Artykuły

Ocalona od zapomnienia

TRZY razy pisał Leon Kruczkowski sztukę osnutą na tle autentycznej afery Daubmanna, który podał się za bohatera z czasów pierwszej wojny światowej i zrobił na tym dzięki nacjonalistycznej histerii karierę, zanim został zdemaskowany. Pierwsza wersja tej sztuki pt. "Bohater naszych czasów" była debiutem dramatycznym Kruczkowskiego - jeżeli nie liczyć przeróbki scenicznej "Kordiana i chama". Wystawiona w Warszawie spotkała się na ogół z surową oceną krytyki. Tę sztukę gruntownie przerobioną i już pod tytułem "Przygoda z Vaterlandem" miał wystawić teatr krakowski w roku 1939 ale nie zdążył. Potem sztuka zaginęła i znalazła się parę lat temu. Kruczkowski znowu zabrał się do poprawek i przeróbek, ale śmierć przerwała tę zaledwie tylko zaczętą pracę.

Wystawienie "Przygody z Vaterlandem" przez Teatr Narodowy - w czym ubiegł go o parę dni Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie - jest bardzo pięknym dowodem pietyzmu dla twórczości Leona Kruczkowskiego, którego pierwociny pisarskie są dla nas cenne i interesujące nawet jeżeli ustępują w wartościach późniejszym jego sztukom. Przy tym w "Przygodzie z Vaterlandem" - jeżeli pamiętamy o okresie kiedy ona powstała - uderza celność polityczna, z jaką przyszły autor "Niemców" odsłania mechanikę tworzenia bohaterów hitlerowskich i narastania nazizmu. Pod tym względem wymowna jest metafora najmocniejszej w całej sztuce sceny finałowej, kiedy zdemaskowany już oszust zmuszony jest - nadal jako rzekomy bohater - do odbierania hołdu ze strony rozhisteryzowanego tłumu i do podniecania go nacjonalistycznymi frazesami. Jest w tym coś z o tyle przecież późniejszego "Artura Ui" Brechta.

Kazimierz Dejmek zabierając się do reżyserii "Przygody z Vaterlandem" niewątpliwie zdawał sobie sprawę nie tylko z jej wartości, ale i z jej niedostatków w psychologii, realiach, dramaturgii Zapewne też dla pokrycia tych niedostatków nadał przedstawieniu charakter ekspresjonistyczny, dzięki czemu mogły się one tu i ówdzie zacierać. "Przygoda z Vaterlandem" pisana jest w tradycyjnej konwencji sztuki realistycznej. U Dejmka całe przedstawienie odbiega od potoczności. Aktorzy mówią do widowni, tworzą postacie i sytuacje w skondensowanych, zgęszczonych rysach, zastygają w gestach i pozach. Nie tyle idzie tu o pokazanie ludzi co o mechanikę społeczno-polityczną. Łatwiej zaś (a może zresztą trudniej!) grać ludzi niż mechanikę. A tekst Kruczkowskiego - miejscami zyskując na takich zabiegach, miejscami wyraźnie ich nie wytrzymuje. Również tło scenografii Eugeniusza Markowskiego przypominało, nie wiadomo dlaczego, jakieś brudne zaułki w małym miasteczku utrzymane w tonie kafkowskim - i to także w scenach dziejących się w konsulacie niemieckim w Neapolu czy w pensjonacie górskim.

Główną rolę pseudo-Daubmanna Hummla grał Włodzimierz Kmicik ujmując go w jednej skali łotrzyka małego kalibru i w tej koncepcji wyraziście ją pokazał. Znakomity był w drylu militarnym Jan Ciecierski jako kapitan rezerwy Bumüller. On chyba aktorsko najpełniej i najumiejętniej wyraził koncepcję reżysera. Janina Niczewska ładnie zagrała, starą Daubmannową, natomiast Lech Madaliński jako Daubmann należał raczej do innego przedstawienia. Z epizodów najlepiej wypadli i najwięcej mieli wyrazu funkcjonariusze policji: Mieczysław Milecki i Stanisław Zaczyk. Występowali jeszcze: Irena Krasnowiecka, Halina Michalska, Zofia Lindorfówna, Michał Pluciński, Henryk Szletyński, Władysław Kaczmarski i in.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji