Artykuły

Peszek na drabinie

Peszek włazi na drabinę. Peszek zwisa głową w dół. Peszek majta nogami. Publiczność rechoce.

To nie pokaz cyrkowy. To sceny ze spektaklu "Scenariusz dla nie istniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego" Bogusława Schaeffera, który na scenie "Impartu" przy ul. Mazowieckiej we Wrocławiu zagrał 8 b. znany krakowski aktor, Jan Peszek.

Peszek ma swoją wizję człowieka. W tym doskonale rozumieją się z autorem tekstu. Człowiek jest, jak ten Peszek na drabinie: ciągnie go w górę, pod nieboskłon, ale szczeble śliskie, a przyciąganie ziemskie duże. Niby nic nowego. Romantyczna idea. Ale Schaefferopeszki kpią sobie z romantyzmu. Romantyzm fałszuje człowieka, stawia go na piedestale, ukrywa jego małość. A małość jest. I przebija się przez ochronne warstwy kultury. I manifestuje się w najmniej odpowiednim momencie. I człowiek staje się śmieszny. Na nic pozory, nadymanie się, podpieranie wielkością sprawy i symboli. Człowiek jest śmieszny. Jak Peszek na drabinie.

"Scenariusz" jest monologiem dotyczącym pozycji artysty w świecie współczesnym. Artysta jest w wyjątkowo paskudnej sytuacji. Z natury uprawianej przez siebie profesji musi manifestować górne rejony ducha. Przez to bardziej narażony jest na śmieszność. I nie ma dla niego ratunku. Może jedynie próbować dróg ucieczki. Taką ucieczką jest konwencja, jaką proponują Peszkoscheaffery. Ponieważ nic nie da się powiedzieć na poważnie, trzeba ciągłe sobie zaprzeczać, Mieszanie patosu i błazenady - to jedyny autentyczny język, jakim artysta może dziś operować.

"Scenariusz", jak wszystkie chyba sztuki Schaeffera, pokazuje, w jaki sposób istniejemy w kulturze. Istnienie to wyrywkowe, niepełne. Nie sposób ogarnąć całości, gdyż poddani jesteśmy działaniu wielu bodźców: chuciom, lękom, wpływowi innych ludzi. Sama kultura jest śmietnikiem. A nasza wiedza o sobie i życiu jest jak garść paciorków: tu błyśnie jakaś myśl, tam zaświeci zasada, ówdzie pojawi się szczytny cel. Chaos i rozprężenie.

Peszek gra tę sztukę od 1976 roku. To sporo czasu. Interpretację i ruch doprowadził do perfekcji. Można mówić o stylu "schaefferopeszkowym": patetyczne partie tekstu przebijane są jarmarczną interpretacją. Swoje ciało i rekwizyty aktor traktuje jak dodatkowy instrument, naddający znaczenia słowom, polemizujący z nimi. Ruch sceniczny jest tak rozbudowany, że mógłby funkcjonować nawet po wyłączeniu "fonii". Ale nie radziłbym nikomu głusząc Schaeffera. Jego bełkot brzmi jak najpiękniejsza muzyka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji