Artykuły

[Kubuś Fatalista i jego pan...]

"Kubuś Fatalista i jego pan" Denisa Diderota - wybitnej postaci francuskiego Oświecenia, należy z pewnością, w opinii większości czytelników literatury francuskiej, do bardziej przyjemnych, sympatycznych lektur. Swego czasu jednak powiastki Kubusiowe napisane w 1773 roku, nie miały najlepszych opinii. Wydano je dopiero, z dużymi zresztą oporami, po 23 latach, a już w 1826 roku uległy one konfiskacie. "Dzisiejszemu czytelnikowi - pisał Boy, tłumacz Diderota - wydać się może niepojętym w jaki sposób ta niewinna książeczka mogła stać się tak ciężkim kamieniem obrazy i budzić (...) obawy ostrożności". Istotnie, rewolucyjny - jak na wiek XVIII i nieco później - "Kubuś Fatalista" jest dla współczesnego czytelnika po prostu pyszną zabawą. Takie założenie przyjął również adaptator "Kubusia" i jego reżyser na scenie kaliskiej - Witold Zatorski. Odnajdując teatralny klucz w samym utworze Diderota, miesza różne popularne konwencje widowiskowe, robi z "Kubusia" kabaret, a po trosze także improwizowaną zabawę z elementami cyrkowymi i musicalowymi. Nikt tu niczego na scenie serio nie udaje, nie imituje, iluzja zostaje świadomie przekreślona. Naturalnym (roboczym) strojem współczesnych komediantów jest po prostu czarny trykot, uzupełniony jedynie umownym raczej kostiumem. Dystans wobec odgrywanych postaci oraz piosenki-songi (oczywiste "brechtyzmy") nie stanowią sztucznej nadbudówki, bowiem filiacje Brechta z Diderotem są aż nadto wyraźne. Scenografia (pomost piętrowy, metalowy wyciąg i ochronne materace zaścielające scenę) tworzy jakby arenę cyrkową (albo salę gimnastyczną) przysposobioną do rozmaitych ewolucji akrobatycznych popisów.

Zatorski, nawiązał do stylistyki XVIII-wiecznego teatru jarmarcznego, który łączył przecież także pantomimę z kabaretem, cyrkowe popisy z wodewilem, parodiującym sceny poważne, tak jak Diderot - poważną literaturę. Przyjęta zasada inscenizacyjna pozwala zachować i wyakcentować zasadnicze walory "Kubusia", od dawna już zauważone przez historyków i krytyków, a więc swobodę, nieskrępowaną wyobraźnię, "żywość, werwę, błyskotliwość, bezład nieco szalony, zgiełk, gorączkowe życie".

Rzecz całą (za Boyem) należałoby streścić następująco: "Pan ze swoim sługą człapią, nie śpiesząc się konno..." (jak to jest na scenie - nie zdradzę), "...dla skrócenia nudów drogi sługa, niezmordowany gawędziarz, opowiada historię swoich amorów" (teatr o nich nie zapomina). "Historia ta ciągnie się aż do ostatniej strony (tutaj: aż do ostatniej sceny) przerywana tysięcznymi dygresjami, anegdotami, wypadkami". Odbywają się więc pogonie, bijatyki, amory, skoki z przewrotami, ewolucje na wyciągu i pomoście, "szpagaty" i "koziołki" (duża sprawność fizyczna aktorów, zwłaszcza Jana Hencza). Główni bohaterowie teatralnej błazenady: to chudy, wysoki, sardoniczny Pan (Zbigniew Roman) i niższy, łysawy, pyzaty, dobroduszny Kubuś (Lech Gwit - bardzo dobra rola) pełnią równocześnie role konferansjerów, narratorów.

Spektakl jest zabawny, bo nie brak mu ani lekkości, ani dowcipu, ale stanowczo zbyt długi, po prostu miejscami przegadany. Ze swej strony proponowałbym zatem skróty, zdynamizowanie drugiego planu, rezygnację z obu piosenek śpiewanych przez panią de La Pommeraye i Dyzię. W sumie "Kubuś" na scenie kaliskiej to prawdziwa przyjemność dla widza, a jednocześnie antidotum na różne teatralne egzaltacje, histerie i apostolstwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji