Artykuły

Zbyt niebezpieczny?

Rozpustne czyny i okrucieństwa młodego księcia Florencji Aleksandra Medyceusza, rozważania nad prawem do zamordowania władcy, którego zbrodnie i występki wołają o pomstę, samo zabójstwo panującego dokonane przez jednego z jego krewnych, rodzaj poniżenia i zbydlęcenia - to, naszym zdaniem, spektakl zbyt niebezpieczny, by go pokazać publiczności. Co za tym idzie, nie sądzimy, by należało zezwolić na wystawienie sztuki Lorenzaccio - takie było orzeczenia cenzury z roku 1864 tyczące sztuki Musseta, napisanej w roku 1834, a więc wtedy, gdy ukazały się drukiem "Kordian", "Pan Tadeusz", odbyła się premiera "Zemsty", a Słowacki pisał "Balladynę". Dziś "Lorenzaccia" oglądamy raczej jako dramat postaw, tragedię bohatera romantycznego, a wątki społeczne robią wrażenie bardzo uniwersalnych.

Krzysztof Zaleski przygotowując dramat Musseta w Teatrze Współczesnym w Warszawie, miotał się pomiędzy stworzeniem widowiska teatralnego z tańcami, muzyką i pięknymi kobietami, pokazaniem dramatu jednostki - bohatera romantycznego, a ukazaniem szerszych sensów społecznych. Zanim na scenie pojawi się tyran, książę Florencji - Aleksander Medici (Adam Ferency) i jego wierny sługa, krewny Lorenzo, zwany pogardliwie Lorenzaccio (Krzysztof Kolberger), przed oczami widzów przy głośnej, dobitnej muzyce przesuwa się korowód średniowiecznych postaci. Sygnalizują one, że rzecz będzie o miłości i śmierci. Na scenie, która w Teatrze Współczesnym powiększona została do maksimum, można zobaczyć, co można zrobić z niewielkiego teatralnego pudełka. Mamy więc schody i balkoniki i piękną kurtynę zrobioną w stylu epoki dzieło Wiesława Olko.

Na tle dekoracji imitujących stare skóry rozgrywa się dramat Lorenzaccia uchodzącego za tchórzliwego książęcego rajfura, w głębi duszy dążącego do zniesienia tyranii. Mamy wiek szesnasty, we Florencji rządzi książę, będący narzędziem w ręku władców Cesarstwa Niemieckiego, wspomaganego przez wysokich dygnitarzy kościelnych. Panuje terror. Książę interesuje się głównie rozpustą, naokoło ludzie giną jak muchy, w najlepszym wypadku bywają wygnani. "Lorenzaccio" zgodnie z przekazami historycznymi pokazuje daremną walkę samotnego bohatera, bo chociaż uczestniczymy w przygotowaniach spisku republikańskiego, mimo zamordowania Aleksandra Medici, do prawdziwej walki o wolność nie dojdzie. Ani lud, ani republikanie nie pójdą za Lorenzem Medici. Szansa zostanie stracona, Lorenzo zamordowany, a na tronie książęcym Florencji zasiądzie następny Medyceusz, powolny najeźdźcy.

Taka jest mniej więcej fabuła "Lorenzaccia". Krzysztof Kolberger na scenie Teatru Współczesnego zdominował dramat Musseta. Udając błazna, tchórza, cynika przemienia się w pełnego wątpliwości bohatera romantycznego, osamotnionego na każdym kroku, niemal w Kordiana idącego zabić cara. Siła osobowości Kolbergera, żar aktorskich środków wyrazu odsuwają na plan dalszy sprawy społeczne. Rozmowy spiskujących są zaledwie zamarkowane.

Zanim dojdzie do tragicznego finału, akcja mimo muzyki, tańców, zalotów i intryg rozgrywa się wolno i opieszale. Lorenzo dojrzewa do swego czynu, wokół toczą się intrygi i zdarzenia, które mają nam uzmysłowić dramat społeczeństwa. Z jednej więc stromy mamy przydługie rozmowy zwolenniczki republikanów Margrabiny Cibo (Agnieszka Kotulanka) z Kardynałem (Janusz R. Nowicki), z drugiej domowe sprawy Lorenza, którego ciotka (Pola Raksa) służy jako przynęta mająca zwabić tyrana w pułapkę. Dość schematycznie wypada niestety obóz republikański skupiony wokół domu Strozzich. Najbardziej atrakcyjnie zaś sam tyran i jego zachcianki.

Przedstawienie Zaleskiego nabiera kształtu, mocy i dramatu dopiero w scenach końcowych. Wspaniale rozegrana scena dążącego do śmierci Lorenza Medici, który rozumie swoje osamotnienie jeszcze zanim popełni morderstwo, robi prawdziwe wrażenie. W tym momencie "Lorenzaccio" Zaleskiego dochodzi do pewnych prawd egzystencjalnych. W scenie finałowej akcent pada znowu na sprawy społeczne. Na florenckiej arenie pojawia się nowy władca, narzucony przez sprzymierzone siły cesarstwa i papiestwa, lud się burzy, żądając prawa wyboru i wśród okrzyków więzionego tłumu Kosma Medici zaczyna wygłaszać swoje pierwsze przemówienie do poddanych; jego głos i słowa toną w tych okrzykach i dźwiękach coraz głośniejszej muzyki. Już wiadomo, że nowy lad oznacza dla Florencji znowu więzienia, emigrację i brak porozumienia pomiędzy władcą a ludem.

Krzysztofowi Zaleskiemu udało się w ostateczności zachować proporcje pomiędzy dramatem jednostki, nieprzeciętnej, inteligentnej, romantycznej i szalonej a dramatem nieudanej rewolucji. W scenerii schyłkowej fazy włoskiego Odrodzenia otrzymujemy propozycje walki z przemocą; żadna jednak z dróg, ani zabójstwo tyrana, ani spisek republikanów, nie okazuje się skuteczna w realizacji rojeń o wolności.

Historyczny Aleksander w chwili śmierci miał lat dwadzieścia sześć, jego kuzyn i zabójca Lorenzo był o cztery lata młodszy. W przedstawieniu z racji wyboru aktorów, mamy do czynienia z ludźmi trzydziestokilkuletnimi. Głównego zaś oponenta władzy, Filipa Strozziego gra Henryk Borowski. To tylko uwaga na marginesie, jak poprzez wieki zmieniły się kryteria młodości i dojrzałości. Mimo powolnego rytmu pierwszej części "Lorenzaccio" w reżyserii Zaleskiego może chyba liczyć na powodzenie, Musset ciągle dobrze prezentuje się na scenie. Gwoli informacji, z premierą tego dramatu kochanka George Sand wystąpił, także na wiosnę, Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji