Artykuły

Fredro z dodatkami

ADAM Hanuszkiewicz sięgnął po "Męża i żonę". Ujrzał sztukę inaczej - i nic w tym dziwnego. Każde pokolenie czyta dzieła klasyków inaczej i "Mąż i żona" znaczy dla młodych widzów z roku 1977 pewno coś innego niż dla publiczności dawniejszej. Przedstawienie jest żywe, ma dobre tempo, na sali słychać często wybuchy śmiechu i oklaski.

A jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Hanuszkiewicz tym razem "przedobrzył". Nie zaufał Fredrze, chciał mu koniecznie pomóc - mniej lub bardziej. Dodał piosneczki i wierszyki, idąc za myślą Boya rozpoczął przedstawienie od sceny ze "Ślubów panieńskich", kazał kochankom leżeć w wannach, zanim pokochają się na kanapie itd. Wydaje mi się, że "Mąż i żona" to sztuka tak świetnie skonstruowana, że nie potrzebuje tych wszystkich pomocy. Każde "za dużo", oznacza tu "za mało", zamiast pomagać - szkodzi, bo rozbija harmonijną jedność dzieła, stworzonego jakby w jednym rzucie przez Fredrę.

I można by tu zgłosić do przedstawienia jeszcze kilka zastrzeżeń. "Mąż i żona" - to sztuka intymna. Jej nastrój wymaga sceny kameralnej, bezpośredniego obcowania z widzami. Wielka scena Teatru Narodowego utrudnia aktorom nawiązanie kontaktu z nimi. Sądzę, że "Mąż i żona" czuliby się znacznie lepiej w Teatrze Małym.

I sprawy obsadowe. Daniel Olbrychski i Krzysztof Kolberger grają z wielką swobodą i naturalnością Wacława i Alfreda, Olbrychski był kiedyś Gustawem w "Ślubach panieńskich". Tym łatwiej podkreślić mu wewnętrzną więź pomiędzy tymi dwoma postaciami, pokazać, że Wacław, to starszy o kilka lat Gustaw (choć, jak wiadomo, "Mąż i żona" powstał znacznie wcześniej, niż "Śluby panieńskie"). Olbrychski ma w sobie coś z fircyka i to jest nowa cecha postaci Wacława, której dawniej nie wyczuwano w tej roli.

Inaczej jest z rolami kobiecymi. Tu obsada jest chyba pomyślana na zasadzie przekory. Fertyczna Jadwiga Cieślak-Jankowska, aktorka bardzo utalentowana, mogłaby zagrać z powodzeniem pokojówkę Justysię, zaś pełna dojrzałej słodyczy, prawie liryczna Halina Rowicka, której talent rozwija się bardzo ładnie, byłaby pewno bardzo dobrą Elwirą. W obecnej konfiguracji obydwie aktorki męczą się, by grać przeciwko swoim warunkom.

Mimo tych zastrzeżeń - przedstawienie będzie się podobało. Jest lekkie i wesołe, ma ładną oprawę scenograficzną Zofii de Ines Lewczuk, łączącą umowność tła ze stylowym wnętrzem, wreszcie ma wdzięk, bez którego nie można sobie wyobrazić "Męża i żony". I choć jest w nim fredrowska erotyka, nie ma cienia wulgarności, co byłoby sprzeczne z duchem utworu, tak bardzo polskiego i francuskiego zarazem. A ci, którzy pamiętają dawne przedstawienie sprzed lat, ponarzekają pewno nie tylko dlatego, że tamto było lepsze, lecz także dlatego, że i oni byli wtedy młodsi i skłonniejsi do pogodnego odbioru frywolnego żartu wielkiego pisarza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji