Artykuły

New Age za uszami. Rozmowa z Dariuszem Błaszczykiem

- Chcieliśmy z Piotrem Mankiem opowiedzieć fabułę wielopoziomową, która miałaby pewną zagwozdkę, zakrętkę w sobie, by przy kolejnych do niej podejściach można było odkrywać nowe tropy. Dla nas były to na przykład tropy warszawskie, muzyczne, środowiskowe czy właśnie mistyczne i religijne. W wersji radiowej musieliśmy je oczywiście skondensować i zaznaczyć bardzo delikatnie - o słuchowisku "Domu wesołej starości" Justynie Jaworskiej opowiada Darek Błaszczyk

Justyna Jaworska: Zaczęło się od scenariusza, który jakoś nie miał szczęścia.

Darek Błaszczyk: Pomysł "Domu wesołej starości" przyszedł mi do głowy dosyć dawno, może to był rok 2001? Scenariusz powstawał przez następne trzy lata, potem jeszcze długo ewoluował. Kilka razy byliśmy już bliscy rozpoczęcia zdjęć, ale sprawa rozbijała się oczywiście o zdobycie pieniędzy na coś tak dziwnego - na początku lat dwutysięcznych mało kto chyba rozumiał, o co mi w ogóle chodzi. W wersji filmowej historia zaczynała się współcześnie, w warszawskiej pracowni architektonicznej, a cała warstwa domniemanej przyszłości była na tym dopiero nadbudowana (trochę na zasadzie grepsu czy żartu). Plan współczesny miał być opowieścią o dylematach i wyborach grupy rówieśników, trochę jak w kinie moralnego niepokoju, tyle że z psychodelicznym zwrotem akcji. Kiedy zdecydowaliśmy się z Piotrem Mankiem zrobić z tego słuchowisko, z wielu wątków trzeba było siłą rzeczy zrezygnować. W adaptacji radiowej została już tylko ta nadbudowana część, która wydała mi się głębsza, mniej jednoznaczna.

Premiera filmu była zapowiadana na 2007 rok, mieliśmy się spodziewać niesamowitej scenografii. Szykowało się science fiction?

Niezupełnie. Film miał się częściowo dziać około 2050 roku, ale nie chcieliśmy korzystać z gotowych futurystycznych patentów, w końcu miejscem akcji był stary dom w górach. Powiedzmy, że bliżej nam było do "Solaris" Tarkowskiego niż do "Gwiezdnych wojen". O niesamowitej scenografii pisano dlatego, że do każdego swojego filmu staram się zapraszać rozmaitych artystów i tu też poprosiłem kilku wizjonerów, by na poczet tego przedsięwzięcia przygotowali własne projekty. Między innymi Jarek Kozakiewicz (twórca niezwykłych, futurystycznych, czasem utopijnych rozwiązań architektonicznych, jak choćby tunel ozonowy zawieszony nad Marszałkowską) obiecał dla nas zaprojektować wizję Szanghaju przyszłości, chociaż ten Szanghaj miał zaledwie mignąć w tle podczas rozmowy bohatera z przyjacielem przez wideofon. Z kolei sam wideotelefon miał dla nas wymyślić pewien włoski designer, w późniejszej wersji zdecydowaliśmy się na projekcję hologramową. U rzeźbiarza Romana Woźniaka zamówiliśmy drewnianą rzeźbę-konstrukcję, wznoszoną obsesyjnie przez jednego z bohaterów, Wasyla (powstały gotowe modele, tu inspiracją była scena z "Syberiady" Konczałowskiego z wyrąbywaniem absurdalnej drogi w tajdze). Wymyśliliśmy też grę, w którą mieli grać starzy mieszkańcy domu: podobną do planszowej, tylko trójwymiarową, z figurami rzutowanymi w powietrzu. Chciałem też wykorzystać dwie swoje prace wideo, w tym "Videomedytacje" z motywem dymu, do którego bohaterowie mieliby się modlić - na potrzeby słuchowiska wprowadziłem zamiast tego "mantrę" z fragmentem mistycznej prozy Willigisa Jagera. Nad całością architektoniczną miał czuwać Piotr Mank, który w dużym stopniu zainspirował postać głównego bohatera. Początkowo miał pomagać przy pisaniu niektórych dialogów, by potem wejść w ten projekt dużo głębiej. Krótko mówiąc, była w to zaangażowana cała masa ludzi.

A rysunki i zdjęcie, które drukujemy?

Rysunki to tak zwane storyboardy, szkice ujęć, efekt współpracy z moim operatorem Jankiem Holoubkiem i studiem Lunapark. A zdjęcie miało być przymiarką do sceny snu, otwierającej zresztą spektakl radiowy. To zatopione bielańskie podwórko z lat siedemdziesiątych, czyli powidoki z dzieciństwa bohatera. Szkoda, że ta scena nie została zrealizowana, podobnie jak inny pomysł - żeby młodego Wasyla zagrał Janek, a starego jego ojciec, pan Gustaw Holoubek. Niestety nie zdążyliśmy tego nakręcić. Byliśmy dobrze przygotowani do zdjęć, ale cóż: scenariusz został wyróżniony w konkursie SctripTeast w Cannes, a w Polsce nie dostaliśmy na film dotacji... Widocznie tak miało być.

Za to powstało słuchowisko, które ma nad filmem taką przewagę, że jest wieloznaczne. Nie wiadomo, czy to osadzona w przyszłości historia o człowieku z amnezją, czy raczej projekcja schizofrenika.

Albo wizja po narkotykach. Taki był właśnie mój zamiar filmowy, tam też miało być otwarte zakończenie. Chociaż zgadzam się, że adaptacja radiowa pozwoliła na większe eksperymenty narracyjne, pewne rozstrzygnięcia pozostawiła wyobraźni.

Film wpisałby się w nurt, który nazwaliśmy roboczo "podróżami do wnętrza głowy". Jak choćby "Rekonstrukcja" Christoffera Boe.

Bliższe byłyby mi penetracje Hasa, przenikanie się czasów i przestrzeni w "Sanatorium pod klepsydrą" czy w "Pętli". Mimo zastosowania efektów specjalnych nie chodziło mi o film typowo rozrywkowy, to był zresztą jeden z powodów kłopotów z tym scenariuszem. Drugim powodem były narkotyki. Nie rozumiem, dlaczego w Polsce można swobodnie kręcić filmy o wódce i dziwkach, a temat wizji po LSD budzi tak wielką nieufność producentów.

Może to jednak nadal zabawa środowiskowa?

Pewnie tak, w moim środowisku nie ma takich uprzedzeń, choć z drugiej strony nie miałem zamiaru gloryfikować narkotyków. To tylko jeden ze środków transgresji, zresztą droga na skróty. Dzięki nim można czasem ekspresowo - że tak powiem - trafić do zamkniętej komnaty, na wyższy poziom ducha, tylko kompletnie bez pojęcia po co. Tytułowy dom wesołej starości miał być pomysłem trochę już upalonej grupki przyjaciół, takim towarzyskim żartem z samych siebie, który niepokojąco się konkretyzuje i wreszcie nie wiadomo, czy to jeszcze żart. Jak odlot, z którego nie można wrócić, bo czasoprzestrzeń się zapętliła. Trochę tu oczywiście kpię z egzaltacji i mód własnego pokolenia, bo jednak, co tu gadać, mamy New Age za uszami. Ale nie ironizuję tak do końca, bo mój bohater dzięki swojej przygodzie, wszystko jedno, czy to jest amnezja, obłęd czy podróż narkotykowa, doznaje jakiejś iluminacji. Nie ukrywam, że nurtują mnie pytania natury religijnej czy mistycznej, w pracach wideo inspirowałem się kiedyś formami obrzędowości w różnych kulturach. Kabała na murach nawiązywała na przykład do mistyki żydowskiej, Witraże do prawosławnej. Ale też zawsze lubiłem budować iluzje i wpędzać widza w labirynty.

Dosłowność groziłaby tu groteską.

Dlatego zależało nam na niuansach. Chcieliśmy z Piotrem opowiedzieć fabułę wielopoziomową, która miałaby pewną zagwozdkę, zakrętkę w sobie, by przy kolejnych do niej podejściach można było odkrywać nowe tropy. Dla nas były to na przykład tropy warszawskie, muzyczne, środowiskowe czy właśnie mistyczne i religijne. W wersji radiowej musieliśmy je oczywiście skondensować i zaznaczyć bardzo delikatnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji