Artykuły

Drugi zakręt

Przeglądam na nowo teksty niektórych dramatów Jana Geneta (odbyła się niedawno w Warszawie polska prapremiera jego dramatów, bardzo późno, bo po 22 latach). Przeglądam i uśmiecham się. Pierwszy raz czytałam zupełnie inaczej: z autentycznym przejęciem, ze zrozumieniem problematyki, podziwem dla kunsztu dramaturga. Dziś - niestety - okazuje się, że wiele literackich wersji (częściowo i Genetowska) problemu "absurdalności egzystencji ludzkiej w ogóle" rozwesela mnie raczej, coś tak jak modernistyczne wersje "nagiej duszy" i "prachuci".

A przecież ani Genet, ani inni, zbliżeni trochę do niego pisarze zachodniego kręgu, obiektywnie wcale nie stracili na wartości. Egzystencjalistyczny outsider czy everyman pozostali nadal nosicielami jak najbardziej prawdziwych ogólnoludzkich niepokojów, związanych z szukaniem sensu życia człowieka, z widzeniem właśnie tragizmu egzystencji w ogóle. W dodatku sprawy te ujęte są przez wspomnianych pisarzy w sposób zindywidualizowany, bardzo własny, daleki od banału (zawsze mnie uczono, że banał jest ciężkim wrogiem dobrej literatury!).

Równocześnie prawie czytam prościutki, nawet chropawy trochę wiersz, napisany przez kogoś kto chciał upamiętnić pewne wydarzenie, które miało miejsce w bardzo określonym czasie i przestrzeni. Autor nie ustrzegł się czegoś, co krytycy nazywają banałem. Samo wydarzenie zresztą, będące tematem wiersza, nie należy do całkowicie wyjątkowych, raczej kojarzy się z paroma podobnymi wcześniejszymi faktami z różnych epok.

Usiłuję przeprowadzić pewne porównanie. Zarówno w tekstach sławnych pisarzy, ukształtowanych (pośrednio czy bezpośrednio) przez egzystencjalizm, jak i w owym wierszu istnieje wymiar tragediowy, tragizm, wynikłe ze zderzenia człowieka z losem, który go niszczy. Jednak pojęcie "losu" kształtuje się odmiennie. W przypadku pierwszym - jest nim właśnie specyfika "condition humaine", egzystencji ludzkiej w ogóle. Los - nieokreślona siła, w wyniku działania której człowiek zostaje "skazany na wolność" i poddany "absurdalności istnienia". Tak pojmowany "los" stanowi częściowo jak gdyby wariant starożytnych pojęć "ananke" czy "fatum". W przypadku drugim - "los" rysuje się wcale nie w kategoriach filozofii człowieka w ogóle, lecz - w kategoriach historii konkretnej ludzkiej zbiorowości. "Los" ma charakter określonych uwarunkowań, powodujących określoną sytuację, właśnie - historyczną, a nie - egzystencjalną. W pierwszym przypadku tragizm powstaje na styku jednostkowego pragnienia sensu z nonsensownością istnienia. W drugim - wynika z dramatycznych sprzeciwów ludzkiej grupy wobec pewnej sytuacji historycznej. Daremność ta nie łączy się jednak wcale z absurdalnością. Wzburzone fale wody, łamiące się o skałę, też przecież wcale nie są absurdalne. W przypadku pierwszym - "skazanie na wolność" (wedle określenia Sartre'a czy Camusa). W drugim - jakby - skazanie na pragnienie wolności.

Takie "formuły" kontrastowego tragizmu, czy związane z nimi "formuły" tragediowe, prześledzić można zresztą w różnych krajach i w różnych epokach. Najczęściej są one zdeterminowane konkretnymi warunkami historycznymi społecznymi. "Los" - jako kategoria filozoficzna - na ogół bardziej był charakterystyczny dla pisarzy polskich. Szczególnej wyrazistości takie jego widzenie nabrało u poetów romantycznych i u ich kontynuatorów.

Zachodnia (by tak powiedzieć roboczo) "formuła" stała się wielkim odkryciem dla polskich czytelników i widzów teatralnych po roku 1956. Powojenni krytycy nadużywali wielokrotnie słowo "przełom". Ale tym razem przełom dokonał się naprawdę. Można jego istotę zawrzeć, upraszczająco, w dwóch sformułowaniach: "otwarte okno na świat" oraz "zielone światło dla twórców". Nastąpiło - spóźnione oczywiśie - przyswojenie wartości XX-wiecznej kultury zachodniej, nadrabianie zaległości w tym zakresie. I oczywiście - próbowanie przez pisarzy własnych sił w kierunkach ukształtowanych na Zachodzie (niekoniecznie - naśladownictwo czy "małpiarstwo", nurt ten przynosił również cenne i świeże utwory). Obecnie jednak zaczyna się zarysowywać nowy przełom, czy raczej może - rodzaj "zakrętu": powrót do drugiej, bardziej rodzimej "formuły", odkrywanie jej na nowo. Proces ten, dokonujący się w świadomości społecznej, nie mógł jeszcze - z wielu przyczyn - zaowocować licznymi nowymi utworami. W teatrach owocuje on na razie przede wszystkim nowymi interpretacjami wystawianych dramatów. Także - innym doborem inscenizowanych pozycji. Dostrzega się więc np. spektakle sztuk zagranicznych, skonstruowanych w oparciu o różne uniwersalistyczne, ahistoryczne formuły tragedii i tragizmu, ale w teatrze odczytanych poprzez tę właśnie formułę historyczną. Oglądałam kiedyś np. w Bielsku dosyć swojskiego "Hamleta", który mógł się kojarzyć z Kordianem czy jego kontynuatorami.

Na pewno jest to droga bardzo pośrednia, droga poprzez "linie krzywe", ale przecież narzuca ją samo życie. Równolegle zaś dokonuje się inne, nietypowe zjawisko: swego rodzaju "dowartościowanie banału". Czy raczej - pozornego banału. Bo przecież niedawne odkrycie na nowo tej "historycznej formuły losu" jest właściwie odsłanianiem jakiejś, nieraz odsuwanej z pola świadomości, ale przecież obiektywnej, rzeczywistości. Odsłanianiem prawd - czasem tak prostych i oczywistych, że wręcz banalnych. Po prostu: przywrócona zostaje wartość najprostszym kryteriom moralnym, uczuciowym, myślowym, a także - sprawdzonym przez stulecia - punktom odniesienia i sensom. Nie ma tu miejsca na widzenie świata w kategoriach absurdalności, czy na pesymizm, a także - na widzenie świata od strony samotnej, wyizolowanej ze zbiorowości ludzkiej jednostki.

"Krzywe linie prowadzą więc w konsekwencji do odsłaniania prostych zupełnie prawd. Nie jest to aż taki wielki paradoks. Ostatecznie dochodzące do prostej nieraz bywa trudne. Przykładem choćby geometria Euklidesowa. Na pewno narysowanie proste przecież figury, jaką jest kwadrat, wymaga więcej wysiłku niż narysowanie nieregularnego wielokąta.

Paradoksalnie natomiast - młodnieje szereg, dawno wydrukowanych, tekstów literackich przy równoczesnym starzeniu się powstałych znacznie później. Wiele tekstów dramatycznych, powstałych u nas w latach 50, 60 czy 70-tych wytrzymałoby chyba już dzisiaj próby sceny. Uważane w swoim czasie za odkrywcze i śmiałe, wydają się obecnie ukształtowane z tworzywa pozorów, a nie - z autentyku. Dotyczy to nawet utworów i wybitnych pisarzy. I odwrotnie - w niektórych dawniejszych choćby XIX-wiecznych pozycjach odkrywa się raptem nieoczekiwaną świeżość. Świeżość - nie języka, nie tzw. scenerii, tła czy fabuły, lecz podtekstu, skierowanego w stronę właśnie najprostszych prawd. I o dziwo: nie rażą nawet - częste dosyć w tych utworach - jaskrawości emocjonalne, jednoznaczności myślowe. Tony patosu czy sentymentalizmu, jednoznaczny smutek czy gniew, są tu przecież wyrazem autentycznego zbiorowego przeżycia. Tak samo - jak prosta ocena faktów, wyzwalających te emocje. Cóż - jest to zwyczajne zjawisko, swego rodzaju, emocjonalnego dziedzictwa. Na zasadzie: "jak ojca ojciec i ojca dziad".

Uśmiecham się czytając - trafną przecież recenzję ze sztuki Geneta, napisaną przez Tomasza Raczka w "Polityce": "totalna anarchia społeczna, moralna, polityczna, jaka panuje w świecie ludzi samotnych i nieszczęśliwych, poruszających się w próżni, a oddzielonych między sobą niewidzialnymi, lecz nieprzeniknionymi ścianami-parawanami ogarnia tu wszystko, prowadząc do całkowitej destrukcji, rozkładu". Myślę, że taka "totalna fatalność" jest dla niektórych odbiorców nie tyle uniwersalistyczna, ile egzotyczna, obca. Zwykła rzecz: różnica formuły tragizmu. "Historyczny" tragizm, naturalnie, w życiu zawsze koegzystuje z "egzystencjalnym" (nie znaczy to koniecznie: prowadzącym do wniosków o absurdzie istnienia). Jeśli jednak literatura akcentuje wyłącznie ten drugi - odbiera się ją albo jako nieautentyczną, albo - właśnie egzotyczną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji