Artykuły

Wawelska pokusa świętości i władzy

Najłatwiej oczywiście jest napisać, że wczorajsza premiera "MORDU W KATEDRZE" THOMASA STEARNSA ELIOTA dana przez Teatr Stary we wspaniałej najpiękniejszej polskiej Katedrze na Wawelu była wielkim wydarzeniem artystycznym. Tej łatwizny uniknąć jednak trzeba przez analizę sprawy, która dzieje się na wzgórzu królewskim. Nie mogę tu mówić o wartościach tłumaczenia dzieła Eliota, dokonanego przez JERZEGO S. SITĘ. Tę sprawę wyraźniej i z urokiem prawdziwego znawstwa wvkłada w programie MAREK SKWARNICKI. Nie jesteśmy wolni od wszystkich spraw wawelskich, kiedy piszemy o sztuce mówiącej o śmierci Tomasza Becketa, arcybiskupa Canterbury. Zginął on przebity mieczem dnia 29 grudnia 1170 roku. Tłumaczenie tej zbrodni względami politycznymi i lojalności wobec króla Henryka II przeciwstawione jest w olbrzymim procesie dramacie odwołaniom religijnym, duchowym. W 1172 r. papież Aleksander III kanonizował Tomasza, a król - w gruncie rzeczy sprawca zbrodni, który nie mógł znieść ostrych działań kanonicznych dawnego kanclerza władcy brytyjskiego i judził swoich poddanych odprawił u grobu zamordowanego publiczną pokutę.

Przedstawienie w Katedrze Wawelskiej! Jakież to niesie za sobą konsekwencje. JERZY JAROCKI jednakże bardzo delikatnie prowadził całą intrygę. Walnie wspomogli go w tym aktorzy. Jakiekolwiek podteksty, aluzje polityczne nikną tu we wnętrzu najważniejszego polskiego kościoła z wielu powodów. Już chociażby dlatego, że rolę arcybiskupa Tomasza Becketa gra JERZY BIŃCZYCKI u stóp konfesji św. Stanisława, oświetlono specjalnie na ten wieczór kaplicę biskupa Tomickiego noszącą wezwanie św. Tomasza Kantuaryjskiego; ołtarz poświęcony temu świętemu istniał w Katedrze Wawelskiej od drugiej połowy wieku XIII.

Wydaje mi się, że Bińczycki najwspanialej jak tylko sobie można wyobrazić pokazał wewnętrzny dramat duchownego, który w scenie z kusicielami (KRZYSZTOF GLOBISZ, MARCIN SOSNOWSKI, ANDRZEJ BUSZEWICZ, EDWARD LUBASZENKO) poddany jest najcięższym próbom. Złe duchy wiodą go ku drogom sojuszu z królem i ku drogom świętości. Tak, taka pokusa istnieje i w doktrynie katolickiej jest tylko pokusą. Jakże więc uwierzyć w proces wewnętrznej walki? Ta sprawa rozgrywa się już później, za konfesją biskupa Stanisława, u ołtarza głównego, na ambonie. Bińczycki wygłasza przemówienie na Boże Narodzenie, dzieją się dziwne rzeczy - gesty artystów np. Księży (ZYGMUNT JÓZEFCZAK, TADEUSZ MALAK, JERZY RADZIWIŁOWICZ) właściwie dotykają bardzo odważnie ruchów, działań prawdziwych księży. Pokusa została przezwyciężona. Tekst Eliota wyraźnie odnosi się do próby analizy psychologicznej. Biskup wrócił do Anglii po siedmioletniej nieobecności, mimo rozkazu króla nie chce opuścić swojej diecezji. Chór kobiet z Canterbury (ALICJA BIENICEWICZ, TERESA BUDZISZ-KRZYŻANOWSKA, EWA CIEPIELA, ANNA DYMNA, HANNA HALCEWICZ, RENATA KRETÓWNA, GRAŻYNA ŁASZCZYK, MONIKA NIEMCZYK, ANNA POLONY, DOROTA POMYKAŁA, GRAŻYNA TRELA, ELŻBIETA WILLÓWNA) dzielnie przezwycięża dość nieudane kostiumy w formie ubiorów kobiecych z lat dwudziestych, śpiewa pieśń z prośbą o modlitwę wobec żyjącego jeszcze biskupa. Tu teatralność została uratowana. Widzimy jak bardzo wspaniały pisarz, którego droga wewnętrzna została opisana już na dziesiątą stronę, nie chce do końca uznać jakiegoś motywu męczeństwa za ostateczny i pewny. Do ołtarza, po wstępnej, dość nijakiej scenie zbliżają, się rycerze (WIKTOR SADECKI, TADEUSZ BUK, MAREK LITEWKA, RYSZARD ŁUKOWSKI). Następuje śmierć zadana mieczami zbrojnych. Aniołek z olbrzymimi złotymi skrzydłami śpiewa pieśń męczeńskiej chwały. Rycerze na koniec mają udowodnić swoje racje. Niestety robią to bardzo ospale. Aktorzy jak gdyby się przejęli odniesieniami wyłącznie historycznymi. Dzieje zapisały hipokryzję wielu dokumentów, opisujących nieustępliwość biskupa wobec króla. Ci dwaj przyjaciele rozstali się. Jeden z nich mimo wszystko dochodził racji siłą. Rozlega się wspaniała muzyka, chór ,,Organum" ustrojony w białe habity śpiewa ..Te Deum" po łacinie, kobiety canterburyjskie na tym, tle śpiewają po polsku. I znowu jeszcze raz muzyka Stanisława Radwana wypełnia Katedrę. Jest to dzieło, które w głównej mierze decyduje o wywołaniu nastroju grozy, potępienia i uniesienia. Kompozytor nie wychodzi poza tradycyjne układy, systemy dźwięków, wtapia niejako cały dramat męczeństwa w tekst... muzyczny.

Sadzę również, że kostiumy, (z wyjątkiem ubiorów chóru) projekty sztandarów kościelnych należą do dobrej strony przedstawienia. JERZY JUK-KOWARSKl posługuje się swobodnie i z głębokim smakiem zarówno szatą duchownego jak i fantazyjnymi, przerażającymi, czarnymi kostiumami diabłów-kusicieli.

Nie wszystkim może ten stop teatru i kościelnej atmosfery odpowiadać. Sądzę jednak, że odrębność krakowska, wawelska uniosła "Mord w katedrze" Thomasa Stearnsa Eliota nad poziomy doraźności. Wierność człowieka raz przyjętym zasadom trwa przecież przez wieki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji