Artykuły

Rendez-vous z Kubusiem Fatalistą

Drogi Kubusiu...

- Za pozwoleniem: panie Jakubie...

Rozumiem, że choć spektakl jest zabawny, będziemy o nim rozmawiać bardzo serio. A więc: czy młodzi aktorzy Teatru Dramatycznego nie odczuwali dodatkowego obciążenia związanego z wystawieniem "Kubusia Fatalisty", przedstawienia owianego legendą w latach siedemdziesiątych?

- Oczywiście, byliśmy ciężarem tej legendy wręcz przytłoczeni. Wtedy grali przecież aktorzy z już ugruntowaną pozycją zawodową - Wiesław Gołas, Marek Kondrat, Andrzej Szczepkowski, Magda Zawadzka. Siłą rzeczy my nie mogliśmy się z tymi znakomitościami równać. Dlatego przyznam szczerze, przez pierwsze dziesięć minut próby generalnej i premiery trema paraliżowała mnie tak bardzo, że z trudem mogłem mówić.

Łącznikiem pomiędzy tymi dwoma "Kubusiami" jest Zbigniew Zapasiewicz. Twój profesor w PWST, a dziś dyrektor teatru.

- Dodajmy od razu: nie tylko nauczyciel i szef, ale przede wszystkim mistrz dla nas wszystkich. Zbigniew Zapasiewicz doskonale pamięta tamtego "Kubusia" - grano przecież ówczesną wersję przez siedem lat - i ogromnie pomógł nam w ukształtowaniu naszych ról. Ponowne wystawienie dzieła znakomitego i dobrze znanego wiąże się z dużym ryzykiem: młodzi aktorzy mogą tak zapatrzeć się w swoich wielkich poprzedników, że będą próbowali ich skopiować.

- Zasada jest prosta: jeżeli w taką "powtórkę" nie włoży się własnej indywidualności, będzie to zwyczajne małpowanie. Choć, nie ukrywam, trudno było nam nie naśladować, zwłaszcza w czasie prób z szefem: po prostu, gdy znakomity aktor coś pokazuje, ma się wrażenie, że ta interpretacja jest nie tylko najlepsza, ale wręcz jedyna.

"Kubuś Fatalista" to spektakl bardzo specyficzny, wymagający dwojakiego kontaktu - z jednej strony, musi być bardzo ścisłe porozumienie pomiędzy aktorami, z drugiej - owa magiczna więź pomiędzy artystami a widownią. Wielką rolę odgrywają tu przecież improwizacje.

- Nasz mistrz od razu uczulił nas na to, że wszelkie improwizacje muszą być bardzo wysmakowane i że musimy bardzo uważać, by nie zatracić dobrego gustu. Nie można sobie pozwolić na przykład na żarty środowiskowe, bo byłyby one zabawne tylko dla niewielkiej części widzów,

No i można się zagalopować...

- W naszym przypadku ryzyko jest niewielkie - "cenzor" jest przecież razem z nami, na scenie. Zbigniew Zapasiewicz panuje nad całością, wie z doświadczenia w jakim kierunku może się rozwinąć przedstawienie.

Skoro grasz Kubusia, powiedz, proszę, czy jesteś fatalistą?

- Żyję w przeświadczeniu, że muszą być zachowane odpowiednie proporcje pomiędzy tym, co zapisano w górze, a tym, co należy do nas samych. Nie mam wpływu na "przydział" szczęścia, niezbędnego w moim zawodzie bardziej niż w wielu innych, ale z pewnością zrobię wszystko, by temu szczęściu pomóc. Mam świadomość, że z każdego, 60-osobowego rocznika szkół teatralnych, najwyżej dwie - trzy osoby stają się aktorami wybitnymi i znanymi. I muszę, wierzyć, że to właśnie mnie się uda, bo inaczej uprawianie tego zawodu nie miałoby sensu.

Z Twoim zawodem jest jeszcze jeden kłopot: wymaga społecznej akceptacji, wyrażanej tak zwaną frekwencją na przedstawieniach.

- A widzowie z coraz większym trudem znoszą utwory trudne, wymagające myślenia, głębokie. Wygodniej im przychodzić na spektakle błyskotliwe, typu kabaretowego, krótkie i efektowne. To jest, niestety cena, jaką płacimy za rozwój cywilizacyjny powodujący dezintegrację społeczną za nękające nas wszystkich trudności codziennego życia, upadek kultury. Za przyjemną, telewizyjną "papkę dla oczu" i migający ekran magnetowidu.

Wygląda Pan na zmartwionego, panie Jakubie...

- No, niech już będzie: Kubusiu!

Z MIECZYSŁAWEM MORAŃSKIM, odtwórcą roli Kubusia Fatalisty rozmawiała ANNA WDOWIŃSKA.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji