Artykuły

Wiosenny warsztat

Przebudzenie wiosny - Wedekinda to sztuka, w której autor poddaje generalnej krytyce pruderyjny model mieszczańskiego wychowania i ukazuje jak atmosfera hipokryzji obyczajowej szkodliwie wpływa na młodzież. Ukazane tu zostały fatalne skutki postępowania z niedorostkami, co wrażliwsze jednostki wpędzającego w kompleksy prowadzące często do wynaturzeń. Trudno oczywiście przypuścić, by w czasach gdy uświadamia się już przedszkolaki, środki antykoncepcyjne sprzedaje się w kioskach ulicznych wraz z gazetami i gumą do żucia, a skrobanek dokonuje w glorii prawa i aureoli świadomego macierzyństwa, mógł ktoś na serio głosić teorie i oskarżenia zawarte w Przebudzeniu wiosny. A przecież mimo że zmieniły się i czasy, i obyczaje, niektóre problemy wieku dojrzewania ukazywane przez Wedekinda wcale nie straciły na aktualności. Młodzieńcza naiwość i ciekawość świata, dziś tak samo jak kiedyś spędza sen z oczu rodzicom, którzy rozumieją czasem lepiej niż teoretycy od pedagogiki, że chcąc wychować dziecko w poszanowaniu kulturalnych zdobyczy ludzkości nie można całkowicie puszczać wodzy instynktom, a ochrona cywilizacji przed wyuzdaniem i pieniącymi się zboczeniami polegać musi także na stymulacji popędów.

Tragedii Wedekinda jest sztuką zaangażowaną w której autor wskazuje niewątpliwie negatywne cechy tzw. mieszczańskiej moralności. Nie sposób naturalnie zmienić dzisiaj wymowy dzieła piętnującego model wychowania, czytelnikowi polskiemu dobrze znany chociażby ze Zmór Emila Zegadłowicza. Ale biorąc na warsztat tę sztukę warto zastanowić się, czy jest to dzieło na tyle dobre i bogate myślowo, by w zmienionych warunkach nie stało się tylko pamiątką minionego czasu, lecz wcielone w postaci aktorów, przemówiło do widza z nie zmienioną siłą.

Sztuka ta posiada pewne usterki dramaturgiczne. Jest chwilami zbyt patetyczna, bywa przegadana. Dokonany w 1907 roku anonimowy przekład jest już dzisiaj niemożliwy do wypowiedzenia ze sceny. Ze wszystkich tych cech zdawał sobie widać Krzysztof Zaleski sprawę, skoro przetłumaczył sztukę na nowo, dokonał cięć w tekście, połączył niektóre postaci. W rezultacie obejrzeliśmy spektakl zwarty, charakteryzujący się dobrym tempem i prawidłowym rozłożeniem akcentów, którego jedyną konstrukcyjną usterką zdaje się brak zaznaczenia upływu czasu pomiędzy pierwszym i drugim aktem, wskutek czego niejasna się staje samobójcza decyzja Maurycego (Stanisław Górka). Widowisko trzyma uwag w napięciu, a postać Zamaskowanego Pana, poprzez wyraźną zewnętrzność użytych przez Ryszarda Peryta środków aktorskich, nabiera cech pewnej niedosłowności, co pokazanej sztuce wychodzi raczej na dobre.

Trudno z pewnością rozstrzygnąć, czy z wybranej przez Zaleskiego sztuki można było wycisnąć więcej. Wszystko, co w tym spektaklu pozostało nie dopowiedziane, wszystko co zaznaczało lekki dystans do zdarzeń mógł budzić zainteresowanie. Za mały jednak nacisk położono na role rodziców: Pani Bergman (Zofia Mrozowska) i Pan Gabora (Krzysztof Wieczorek). Powstał spektakl dobry ale nieznaczący, ładny ale myślowo pusty. Spektakl nie wolny od błędów. Niesłusznym posunięciem zdaje się obsadzenie w roli Wendli Marii Mamony. Ta przebojowa, charakterystyczna, pełna werwy i scenicznej samowiedzy młoda artystka, niedobrze czuje się w roli czternastoletniego niewiniątka. Kiedy pojawia się na scenie, panuje na niej, lecz jej dynamiczna obecność nie kryje wbrew pozorom żadnych głębszych znaczeń, a ogromnie utrudnia zbudowanie roli partnerom. Najwięcej traci na tym Cezary Morawski, który w roli Melchiora niezupełnie chyba ze swojej winy wypadł nieprzekonywająco i blado.

To jednak skazy na widowisku pełnym życia, poczucia humoru i młodzieńczej werwy aktorskiego zespołu. Zespołu, w którym mimo że nikomu nie udało się stworzyć głębszych kreacji, poza już wymienionymi zwracają uwagę: Ewa Błaszczyk jako liza, Wojciech Kosiński w podwójnej roli Lammermeiera i Ryszard Olesiński jako dr Prokustes.

Spektakl Krzysztofa Zaleskiego jest przykładem porządnej roboty reżyserskiej na niewdzięcznym materiale dramaturgicznym. Materiale, który można poprawiać i ożywiać, ale trudno wykrzesać z niego więcej, niż weń zostało wpisane. W porównaniu z niedawną inscenizacją romantycznej sztuki Buchnera widać u tego reżysera wyraźny postęp w opanowaniu materiału scenicznego. Ale jakże tym ostatnim przedstawieniom daleko do szkolnego Ślubu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji