Artykuły

Beckettowski przechył

Narzekanie na nadmierną obecność Samuela Becketta w polskim życiu teatralnym musi na pierwszy rzut oka sprawiać wrażenie fanaberii. Repertuary nie pękają w szwach od premier tego autora, udane inscenizacje można wyliczyć na palcach niekoniecznie obu rąk. A jednak trudno oprzeć się wrażeniu, iż miazmaty genialnego irlandzkiego ponuraka na tyle opanowują teatralne głowy, że warto zacząć myśleć o antyciałach. Nawet mimo, że infekcja ta niekoniecznie musi truć, czasem wręcz ozdrawia.

Przeważnie, owszem, truje. Beckettowskie wpływy, dostrzegalne w dziesiątkach pisanych współcześnie dramatów i wystawianych spektakli, sięgają ledwie naskórka. Po co tworzyć skomplikowane historie i konstruować nietuzinkowych ludzi, czyż nie poręczniej w uniwersalnej, wyładowanej symbolami sytuacji kazać dziwacznym bohaterom wieść oderwane, niejasne dialogi, gdzie każdemu słowu przypisze się egzystencjalne głębie i przepastne znaczenia? Maniera a la Beckett jest jednym z popularniejszych dziś wytrychów scenicznych. Beckettoidów bynajmniej nie peszy zegarmistrzowska precyzja dzieł mistrza, gdzie żadne słowo, oddech, gest czy rytm nie jest kwestią przypadku, a wszystko, co niekonieczne, podlega redukcji. Refleksji nie budzi w nich także bezwzględne i bezkompromisowe podporządkowanie pisarskiego instrumentarium - radykalnemu światopoglądowi.

Aliści ciśnienie owego światopoglądu jest tą właśnie kwestią, nad którą warto, lekceważąc grafomanów, podumać. "Beckett - powiada Antoni Libera, tłumacz w dwojakim sensie słowa: translator i objaśniacz - był człowiekiem, dla którego istnienie, w samej jego zasadzie, stanowiło źródło niewymownej udręki."

Proszę wspomnieć najpoważniejsze dzieła polskiego dramatu i teatru ostatnich lat, in gremio ciemne, pozbawione promyka światła, znaku nadziei. Nie we wszystkich naturalnie, ale w bardzo wielu łatwo dostrzec drobiny Beckettowskiego bólu.

"Woyzeck" Georga Buchnera w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku jest na pierwszy rzut oka nade wszystko widowiskiem. Quasi-epickim: portretuje się tu konkretny świat miasteczka: gwarnej knajpy, jarmarcznych rozrywek, monotonnego śpiewu katarynki, rozplotkowanych sąsiadek w oknach i na rogach ulic, paradnych mundurów i zgrzebnych powszednich drelichów. Rudolf Zioło, reżyser, wraz z Andrzejem Witkowskim, scenografem, uruchomili całą maszynerię teatru: zapadnie, wyciągi, ruchome ściany, by ów świat rozbuchać. Za zmieniającymi się obrazami tkwi jednak nieodmiennie biały, bezkresny horyzont. To na tle tej bijącej w oczy pustki zakłuje nożem kochankę wojskowy fryzjer, Franek Woyzeck - a potem popełni samobójstwo, żeby cymbały mogły, kiwając uczonymi łbami, mruczeć: jaki piękny mord!

Woyzecka grywano i jako przygłupa, i jako nawiedzonego. Mariusz Saniternik ma twarz wiejskiego prostaczka, ale słowa wymawia starannie, ze zrozumieniem. I nie są to słowa głupie. Niesie go niepokój: poczucie pustki, jałowość egzystencji, brak sensownego życiowego drogowskazu. Upiorna samotność uczuciowa. Jeden Woyzeck w całym tym świecie cierpi - więc zapewne on jeden jest tu człowiekiem. Ale tym łatwiej może stać się przedmiotem szyderstwa zaludniających scenę p.o. ludzi.

"On nie ma moralności" - mówi mu w pogardliwej, trzeciej osobie Kapitan (Jerzy Łapiński) - kretyn, który wymyślił teorię, że dobrzy ludzie chodzą wolno, a niebezpieczni prędko. Z tą refleksją w zupackim łbie jest tu bogiem - a na drugiego kreuje się doktor-eksperymentator (Igor Michalski) ćwiczący na żołnierzu, jak długo ów pociągnie jedząc tylko groch. Swój obiekt traktuje jak doświadczalne zwierzę - ale w istocie sam, wespół z Kapitanem, otwiera poczet istot człekopodobnych; niedaleko im do agresywnego wariata z ulic miasteczka (Jerzy Dąb-kowski), ale i do małp czy rachującego konia z jarmarku. Świat w spektaklu Rudolfa Zioły jest menażerią - skutecznie udającą ludzkość, tym bardziej przeraźliwą. Szef wojskowej orkiestry, który by wyłącznie "płodził tamburma-jorów" z kim popadnie, nie jest nikim więcej, niż rozpłodowym bykiem. Pokorna, bezsilna Maria (Dorota Kolak) idzie z nim do łóżka, a potem za swym Frankiem na rzeź, jak jałówka. Woyzeck zabija ją, nie widząc ani skrawka miejsca dla elementarnych uczuć. Niedokończony dramat niemieckiego romantyka jest pewnie jednym z najbardziej przejmujących obrazów odczłowieczenia egzystencji, jakie zna literatura światowa.

"Woyzecka" ostatnimi czasy grywa się u nas często. Inscenizacje, jakie zdarzyło mi się widzieć, z reguły grzeszyły uproszczeniami, powierzchowną symboliką, płaskim aktorstwem. Zioło z Witkowskim, kompozytorem Januszem Stokłosa i aktorami "Wybrzeża" włożyli znaczny wysiłek w skonstruowanie na scenie bogatego, dynamicznego świata - więc jego nieludzka pustka bije w widzów z tym większą siłą.

Woyzecku "nie było fundamentalnej zgody na życie, a już tym bardziej potocznej afirmacji życia"; do bohatera gdańskiego spektaklu fragment definiowanego przez Liberę beckettowskiego światopoglądu pasuje jak ulał. Pytanie tylko, czy taki bohater musi tak bezwzględnie dominować na polskich scenach?

W żaden sposób nie deprecjonuję spektaklu, będącego jedną z najlepszych prac Rudolfa Zioły, dobrym znakiem podnoszenia się "Wybrzeża" z kiepskiej kondycji i propozycją na wysokie miejsce artystycznej listy przebojów sezonu. Acz właśnie na tle bardzo udanej gdańskiej inscenizacji dobitnie rysuje się generalna dysproporcja. Bo dzieje teatru znają dzieła niosące w sobie afirmację życia. Bynajmniej nie potoczną - dojrzałą, podpartą znawstwem świata, świadomością jego bezwzględności i okrucieństwa, przed którą bronić może kataraktyczne oczyszczenie Greków czy gorzka melancholia Szekspira. Istniał w historii teatr mądrej zgody na świat. Dziś nikt, jak sięgnąć wzrokiem, nie chce już go ponawiać.

I to jest ów "przechył". Kino- i powieściomani mają lepiej: trafiają im się piękne i mądre odtrutki na czarne wizje. W teatrze zaś na jednej szali mamy beckettowskie (beckettopodobne) zdumienie i udręki, a na drugiej - miałkość, banały, kicz albo bezproblemowe mieszczańskie ciepełko. I jeszcze egocentryczny narcyzm, żeby zezłościć do końca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji