Artykuły

Poślizgnięcie na "Skórce z pomarańczy"

Niedawno, w zeszłym roku p. Teodozja Lisiewicz zadebiutowała w Londynie komedią pt. "Słoneczniki". Na tle naszej twórczości scenicznej sztuka ta była swego rodzaju rewelacją. Silnie odbijała od dotychczasowej programowej produkcji i była zręcznie, po kobiecemu, ale i ze znawstwem teatru zrobiona. Podbiła więc serca widzów i zyskała sobie nawet życzliwość tych krytyków, którzy swe probieże komediowe równają zawsze na ... Moliera lub Fredrę.

Po przypomnieniu smaku tych jędrnych ziarenek słonecznikowych łatwiej nam będzie przejść do ...poślizgnięcia się sympatycznej autorki na... "Skórce od pomarańczy". Dała nam ona komedię, bodaj lżejszą od poprzedniej, ale tym razem pokusiła się o to, by w łupince pomieścić i "tło obyczajowe" i "pierwiastek dydaktyczny". Nic więc dziwnego, że łupina pękła na scenie, sok widzom pociekł po brodzie, a autorka po poślizgnięciu się będzie musiała się... pozbierać. Sztukę wystawił Teatr Polski im. J. Słowackiego.

Komedia ta liczy sobie 3 akty i - jak głoszą anonse - ma przedstawić tezę, że jeśli miłość jest kwiatem, a małżeństwo dojrzałym owocem, to pożycie codzienne jest właśnie tą skórką. Pierwszy akt komedii pokazuje nam - powiedzmy w sposób bardzo płaski to pożycie młodej pary małżeńskiej: Leona (Z. Rewkowski) i Ireny (M. Arczyńska) mocno naszpikowane ziewaniami, zdejmowaniem różnych części garderoby, mniej lub bardziej zjadliwymi uwagami i nagłymi wybuchami zdenerwowania. Krótko, nieciekawi ludzie, w nieciekawych sytuacjach, którzy, gdyby po wyjściu od nich gości poszli spać, zaoszczędziliby nam conajmniej pierwszego aktu.

Pierwszy akt kończy się tym, że z powodu rzucenia przez jedno z małżonków na ziemię skórki z pomarańczy, para postanawia się rozwieść. Akt drugi zaczyna się od przyjazdu centralnej postaci sztuki: Babci (J. Sempolińska), która dochodząc po nitce do kłębka właściwych przyczyn rozbicia postanawia zrobić porządek w tej ptasio- mózgowej rodzince. Wypowiada więc szereg rozsądnych i na ogół znanych sentencji i rad, w nadziei, że i tym razem poskutkują.

Ta postać udała się autorce najlepiej, a choć nie jest dobrze obsadzona, niewątpliwie najwięcej bawi i zajmuje. P. Sempolińska wydaje się bardziej zrośnięta z rolami niani ze "Słoneczników" lub piekarki z "Preclarki", aniżeli światowej matrony w "Skórce". Niemniej jest główną bohaterką widowiska i zbiera liczne oklaski. Gra Rewkowskiego i Arczyńskiej na ogół poprawna, choć nie zawsze przekonywająca przez swą monotonność.

Akt trzeci właściwie służy do tego, by wykazać, że rady Babci się przydały i by uzasadnić tytuł sztuki. Leon przestał chodzić niedbale ubrany przy żonie, Irena też zaczęła więcej dbać o siebie i zamiast rozbicia mamy znowu spojoną na wieki sielankę. W swej bezwzględności dla młodej żony autorka do ostatniej chwili nie obdarzyła jej odrobiną schludności intelektualnej, pozwalając do końca mieszać Einsteina ze Steinachem.

Sielanka ta nie wystarczała autorce. Wprowadziła więc jeszcze inny motyw: spotkania i pogodzenia się drugiej zwaśnionej od lat pary: Babci i Dziadka (J. Bzowski), niegdyś - jak się okazuje - pary narzeczonych. Ona również potknęła się w swoim czasie o pomieszanie kwiatu ze skórką pomarańczy w wierszu przez niego dla niej napisanym. Ten zdawałoby się zbędny epizod wprowadza jednak nie tylko lekką korekturę do nazbyt racjonalnego ujęcia w sztuce sprawy małżeństwa, ale również i przebłysk poezji w scenie końcowej. Pedagogiczny sens tej sztuki bowiem dałby się streścić w aforyzmie: "Miłość może trwać tylko w rozsądnym małżeństwie, ale nie ma rozsądnego małżeństwa bez miłości".

Niewiele da się powiedzieć o reżyserii i dekoracjach. Pierwszą firmuje dr L. Kielanowski, tym razem sprowadzając swą rolę przede wszystkim do wyraźnego podpowiadania tekstów aktorom, drugie p. A. Butscher, jeśli nie ma nieporozumienia w afiszach. Tu praca sprowadziła się do przeniesienia na scenę standu z meblami z wystawy pod hasłem "Modern Home". W zmontowaniu widowiska współdziałała jeszcze postać "sekretarza literackiego" (B. Przyłuski) najwidoczniej w roli bezradnego obserwatora, bo trudno byłoby zalecić autorce przerobienie pierwszego i trzeciego aktu i uratowanie kilku scen z drugiego. Tylko bardzo niewyrobionemu autorowi mogłoby się to opłacić.

Przypuszczam, że teatr i p. Lisiewicz nie wezmą mi za złe tych kilka uwag podyktowanych życzliwą szczerością, zwłaszcza iż wiadomo, że autorka ma jeszcze jedną sztukę w tece, nagrodzoną na konkursie i niewątpliwie lepszą. Przypuszczalnie nie odstręczą one również niejednego widza od ujrzenia tego przedstawienia, zwłaszcza iż sztuka ta stała się też przedmiotem publicznej dyskusji na zebraniu w Kl. Tow. YMCA. Wszystko zaś razem świadczy, że twórczość dramatyczna T. Lisiewicz nie stoi poza obrębem ogólnego zainteresowania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji