Artykuły

Skórka z Pomarańczy

GDYBY do ostatniej komedii Teodozji Lisiewicz "Skórka z pomarańczy" przykładać jakieś sztywne kryteria, układane sub specie aeternitatis, można by powiedzieć, że jest to utwór błahy. Ale rzecz w tym, że do komediopisarza nie wolno przykładać takich miarek: wymaga się od niego ostrego spojrzenia na życie i podania jego esencji w formie lekkiej, ukwieconej uśmiechem. Nie chodzi tu o kamień filozoficzny, ani o głębię wielkich zamyśleń: autor komedii ma prawo pokazać samą powierzchnię mieniących się zdarzeń, samą tylko piankę bytu. Jeśli - bawiąc i zarażając uśmiechem - daje jeszcze coś więcej, winniśmy mu dodatkową wdzięczność.

Teodozja Lisiewicz przekroczyła minimum wymagane od lekkiej komedii: z wdziękiem i niemałym zrozumieniem, ba: z kobiecą intuicją nawraca w swych komediach do spraw rodzinnych i małżeńskich. Wykazuje przy tym kulturę uczuć i czyni postępy w technice pisarskiej. Akt pierwszy i drugi "Skórki z pomarańczy" wydaje mi się w wielu miejscach lepszy od "Słoneczników". Co do aktu trzeciego, trochę słabszego, to widziałem tylko jego drugą, poprawioną wersję i muszę powiedzieć, że nie jest bynajmniej zły.

Wyrafinowana kultura literacka autorki jak odświeżający (po nie jednej rąbanej robocie, którą nam pokazywano) zapach unosi się nad całą komedią. Błyskotliwy i szybki dialog bawi i odświeża: słowa skaczą jak piłki, odbijają się, są chwytane w powietrzu przez rozgrzanych aktorów, budzą echa śmiechu na sali. To dobrze, to bardzo dużo.

Treść komedii jest nikła, bo mamy tu do czynienia z utworem scenicznym "mówionym" - z rodzajem bardzo trudnym do dobrego napisania i wymagającym wysokiej klasy gry aktorskiej. Małżeństwo Leona i Ireny wkroczyło w niebezpieczny okres: przychodzi zniechęcenie, przyzwyczajenie i uczuciowe zobojętnienie. Lekarstwa oboje małżonkowie szukają w nowych sympatiach, które łatwo mogą zniszczyć węzeł małżeński. Powody istotne obopólnego odwrotu nie bardzo są uchwytne: autorka słusznie pokazuje mnóstwo codziennych drobiazgów odstręczających Irenę od Leona i odwrotnie. Czy to one są przyczyną zainteresowania, jakim żona zaczyna darzyć Andrzeja i sympatii Leona dla Basi? Nie wiadomo? Może naprawdę wszystkiemu winna skórka od pomarańczy, którą mąż rzuca na ziemię. W każdym razie to ona jest ostatnią kroplą wypełnionego już po brzegi kielicha niechęci: małżonkowie postanawiają się rozejść. Ale oto na scenę wkracza Babcia ze swą staroświecką mądrością życia. Sypiąc jak z rękawa sentencjami, zręcznie wyciąga z obojga im samym nieznane prawdy i darzy ich obfitością rad. Z początku wydaje się to bezskuteczne, ale w trzecim akcie widzimy zbawienne skutki. Wprowadzona w życie higiena psychiczna małżeńskiego pożycia przywraca - jeśli nie miłość, to przyjaźń, zgodę i spokój. Dziadzio Leona wkracza także na scenę dla symetrii obrazu.

Zdaję sobie sprawę, że streszczenie komedii nie daje pojęcia o jej wartości i dlatego zacząłem od podkreślenia jej walorów literacko scenicznych. "Skórka z pomarańczy" jest miłą i kulturalną rozrywką, nie pozbawioną moralnego wydźwięku. W czasach, gdy większość komediopisarzy żeruje na motywach cudzołóstwa, uważając trójkąty małżeńskie i nieuporządkowane afery miłosne za nieodzowny element "dowcipnej" sztuki, trzeba powinszować p. Lisiewicz, że potrafiła odejść od tego szablonu i w sposób może jeszcze nie mistrzowski, ale w każdym razie udany i kulturalny stanąć na przeciwległym biegunie.

Komedię swą zbudowała autorka "ponad czasem", nie określając bliżej ani środowiska ani ściślejszego okresu naszej współczesności (choć z napomknień wynikałoby raczej, że rzecz dzieje się przed wojną w Polsce). Jest to wada i zaleta sztuki. Osobiście wolałbym, gdyby p. Lisiewicz zdecydowała się na jasne postawienie realiów czasu i miejsca: jako artystkę zmusiłoby ją to do jeszcze staranniejszego wycieniowania charakterów, z których dwa drugoplanowe nie są wyraźne i przekonywająco narysowane: Babcia za bardzo sentencjonalna, a Dziadzio zbyt fragmentaryczny. Wynagradza to bardzo pięknie wydobyta kobiecość młodej mężatki i nienagannie nakreślony "pan i władca" - Leon.

Reżyseria sztuki (p. Pobóg Kielanowskiego) nie budzi zastrzeżeń. Nie jest tylko dla mnie jasne, czy to on niezbyt szczęśliwie postawił rolę Babci (p. B. Sempolińska) - zbyt młodej jak na osobę sześćdziesięcioletnią i trochę za monotonnej. Tak, czy owak, p. Sempolińska nie przemyślała należycie swojej kreacji i ma okazję do popracowania nad nią przed następnymi przedstawieniami. Jako artystka bardzo zdolna z pewnością sama znajdzie sposób urozmaicenia i pogłębienia gry w "Skórce z pomarańczy". Pan Z. Rewkowski grał bez zarzutu, a p. Arczyńska, jako Irena była doskonała. Artystka ta pracuje nad sobą i robi postępy - rzecz niesłychanie rzadka wśród emigracyjnego aktorstwa. P. J. Bzowski - świetny aktor charakterystyczny - nie wiele miał do pokazania w roli Dziadzia. Dość przyjemne dekoracje zrobił p. Butscher.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji