Artykuły

Meteor

Znowu Durrenmatt na scenie. Wydaje się, że jest on bardziej fetowany u nas, niż w swojej ojczyźnie. Miałem sposobność rozmawiać z nim przed kilku laty, kiedy był w Polsce. Powiedział wtedy: "Nie miałem pojęcia, że jestem taki sławny". Durrenmatt jest nazbyt inteligentny, by mógł się odezwać inaczej, fakt faktem jednak, że dyrektorzy naszych teatrów postawiliby - we własnym mniemaniu - pod znakiem zapytania swoja europejskość, nie włączając do repertuaru tego autora.

Durrenmatt - dramaturg o popularności niewątpliwej - jest nie tylko autorem sztuk wybitnych, autorem, który w "Wizycie starszej pani" czy "Fizykach" dał wyraz niepokojom nękającym kondycję człowieka wsnółczesnego, i w szlachetnej pisarskiej pasji przypominał o nakazie odpowiedzialności za losy własne i cudze; Durrenmatt jest także autorem, który wydaje mi się trochę podejrzany w swoich skłonnościach do efekciarstwa ocierających się o granicę złego smaku. "Meteor" właśnie podpływa do tej rubieży. Myślę jednak, że autor "Meteora" - nic mu nie ujmując z klasy dramaturgicznej - buduje jednocześnie teatr i pisarstwo szalenie schlebiające nadwiślańskim snobizmom i nostalgiom awangardowym, utwierdza w dobrym samopoczuciu owe wspomniane wyżej tęsknoty do europejskości. Bardzo powierzchownie rozumianej. Epatuje on swoją poetyką, która burzy uznane tradycje teatru, targa upodobaniami mieszczańskimi i pseudointeligenckimi, buduje sytuacje "barbarzyńskiej" u dechy i jarmarcznej wyobraźni, zezując wyraźnie na ludystyczne pierwociny sztuki. Nie szanuje nawet majestatu śmierci, ma do niej stosunek kuglarza i ludowego bajarza, który dostrzega w niej jedynie pewną i nieodwracalną sprawą w życiu, nie wartą więc specjalnego namaszczenia. Mówi zresztą Durrenmatt w innym miejscu, że po strasznych doświadczeniach hitleryzmu, wszelkie formy "realistycznego" umierania na scenie mogą wydać się tylko śmieszne.

Mieszają się jednak w tym laboratorium różnych smaków i różnych wartości mikstury. W "Meteorze", historia bohatera, wybitnego pisarza, komponuje się w opowieść o dosłownej nieśmiertelności genialnego laureata Nobla. Lekarze raz i drugi stwierdzają zgon Wolfganga Schwittera, ten jednak stale wraca do życia, porażając swoją pierwotna zdobywczością całe swe otoczenie. Wykłada Durrenmatt, przez swego "Meteora" że jedyną wartością, ostateczną sankcją w świecie jest natura - ona, a nie wymyślone i fikcyjne mechanizmy społeczne, określa sens istnienia. Ona jest jedyną prawda, reszta zaś komedią, bluffem, obłuda. I temu światu zakłamania, mieszcząńskiego spokoju wymierza sprawiedliwość.

Czyni to raz po raz sztychami ostrego pisarstwa, często jednak owe pchnięcia są bardziej efekciarskie, niźli mistrzowskie. Bufonada i jarmarczność zostaje czysta, bufonada i jarmarcznością, nie przeradzając się w środki artystycznego wyrazu. Pretensjonalność wyłazi z tej sztuki, jak pierze ze źle spasowanej poduszki. W tym barokowym wystroju Durrenmattowej przypowieści jest po prostu sporo złego pisarstwa.

No, ale nie mówiłbym pełnej prawdy, nie dostrzegając jednocześnie w tej sztuce efektownego pomysłu, sarkazmu człowieka doświadczonego nie mającego złudzeń na temat moralności świata i jego urządzeń, dramaturga znającego dobrze prawa sceny i nośność przekornej zabawy w teatrze.

Tej przekory, tego sarkazmu, tej zabawy w teatr nie dostaje, niestety, krakowskiemu przedstawieniu na scenie Teatru im. Słowackiego, przedstawieniu reżyserowanym przez Irenę Babel. Historia Wolfganga Schwittera została potraktowana tu nazbyt serio, nazbyt - że tak powiem - realistycznie, nie ma w niej tej potrzebnej dezynwoltury, z którą Durrenmatt podchodzi do tradycji mieszczańskiego teatru. Cokolwiek by się bowiem powiedziało o "Meteorze", stwarza on przecież pole dla spektaklu siarką naładowanego. Zrodziło się zaś przedstawienie o proweniencji niemal obyczajowej, tyle że z bardzo "szokującą" anegdota.

Odnoszę wrażenie, iż Jerzy Kaliszewski, aktor o wielkim doświadczeniu artystycznym, po prostu nie trafił na swą rolę. A w tej postaci, postaci Wolfganga Schwittera, leży klucz do teatralnego ożywienia "Meteora".

W pozostałych rolach wystąpili: Krystyna Królówna jako Olga, żona Schwittera, Jerzy Szmidt (Jochen), Gustaw Krem (Karol Koppe), Andrzej Szajewski (Fryderyk Georgen), Marian Cebulski (Artysta-malarz), Teresa Budzisz Krzyżanowska (Augusta), Tadeusz Szybowski (Pastor), Eugeniusz Fulde (Wielki Muheim), Hugo Krzyski (Profesor Schlatter), Antonina Barczewska (Pani Nomsen) Juliusz Grabowski (Dozorca), Henryk Matwiszyn (Major Fredli), Józef Dietl (Schafroth) i inni.

Scenografia Barbary Stopki.

Pamiętam, bywały na tej scenie świetne przedstawienia sztuka Durrenmatta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji