Artykuły

Nie uratuje nas bulwar

Uwagi Jacka Sieradzkiego wydają mi się słuszne, wątpię jednak w zasadnicze przesłanie jego błyskotliwego "Pamfleciku". Zastanawiam się, jak anachroniczny, skonwencjonalizowany, sformatowany lub po prostu kiczowaty język teatru rozrywki, po który coraz częściej sięgają dziś ambitne sceny, może posłużyć do budowania głębokiego dialogu z widownią? - pisze Jacek Kopciński, w odpowiedzi na artykuł Jacka Sieradzkiego w Przekroju.

Sieradzki ma rację, pisząc, że zagraniczna kariera niektórych reżyserów i rosnąca frekwencja w salach teatralnych nie przesądzają jeszcze o sukcesie polskiego teatru. Do pracy za granicą nie są przecież zapraszani artyści najzdolniejsi, ale najlepiej pasujący do politycznie poprawnego profilu projektów realizowanych za unijną kasę. Pewnie dlatego w Awinionie raz po raz reżyseruje Krzysztof Warlikowski, a Piotr Cieplak, któremu nie sposób przecież odmówić oryginalności i ogromnego talentu, nigdy tam się nie pojawił. Natomiast o wysokiej frekwencji, zdaniem Sieradzkiego, decyduje dziś działalność teatrów rozrywkowych, a nie awangardowych. Owszem, na przedstawienia Warlikowskiego, Jarzyny czy Lupy dostać się trudno, ale tylko dlatego, że grane są rzadko i przy niewielkiej widowni. Ograniczając podaż, zwiększa się popyt. Racja, trzeba jednak dodać, że na taki pomysł wpadły nie tylko TR Warszawa i nowy Dramatyczny, ale także Teatr Narodowy. Znakomite "Tango" w reżyserii Jerzego Jarockiego grane jest tam na małej scenie kilka razy w miesiącu dla 70 osób. Jednak Sieradzki o Narodowym nie wspomina, chłopcem do bicia czyniąc Dramatyczny - za dyrekcji Miśkiewicza przybytek awangardy, która autorowi "Pamfleciku" wyraźnie nie leży.

Nie dziwię się, bo szkicowane tam "eseje teatralne" (w rodzaju "Peera Gynta") udają się rzadko, normę zaś stanowią sceniczne gnioty w stylu "Fragmentów dyskursu miłosnego". To na takich przedstawieniach Sieradzki zaobserwował w Dramatycznym pustki. Natomiast w maleńkim Kwadracie, gdzie od lat króluje dość szmirowata komedia, ujrzał nadkomplety i doszedł do wniosku, że oba teatry powinny zamienić się miejscami...

Pomysł jest oczywiście czystą (i pyszną!) prowokacją. Zastanawiam się jednak, dlaczego naprzeciwko awangardowców z Dramatycznego Sieradzki ustawił rozrywkowych luzaków z Kwadratu, a zapomniał o artystach z Powszechnego, Ateneum czy Współczesnego (że ograniczę się do Warszawy)? Czy wielką widownię w Pałacu Kultury można dziś wypełnić tylko wielbicielami "Szalonych nożyczek" i "Fredry dla dorosłych"? Stale słyszymy o wiernej publiczności wspomnianych Ateneum czy Współczesnego; nie starczy jej, by uratować frekwencję Dramatycznego? A może publiczność ta - za sprawą coraz lżejszego repertuaru tych niegdyś ambitnych scen - przestała już zasadniczo się różnić od widowni Kwadratu czy Komedii? Myślę, że niestety tak się stało i Sieradzki o tym wie, nikomu jednak nie czyni z tego powodu zarzutu. Czyżby obawiał się, że w ten sposób wzmocni pozycję przeciwnika? Czego jednak broni przed awangardowcami z Dramatycznego?

W "Pamfleciku na zadowolonych", który jest reakcją między innymi na opinię Joanny Derkaczew o nadzwyczajnej kondycji polskiego teatru, odżywa oczywiście spór obrońców "starego" teatru z entuzjastami teatru "nowego". Recenzentka "Gazety Wyborczej", chwaląc osiągnięcia Warlikowskiego czy Klaty, tak naprawdę ogłosiła bezwzględne zwycięstwo tego drugiego. Mówiąc w dużym uproszczeniu - chodzi o teatr na różne sposoby odrzucający model typowej sceny dramatycznej (dlatego nazywany niekiedy bywa postdramatycznym) i na różne sposoby kontestujący tradycyjny obraz świata, społeczeństwa, człowieka. Sieradzki, choćby jako redaktor "Dialogu" gdzie co miesiąc ukazuje się kilka dramatów, musiał na to zareagować. Ale nie sformułował argumentów estetycznych czy ideologicznych. Skupił się na publiczności, dowodząc jej nikłego zainteresowania "nowym" teatrem. Sieradzki jest krytykiem dojrzałym i odpowiedzialnym, dlatego nigdy nie pozwala sobie na jednostronną ocenę życia teatralnego w Polsce (jak czynią to jego młodsi koledzy i koleżanki). W swoim błyskotliwym "pamfleciku" mnoży więc rozmaite pro i contra, stale komplikując sens swojego przesłania. Jeśli jednak odważyć się na pewne uproszczenia i poskracać piętrowe równania krytyka, jego wypowiedź okaże się dość klarowną pochwałą współczesnego bulwaru...

Oczywiście byłbym naiwny i niesprawiedliwy, twierdząc, że w pochwale tej wyraża się teatralny gust Jacka S. Budując alternatywę laboratoria-bulwar, wyznacza jedynie najważniejsze bieguny teatru w Polsce. Z sympatią jednak zerka na bulwar, bo właśnie tam zgromadziła się dziś publiczność. A skoro tak, tylko tam marzenie Sieradzkiego o przywróceniu teatrowi w Polsce jego utraconej rangi ma jeszcze szansę się zrealizować! Współczesny teatr w Polsce - czytam między wierszami - musiał stoczyć walkę z komercyjną telewizją oraz kinem i wyszedł z tej walki pobity, ale nie pokonany. Udało mu się bowiem zaproponować komplementarny wobec seriali i filmów model rozrywki i tym samym utrzymać publiczność. Teraz przyszedł czas na rozrywki tej uszlachetnienie, a może nawet przemianę w poważny dialog artystów z publicznością, który po 1989 roku niemal ustał. Sieradzki nie wierzy, by taki dialog mógł zaistnieć na scenach awangardowych, choćby dlatego że przyciągają one tylko garstkę studentów teatrologii. Dlatego nie lekceważy teatrów rozrywkowych, które po prostu pękają w szwach, i żałuje, że nikt ich oferty nie próbuje "porozróżniać i posegregować". Czyli nadać jej jakieś znaczenie, wzmocnić wartość, podnieść rangę. Wiara Sieradzkiego, że jest to możliwe, trochę mnie onieśmiela.

"Chciałbym znów nabrać przeświadczenia, że spotykamy się wszyscy wieczorem w teatrze, albowiem ktoś nam chce coś istotnego od siebie powiedzieć. Ponadto ma to przemyślane, ułożone i przeprowadzone przez zespół. A jako główny cel wysiłku założył sobie, by wieczór w wieczór jego prawda stawała się istotnym przekazem dla ludzi, którzy przyjdą do teatru" - wyznaje Sieradzki. Ja także bardzo bym tego chciał! Ale zastanawiam się, jak anachroniczny, skonwencjonalizowany, sformatowany lub po prostu kiczowaty język teatru rozrywki, po który coraz częściej sięgają dziś ambitne sceny, może posłużyć do budowania głębokiego dialogu z widownią? Wokół jakich idei, problemów, spraw, ludzi odbiorcy "Kolacji dla głupca", czy nawet "Udając ofiarę", mieliby stworzyć to wytęsknione przez Sieradzkiego "razem"? I czy do zbudowania takiej wspólnoty wystarczy wspólny przeciwnik w postaci i młodych reżyserów z ich nieco już zagubionym guru oraz kilku, przyznaję, dość bezczelnych recenzentów?

Żeby było jasne - mnie także denerwuje narcyzm awangardowców, którzy na wolnym ogniu modnych teorii pieką w swoich laboratoriach teatralny zakalec. Ale jeszcze bardziej wkurza samozadowolenie tradycjonalistów, którzy chwalą się swoją publicznością, na co dzień serwując jej bardzo lekkostrawne danka. Jestem pewien, że wystawiając kolejne farsy, musicale czy inne standupy, ani teatru, ani kontestowanych dziś w nim wartości ocalić im się nie uda.

***

Dyskusja wokół "Pamfleciku na zadowolonych" trwa. Dziś odsłona trzecia. W 11. numerze "Przekroju" opublikowaliśmy esej Jacka Sieradzkiego pod tytułem "Pamflecik na zadowolonych, czyli między nami świetnie jest" będący polemiką z narastającym w środowisku teatralnym przekonaniem, że polski teatr przeżywa złoty okres dzięki nie tylko wybitnym realizacjom i sukcesom zagranicznym, ale także doskonałej frekwencji widzów. Pasmo teatralnego szczęścia zakłócają najwyżej żale młodych twórców, że na ich ambitne projekty nie starcza pieniędzy, a starzy dyrektorzy zbyt długo okupują kierownicze fotele. Sieradzki stawia naprzeciw siebie dwa modele teatrów - poszukującą awangardę i mieszczańską komercję, upominając się o zanikający środek, czyli ambitny teatr popularny, nie unikający wszakże ważnych pytań współczesności. Jest to też pytanie o etos widza, którego albo się lekceważy, albo przecenia w zabieganiu o jego pieniądze.

W 12. numerze zaś opublikowaliśmy polemikę Macieja Nowaka, krytyka i wydawcy, obecnie dyrektora Instytutu Teatralnego w Warszawie. Jego zdaniem teatry artystyczne mają się nie tylko dobrze, ale "praca w nich aż furczy" a że ograniczają i widownię, i liczbę spektakli, wynika to nie tyle z decyzji artystycznych, ile z rachunku ekonomicznego - po prostu "brakuje pieniędzy na eksploatację". Do historii przeszedł też już model "teatru powszechnego" - o który zdaje się upominać Sieradzki - na rzecz bardzo zróżnicowanych grup odbiorczych.

Na zdjęciu: "Udając ofiarę", reż. Maciej Englert, Teatr Współczesny, Warszawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji