Artykuły

"Wariacje" i alternatywy

JERZY Grzegorzewski jest twórcą trzech znaczących w poszukiwaniach polskiego teatru dzieł scenicznych: "Bloomusalem" wg Joyce'a, "Ameryki" wg Kafki i "Wesela" wg Wyspiańskiego. Jednak oryginalna poetyka tego wybitnego inscenizatora nie na każdym materiale się sprawdza, a pewne cytata z poprzednich inscenizacji (np. niekontaktowanie się postaci scenicznych, niektóre układy sceniczne i elementy scenografii) świadczą tyle o suwerennności artystycznej co o wąskim zakresie środków wyrazu, nie mówiąc już o hermetycznej specyfice języka artystycznego. Dlatego też jego inscenizacje wywołują bardzo sprzeczne reakcje widowni i krytyki, zwłaszcza recenzowana na tym miejscu przed kilku tygodniami krakowska inscenizacja "Wesela".

Obecnie Grzegorzewski wystąpił - jako autor scenariusza, scenograf i reżyser - na scenie Teatru Dramatycznego z "Wariacjami", wykorzystując fragmenty i urywki tekstu oraz poszczególne sceny i niektóre postaci z "Idioty" Dostojewskiego, "Czajki" Czechowa, "Tańca śmierci" Strindberga, "Tonią Krögera" i "Śmierci w Wenecji" Manna, "Teatru i jego sobowtóru" Artauda, "Dzienników" Gombrowicza i "Wspomnień o Gombrowiczu" Chądzyńskiej oraz "Pod wulkanem" Malcolma Lowry.

Niełatwo dociec, jakimi drogami szły skojarzenia Grzegorzewskiego i jaka była nadrzędna idea, która kazała mu zaprosić do teatru własnej wyobraźni, zrealizowanym następnie na scenie, tak różne postaci z tak różnych światów jak książę Myszkin, Borys Trigorin i Nina, Edgar, Tonio Kröger... Poznajemy je raczej ze strzępów dialogu, czy ściślej - monologowania, ze zbitek przetasowanych tekstów niż z charakterów i twarzy nadanych im przez autorów. Można oczywiście wyłowić pewne paralele i pokrewieństwa, odnajdując prekursorów "teatru okrucieństwa" Artauda w Strindbergu czy Dostojewskim lub też dostrzegając pewne wspólne cechy prozy - więcej: świata Gombrowicza i świata Lowry'ego (chociaż ten ostatni czułby się lepiej w towarzystwie Joyce'a, który przecież tak zafascynował Grzegorzewskiego). Ale jak trafił tu Czechow i jak znalazł się Tomasz Mann?

No więc te sceniczne "reminiscencje z lektury" Grzegorzewskiego nie są zbyt czytelne dla tzw. przeciętnego widza, zakładając nawet, że widz ten zna dobrze zarówno wymienionych pisarzy jak i - niemal na pamięć - wykorzystane w "Wariacjach" fragmenty ich dzieł. A takie założenie jest bardziej niż dowolne. Jest to więc impreza, którą może łatwo rozszyfrować jej organizator no i może jeszcze znikomy procent widowni. Sytuacji nie ułatwia lecz przeciwnie - zaciemnia ją i ta sprzyjająca pozornie odbiorowi okoliczność, że obcujemy najczęściej z "Czajką" i jej bohaterami.

ZMĘCZENI rozwiązywaniem rebusu "Wariacji" możemy pójść na przykład do Teatru na Woli na "Podróż po Warszawie" Grońskiego według klasycznej farso-operetki Feliksa Szobera, co najsłuszniej określono jako "wodewil".

Tłumacząc się z tej adaptacji Groński pisze w programie teatralnym, iż "oryginału Szobera wystawić dziś niepodobna". Warszawa oglądała jednak po wojnie (na Pradze) oryginał i wcale nieźle się bawiła. Może więcej było tam wzruszeń i resentymentów, bo niewiele z tej Warszawy Szobera a i z tej przedwojennej się wówczas zachowało. Dziś miejsce sentymentu zajęła moda na "retro", którą wykorzystał Groński i której uległ też teatr. Moda co prawda już wygasająca, bo to płytkie źródło szybko wysycha. Natomiast jest ciągle olbrzymie zapotrzebowanie na śmiech, na humor. Na Grońskiego "Podróży po Warszawie" powodów, okazji i impulsów czy nawet pretekstów do tego śmiechu jest niewiele. Mimo iż "przewodnikami" są występująca gościnnie (w roli Kunegundy Fafułowej) Hanna Bielicka zaś jej scenicznego małżonka, "hreczkosieja" z prowincji (tu: hodowcy baranów, którzy wraz z żoną i dwiema córkami na wydaniu wybiera się do stolicy na wystawę rolniczą) - gra Wacław Kowalski. Najbardziej interesującymi elementami tego mało zabawnego widowiska jest inscenizacja choreograficzna i oprawa muzyczna.

ZNUDZENI (czy: znużeni) "Podróżą po Warszawie" wybieramy się do Teatru Kameralnego na "Lato" Rittnera. Ale znowu źle trafiliśmy. Utkana z bardzo delikatnych włókien, nieco przekorna w postawieniu czołowego problemu i konfliktu, sztuka autora "W małym domku", rozpadła się w rękach reżysera na drobne, niespójne fragmenty, podobnie jak niektóre postaci. Temat wielokrotnie ogrywany w literaturze, filmie, na scenie: co zrobić z ściśle oznaczonym, pozostawionym nam życiem w sytuacji, kiedy znamy dokładnie jego kres?

Dyrektor i właściciel modnego sanatorium Doktor (Wieńczysław Gliński wymyślił dla niego bardzo interesującą postać) chcąc przeszkodzić żonie w kolejnym romansie - tym razem z 28-letnim ale bardzo jeszcze "chłopięcym" i nie rozbudzonym Torupem (Daniel Woźniak) oznajmia mu, że pozostało mu jeszcze tylko dwa miesiące życia. Wbrew zamierzeniom zazdrosnego męża wyzwala to w Torupie olbrzymią witalność i beztroskę, czym zupełnie podbija żonę dyrektora, Maję, jak również grono pań z sanatorium o różnych temperamentach i w różnym wieku. Maję gra Jadwiga Polanowska, aktorka o bogatej skali środków aktorskich, zarówno ruchowych jak i głosowych, którymi nie zawsze celowo i trafnie gospodaruje. Tak właśnie jak w omawianym przedstawieniu, gdzie tworzy przynajmniej trzy postaci bez żadnego iunctim. Niestety reżyser nie pomógł jej jak i pozostałym wykonawcom, bo zrealizowana "recepta na Rittnera" okazała się fałszywa: niespójna zbieranina różnych scen z różnych teatrów rodem, niespójne postaci, jeszcze jedno zabójstwo (być może: bez premedytacji) dokonane przez reżyserkę na jeszcze jednym polskim autorze.

Więc: "Wariacje" albo "Podróż"? "Podróż" albo "Lato"? Na szczęście nie jest aż tak źle; wystarczy zajrzeć do innych teatrów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji