Artykuły

Wieczór listopadowy

No więc mamy znów tę naszą wielką scenę. Dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż - a nawet dużo więcej wzdłuż i wszerz, i w głąb: w przepastnych zapadniach. Przecież to miejsce dość obszerne, by w nim myśl polską zawrzeć już, Nieprawdaż?

Nieprzypadkowo inauguracyjny spektakl Sceny Dramatycznej Teatru Narodowego rozpoczyna się tymi właśnie słowami "Wyzwolenia". Stanisław Wyspiański jako pierwszy w polskiej sztuce scenicznej odarł kulisy krakowskiego teatru z iluzjonistycznych malowanek. Zaproponował na gołych deskach wielką improwizację o Polsce, której najwyższy ton przeplótł sarkazmem, gorzką drwiną, melancholią. Hamowaną niewiarą w siłę ducha współczesnych. Te tony autora "Wyzwolenia" i "Nocy listopadowej" Jerzy Grzegorzewski czyta dziś jak nikt inny na naszych scenach. Stąd zapewne ten prolog: autoironiczna sygnatura twórcy, który podejmując wezwanie Konrada "Strójcie mi, strójcie narodową scenę" z miejsca komunikuje, że nie będzie jej stroił tradycyjnie, podniośle i poczciwie. I nie uczyni z niej świątyni, gdzie nauczycielki ocierając łezkę mogłyby przepytywać kolejnych Gałkiewiczów z nieśmiertelnego piękna, które zachwyt wzbudza.

Było rzeczą oczywistą, że spektakle Grzegorzewskiego nie będą nacechowane przesadnym szacunkiem wobec estetycznych przyzwyczajeń widza. W "Nocy listopadowej" są tematy podejmowane z pietystyczną troską; są i inne - reżyserowane w tonacji groteskowej, jakby z niechęcią, lekceważeniem, a może i drwiną. Choćby świat greckich bogów, który wedle pomysłu Wyspiańskiego wtrącił się w Powstanie Listopadowe. Już Andrzej Wajda przed ćwierćwieczem przerobił ich oracje na quasi-operowe arie; patos mówiony był nie do zniesienia. Grzegorzewski wraz z Andrzejem Kreutz- Majewskim z zastępu bogiń w srebrnych bucikach robią sobie chwilami sztubackie jaja (ach, ten marmurowy kołowrotek na napęd nożny!). Teresa Budzisz-Krzyżanowska jeszcze dyskretnie przerysowuje bitewny zapał Pallady; Anna Chodakowska jako Nike Napoleonidów idzie już w czystą groteskę. Wpisuje się w teatr ośmieszanych gestów, wydrwiwanych póz, obecny w większości scen spektaklu.

Grzegorzewski najwyraźniej nie ma ochoty na mitologizację listopadowego Czynu. Kpi z patetycznych obrazków, wiedząc, że zbanalizowały się one do szczętu. Przez chwilę wydaje się, że ironia obejmie i podchorążych malowniczo ugrupowanych na wyjeżdżającym za kulisy dziale. Aliści działo po chwili wraca wypełnione trupami i na śmiech nie ma już miejsca.

Albowiem śmierć w tym przedstawieniu jest serio. Może tylko ona - cała reszta jest przecież jedynie teatrem, mniej lub bardziej groteskowym. Sceny elegijne układają się w najpiękniejszą sekwencję spektaklu: począwszy od rozstania Demeter (Eugenii Herman) z Korą (Magdalena Warzecha) aż po przewrotny finał, gdy Łukasiński (Olgierd Łukaszewicz) ze słowami "Witaj jutrzenko swobody, zbawienia za tobą słońce" odjeżdża na armatniej lawecie w kondukcie nie zesłańczym przecież, tylko pogrzebowym. Odrodzeńcze słowa Kory: "Umierać musi, co ma żyć" znajdują tu nieoczekiwane odbicie; wegetacyjny cykl pór roku przygłusza historię. Śmierć nie musi być koszmarem: stary ojciec Lelewela (Michał Pawlicki) wiruje w ramionach Hermesa, uśmiechnięty. Śmierć jest przejściem, podstawowym doświadczeniem; najgłębiej brzmią pośmiertne spowiedzi na łodzi Charona wyłaniającej się z prosceniowej zapadni, ozdobionej weneckimi latarniami: powściągliwy rachunek z samym sobą Potockiego (skupiony Krzysztof Gosztyła), histeria ojca i syna Gendre'ów (Andrzej Blumenfeld i Wojciech Malajkat).

Spektakl rozłamuje się więc na poruszający teatr śmierci i groteskowy teatr życia. Podział taki - zacierany w inscenizacji, acz wyraźny - niesie jednak spore koszta: co zrobić z sekwencjami, które się spod niego wyłamują?

Grzegorzewski ratuje się obrazami niekiedy całkiem ekwilibrystycznymi. Lelewelowi wkłada do ręki projekt libretta oprawy muzycznej "Nocy listopadowej" przygotowany jeszcze przez Wyspiańskiego: wywieziona z zapadni kameralna orkiestra ilustruje słowa patetyczno-kpiarską (wspaniałą jak i reszta muzyki) kantatą Stanisława Radwana. Patos nudziarza rozpisany na instrumenty; kto pomyśli, może zgadnie. Gorzej, że w takim układzie grający Lelewela Jerzy Kamas nie ma nic do roboty na scenie i nie da się tego ukryć.

Równą aktorom rolę w przedstawieniu zagrała imponująca maszyneria teatru: zapadnie, ruchome chodniki, wielkie konstrukcje. Czuć było fascynację reżysera nowymi możliwościami konstruowania obrazów (nie naiwną; Grzegorzewski świadomie kazał ujawnić się maszynistom taczającym jedną z łazienkowskich budowli). Niemniej trudno odpędzić wrażenie, iż maszyneria, statyści, orkiestra i w ogóle sceny zbiorowe zajęły w trakcie prób czas przeznaczony na szlifowanie ról. Spektakl jest dziurawy, obok sekwencji pięknych, są puszczone, niedopracowane, napięcie wyczuwalnie spada.

Narodowy Jerzego Grzegorzewskiego staje teraz przed próbą może poważniejszą niż cały ten rozruch. Nie jest to teatr reprezentacyjny, na który można prowadzić krewnych z zagranicy spragnionych klasyki polskiej takiej, jaką zapamiętali przed półwieczem. I nie jest to scena lektur szkolnych.

Kompania narodowa, czyli zespół polskich aktorów utworzony z inicjatywy króla Stanisława Augusta, dała początek Teatrowi Narodowemu wystawieniem 10.11.1765 r. sztuki "Natręci" Józefa Bielawskiego. Obecny gmach na placu Teatralnym, otwarty po Powstaniu Listopadowym jako Teatr Wielki, przyjął pod swój dach scenę narodową 3.10.1924 r. Po II wojnie światowej teatr wznowił działalność w 1949 r.

9 maja 1985 r. gmach teatru spłonął, a odbudowa - wg projektu Józefa Chmiela - trwała 11 lat. Premiera "Nocy listopadowej" w reżyserii dyrektora artystycznego Jerzego Grzegorzewskiego otworzyła 19 listopada 1997 r. pierwszy sezon w odbudowanym teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji