Artykuły

Brecht w krainie uśmiechu

Polska premiera tej sztuki odbyła się w Warszawie w niespełna dziewięć miesięcy po berlińskiej, w 1929 roku. Z kilku powodów nie był to sukces Leona Schillera - ani artystyczny, ani ideowy. Komunizujący reżyser zbyt serio potraktował intencjonalnie społeczną wymowę dzieła. Nie ma tu żadnej krzywdy proletariackiej - pisał wówczas, też z lekka lewicujący, Słonimski - są natomiast szumowiny, którym się dobrze powodzi, a to widok niezbyt wzruszający. Od siebie dodam, że wielu widzom obecnego spektaklu w Ateneum powodzi się zapewne niewiele lepiej od bohaterów oglądanych na scenie.

Mimo kilku trafnych spostrzeżeń autora na temat mechanizmów życia, rozsądniej jest zaproponować widzom po prostu atrakcyjny teatr. Ta najpopularniejsza z Brechtowskich sztuk jest bowiem doskonale skonstruowana, bogata w obrazki, zabawna i pesymistyczna, inkrustowana pięknymi songami.

Z tego materiału można uszyć dowolny spektakl. Jarmarczny, śmiertelnie poważny, dosadnie aktualny, ponadczasowy, kameralny lub zamaszyście musicalowy itd.

Po Krzysztofie Zaleskim spodziewałem się czegoś konkretnego. Tym bardziej, że jego niegdysiejsza "Mahagonny" w Teatrze Współczesnym była wspaniale esencjonalna i dynamiczna. Tym razem było letnio.

Jeżeli widzowie mają współczuć niektórym postaciom i samym sobie z powodu drapieżności życia, to błaznowanie aktorów należało częściej wzbogacać przebłyskami wiarygodności. Jeżeli mamy się przede wszystkim pysznie bawić, to należało konsekwentniej eksponować czystą formę i narzucić całości o wiele szybsze tempo.

Również muzyka, stanowiąca około czterdziestu procent objętości sztuki, decyduje o jej wymowie. Skoro zrezygnowano z niby już retro, ale wciąż jeszcze wspaniale agresywnych, bo celowo tandetnie brzmiących aranżacji Weilla, to co w zamian? Bezbłędny na ogół Jerzy Satanowski przeinstrumentował wszystko w kilku na przemian stylach. Czyli rozmydlił sprawę. Mamy więc nieco operetki, współczesnego musicalu, jazzu tradycyjnego, a nawet kiczowatej muzyki filmowej typu "Polskie drogi" - kiedy Meckie żegna się z Jenny. Dlatego większość songów zabrzmiała obojętnie, a tło muzyczne nie porządkowało całości.

Aktorzy w tak niezdecydowanym spektaklu radzili sobie rozmaicie. Coś z prawdy mieli w sobie jedynie: Maria Pakulnis, Marian Kociniak i Janusz Michałowski. Coś z dobrej groteski pokazała przede wszystkim Krystyna Tkacz.

Ze śpiewaniem było bardzo rozmaicie. Nie tylko w prezentowanej stylistyce, ale także w aspekcie elementarnej muzykalności. Od Brechta nie odstawały tylko dwie panie - Tkacz i Pakulnis.

Meckie Majchra, w pewnym sensie, na scenie raczej nie było. Piotr Machalica promieniował jedynie swym nonszalanckim wdziękiem i towarzyskim luzem.

Kostiumy Ireny Biegańskiej bez zarzutu. Niektóre rozwiązania sytuacji scenicznych były perełkami, ale to nie ratuje całości. Mimo wszystko, spektakl może się spodobać publiczności, bowiem "Opera za trzy grosze" to niełatwy do uśmiercenia samograj.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji