Artykuły

Moralny chaos świata

W finale Richmond i jego towarzysze nacierają na samotnego Ryszarda. Sześciu ludzi otacza go coraz ciaśniejszym kręgiem. Są uzbrojeni, ale wyglądają raczej na spiskowców niż żołnierzy. "Królestwo za konia!" woła Ryszard i wykonuje desperacki obrót z mieczem w wyciągniętej dłoni. Przeciwnicy odstępują, ale on i tak już wie, że przegrał. Z goryczą zwraca się w stronę widowni: "Stawiłem życie na jeden rzut kostki, gotowy rzutu wszystkie znieść hazardy..." Jeszcze raz, już spokojnie, bezradnie, na wpół ironicznie powtarza "Moje królestwo za konia". I krok za krokiem cofa się w głąb sceny, gdzie czeka Richmond, by wbić mu ostrze w plecy. Gdy osuwa się na ziemię, dopada go cała sfora Richmonda - każdy chce przebić bezwładne już ciała

I to wszystko. Koniec, który przypomina raczej skrytobójczy mord aniżeli rycerski pojedynek dowódców na wielkim polu bitwy. Nie słychać bitewnego zgiełku, żadnych "trąb" i "alarmów", o których czytamy w didaskaliach przekładu Ulricha. Ani śladu pompatycznego sztafażu, jakim posługuje się teatr, by odmalować wielki fresk historyczny. Taki właśnie jest cały ten spektakl. Ascetyczny, esencjonalny, oczyszczony ze wszystkiego, co stanowi zbędne decorum.

Scenografia wydaje się tak oszczędna i funkcjonalna, jak to tylko możliwe - na scenie dominuje czerń, krojona smugami światła, urozmaicona jedynie kolorem kostiumów. Ogromną, pustą przestrzeń ukosem przecina podest, wsparty na wysokim rusztowaniu - aktorzy krążą pod spodem albo wspinają się na górę. Jest ich znacznie mniej niż przewiduje tekst sztuki - Maciej Prus skreślił Szekspirowi siedemnaście postaci. Kilka scen wyleciało w całości, inne zostały mocno skrócone. Z konsekwentnym zamiarem, by niejako wyłuskać tragedię Ryszarda z jej historycznego kontekstu. Wydestylować i zagęścić jej aspekt etyczny i egzystencjalny.

Spektakl Prusa nie jest ani kroniką, ani nawet dramatem władzy. Ukazuje dramat człowieka, który ośmielił się naruszyć moralny ład świata. Albo raczej - spostrzegł fakt naruszenia owego ładu i wyciągnął z tej obserwacji ostateczne konsekwencje, opowiadając się po stronie zła. Zła, które personifikuje Tyrrel (Piotr Bąk), na wpół symboliczna postać zabójcy, odzianego w czarny, skórzany uniform. Tyrrel niczym duch śmierci krąży po scenie, gotowy działać na byle skinienie Ryszarda.

Tego Ryszarda, który na pozór wątły i ułomny, jest równocześnie ucieleśnieniem siły. Każdą z dwóch części przedstawienia Englert rozpoczyna tak samo: ćwiczy "pompki" wspierając się na jednej tylko, zdrowej ręce, druga, bezwładna, zawsze pozostaje w tej samej pozycji - zgięta wpół, przyciśnięta do tułowia. Ryszard bowiem potrafi pokonać własne kalectwo: kuleje, ale w razie potrzeby gotów jest zeskoczyć z wysokiego pomostu, demonstrując nieoczekiwaną zręczność ruchów. Łączy w sobie cechy na pozór sprzeczne -ostentacyjną hipokryzję i brutalną szczerość, okrucieństwo i żałosną bezradność. W tej samej scenie z całą bezwzględnością upokarza matkę, Księżnę Yorku (Eugenia Herman), by po chwili, jak dziecko, skulić się na podłodze i pogrążyć w rozpaczliwym łkania. Te przeciwności Englert godzi bez przeszkód, zachowuje wiarygodność portretu psychologicznego. Jego Ryszard ma w sobie coś z rozdartego wewnętrznie, romantycznego bohatera. Ale zarazem jest kreacją na wskroś oryginalną, kreacją, która ujawnia zupełnie nowe rejestry w aktorstwie Englerta.

Współautorką sukcesu tej inscenizacji jest też niewątpliwie Halina Łabonarska, która znakomicie ukazuje ewolucję Królowej Elżbiety - energię dumnej władczyni zastępuje rozpacz matki bolejącej po śmierci swych dzieci, rozpacz tym bardziej przejmująca, że zduszona, jakby niezdolna do krzyku. Potem pojawia się rezygnacja, pełna sarkazmu i ironii, na koniec Elżbieta poddaje się całkowicie - mordercy swych synów obiecuje wystarać się o względy córki.

W ogóle zresztą, w tym spektaklu role kobiece wypadają zdecydowanie barwniej niż męskie - wyjąwszy Ryszarda oczywiście. Buckingham (Andrzej Żarnecki), Hastings (Wojciech Alaborski) czy Król Edward IV (Leszek Teleszyński) wnoszą niewiele, o innych panach już nie wspominając. Wyrazistą postać natomiast kreśli i Marzena Trybała (Lady Anna) i Nina Andrycz w roli Królowej Małgorzaty. Ta ostatnia pojawia się na scenie niczym zjawa z zamierzchłej epoki, by klątwą rodem z przeszłości ścigać współczesnych. I świadczyć, że ład moralny tego świata zburzony został dawno i gruntownie.

Może tak naprawdę nigdy nie istniał, może jest tylko urojeniem? Ta pesymistyczna sugestia zdaje się przenikać inscenizację Prusa. Nie przypadkiem usunął on wszystkie duchy pomordowanych, które u Szekspira nękają Ryszarda, a wspierają Richmonda. W interpretacji Prusa żadna metafizyczna siła nie troszczy się o przywrócenie etycznej równowagi świata. I nie ma na to nadziei. Przecież Richmond zabija Ryszarda ciosem w plecy. Takich ciosów nie zadaje karząca ręka sprawiedliwości. Zadaje je zemsta, tak samo zbrodnicza i pozbawiona skrupułów jak poczynania Ryszarda. Zapewne będzie teraz kontynuować jego krwawe dzieło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji