dla nich najlepszy jest teatr typu wrestling. Nic nie dzieje się naprawdę, a można sobie pohasać. Scena daje cudzysłów. Sprowadza największą brutalność do zabawy. Mówią: przecież to tylko teatr! I dawaj okładać po pysku! Seks udawać!

Beckett też szokował.

- Może dlatego, że był ascetyczny. Dopiero grając z Tadeuszem Łomnickim, zobaczyłam, co można wydobyć z tekstów Becketta. Ile tam jest teatru. Pod warunkiem, że ma się wiedzę. Wtedy dzieją się rzeczy niesamowite. Znowu powiem coś na marginesie: brak mi w teatrze ludzi, którzy potrafią mówić. Męczę się z tego powodu. Brak mi Tadeusza Łomnickiego, Gustawa Holoubka, Zbigniewa Zapasiewicza. Wchodzili na scenę, mówili i stwarzali słowem cały świat. Żeby tak grać, trzeba być zajmującym człowiekiem.

A co dobrego słychać w polskiej dramaturgii?

- Jest Masłowska. "Między nami dobrze jest" jest dobre. Reszta świadczy o tym, że mamy przestój w wyobraźni.

"Elektryczny parkiet" Endy Walsha, który miał próbę czytaną w TR Warszawa, zobaczymy w Narodowym.

- Nasz Narodowy też czasami wygląda jak TR. Tekst jest przewrotny. Z Andrzejem Domalikiem przygotowujemy spektakl o niezrealizowanej duchowości trzech kobiet, o tęsknocie, o rui na idola. Jesteśmy w prowincjonalnym małym miasteczku, gdzie wszyscy plotkują. Społeczeństwo jest religijne i raczej zamknięte. Bohaterki kochają się w popowej gwieździe trzeciej jakości Billym Fury. To popłuczyny po Elvisie Presleyu. A mimo to schemat idola działa. Chęć przeżycia swojego pierwszego razu z ideałem - kusi. To było i jest powszechne. Moje znajome, które zakochiwały się w wykonawcach pop, jeździły za nimi po całej Polsce. Były do wzięcia i dopinały swego. Wychodziły z tego dzieci, czasem małżeństwa, czasem nic. "Elektryczny parkiet" opisuje ten trzeci wariant. Cóż: nastolatki są podatne na głupoty zawarte w tekstach piosenek. Biorą je serio. Zbyt serio. Ja taka nie byłam. Tym ciekawiej mi się gra.

rozmawiał Jacek Cieślak

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji