Artykuły

Kotka na rozpalonym blaszanym dachu

KONTRA: Jak "Dynastia"

"Kotka na rozpalonym blaszanym dachu" powstała przed 37 laty i wtedy, w 1955 roku, szokowała brutalnym językiem i publicznym poruszeniem problemu homoseksualizmu. To, co kiedyś szokowało, dziś może tylko śmieszyć. Przekleństwa na scenie stały się codziennością, a dramaturdzy i scenarzyści współcześni prześcigają się w wymyślaniu najbardziej drastycznych scen. Sprawy mniejszości seksualnych, głównie z powodu AIDS, już dawno przestały być tematem tabu. Tak więc i pisarstwo Tennessee Williamsa straciło swoją szokującą i bulwersującą moc. Co w jego dramatach pozostało nadal aktualne? Niestety niewiele.

Przede wszystkim razi schematyzm postaci i sytuacji. Wychodzi na jaw powierzchowność, płytkość psychologicznej obserwacji i analizy Williamsa. Sprowadzenie całego uwikłania bohaterów do kilku określeń - obrzydzenie, zakłamanie, udawanie -jest, delikatnie mówiąc, nie satysfakcjonujące. Nie będę odkrywczy, ale skojarzenie inscenizacji w Teatrze Powszechnym z emitowaną na małym ekranie "Dynastią" jest po prostu tak oczywiste, że nasuwa się już w chwili, gdy kurtyna idzie w górę. Ten sam motyw wielkiej fortuny - ojciec Bricka ma 120 mln dolarów (niestety, nie wiem, ile ma Carrington), ale i inne problemy obu panów wydają mi się bardzo podobne. Ich synowie także dzielili seksualne zainteresowania między panów i panie, bo opowieści o baseballistach trzymających się przed zaśnięciem za rączkę (podobno z przyjaźni) można włożyć między bajki. Reżyser Andrzej Rozhin nie robi zresztą nic, by skojarzenia z "Dynastią" uniknąć - przedstawienie grane jest niesłychanie realistycznie, dosłownie.

- Bardzo podoba mi się scenografia. Lubię tak urządzone łazienki - usłyszałem z ust pani ubranej a la Cristal w teatralnym bufecie. I coś w tym jest.

Jedyne, co tak naprawdę różni "Kotkę" w Powszechnym od "Dynastii" w TVP, to znakomite aktorstwo. Zwłaszcza Krystyna Janda, ale także Mirosława Dubrawska, Daria Trafankowska, Piotr i Henryk Machalicowie ratują z tego sfatygowanego przez czas i seriale materiału dużo więcej, niż wydawałoby się możliwe. Ale i oni stają bezradni wobec schematyzmu i słabości finału, który u publiczności wzbudza śmiech, a powinien grozę i zadumę. Strach pomyśleć, co by było, gdyby Eli Kazanowi nie udało się namówić Williamsa do zmiany III aktu.

Jacek Lutomski

PRO: Gra w Kotkę

Choć od czasów Strindberga jawnie prezentowana niechęć do kobiet nikogo nie jest w stanie zadziwić, niemniej jednak dla purytańsko nastawionych Amerykanów "Kotka na rozpalonym blaszanym dachu" była w połowie lat 50. wyzwaniem. Tennessee Williams uczynił w niej bowiem z własnych kompleksów gaya (zasadnicze kłopoty z prokreacją) materiał dla potrzeb teatru. W Polsce prapremierę "Kotki" w reżyserii Jerzego Hoffmana dał w 1972 r. Teatr Powszechny w Łodzi. Teraz tę jedną z najgłośniejszych i najdrastyczniejszych sztuk Williamsa po raz pierwszy możemy obejrzeć w Wars$zawie, jednak czasy, kiedy mogłaby kogokolwiek zaszokować, minęły bezpowrotnie. Ta wypełniona namiętnościami, sadomasochistyczna rozgrywka rodzinna o sukcesję po umierającym na raka milionerze nie może być już żadnym zaskoczeniem dla najniewinniejszego nawet odbiorcy "Dynastii".

Temat, wydawałoby się przerobiony już u nas na 122 stronę, znalazł w praskim Teatrze Powszechnym im. Zygmunta Hubnera znakomite przyjęcie. Na frekwencyjny sukces wpłynęła przede wszystkim doskonała obsada. Krystyna Janda w roli Margaret prezentuje aktorstwo drapieżne, w pełnej skali emocjonalnych odczuć, doskonale przylegające do wizerunku tytułowej Kotki, kobiety ambitnej, niepohamowanej w dążeniu do zachowania własnej godności, w walce o ukochanego mężczyznę i trwałość związku nie dyktowanego wyrachowaniem. Choć z woli autora małżonek Brick czuje do Margaret jedynie obrzydzenie, Krystyna Janda, wręcz przeciwnie, w seksownej bieliźnie prezentuje się nader apetycznie. Aktorka wypowiada swoje kwestie z taką siłą przekonania, że widz wierzy bez zastrzeżeń nawet w pean o zaletach ciała małżonka, choć Piotrowi Machalicy (Brick) daleko jednak do uroku Adonisa, a już zwłaszcza z nogą w gipsie i na nieustannym rauszu. Podobnie jak Janda, Piotr Machalica znacznie przesilał zguje się obok ramotowatych niekiedy mielizn tekstu. Gra jednak w efektownym kontraście do partnerki: spokojnie, "intelektualnie", chłodno. Pomimo tego chłodu, kiedy jest na scenie razem z Jandą, temperatura spektaklu gwałtownie wzrasta. Aktorski koncert pary głównych wykonawców sprawia, że niewątpliwe zasługi innych współtwórców scenicznego sukcesu schodzą na plan dalszy.

Janusz R. Kowalczyk

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji