Artykuły

A my ciągle do przodu!

- Jeśli człowiek ma chęć do życia i pracy, którą kocha, chyba nigdy się nie starzeje - rozmowa z LECHEM GWITEM i BOGUSŁAWEM DANIELEWSKIM, grającymi w spektaklu "Słoneczni chłopcy" we Wrocławskim Teatrze Komedia, nie tylko o starości.

Małgorzata Matuszewska: Kiedy człowiek zaczyna się starzeć?

Lech Gwit: Przysięgam, że nie wiem. Jeśli człowiek ma chęć do życia i pracy, którą kocha, chyba nigdy się nie starzeje. Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa, wciąż jestem pełen zapału.

Bogusław Danielewski: Trudno powiedzieć. Wiem, że jestem stary, ale psychicznie nie odczuwam starości. Lubię pracować i być pożytecznym. Starość polegająca na siedzeniu w domu i patrzeniu przez okno na życie toczące się na ulicy nie jest interesująca.

W takim razie, czy obawiają się Panowie starości?

Lech Gwit: Na razie o niej nie myślę. Patrzę na moją mamę, która 31 stycznia skończyła 92 lata, umierała mi kilka razy, ale teraz czuje się świetnie. I mówi: "Teraz nie umrę, bo ziemia jest zamarznięta. Po co mają takie bryły na mnie rzucać, poczekam do lata".

Bogusław Danielewski: Mam za dużo zajęć, by o tym myśleć.

Zagrał Pan Henryka w "Jeszcze nie wieczór" Jacka Bławuta. Film kręcony był w Domu Aktora Weterana w Skolimowie.

Lech Gwit: Przyznam, że był to mój pierwszy kontakt ze Skolimowem. Mieszkałem w małym pałacyku obok Domu Aktora. W Skolimowie jest cisza i spokój potrzebne mieszkańcom.

Co więc daje aktorowi siły witalne?

Lech Gwit: Powiedziałbym, że ten skolimowski spokój ma swoją drugą stronę. Gdybym tam zamieszkał, pewnie bym się szybko zestarzał. Mieszkańcy grający w filmie Jacka Bławuta młodnieli w oczach. Pani w wieku 94 lat stawała się na planie nową kobietą. Wszyscy odżyli, nawet ci, którzy nie grali w filmie.

Bogusław Danielewski: No cóż, aktorowi sprzyja potrzeba istnienia. Jechałem niedawno tramwajem, byłem zmęczony, więc kurczowo trzymałem się poręczy. Nagle z krzesełka wstała starsza pani i mówi: "Szkoda, żeby nasz artysta się marnował, niech pan usiądzie". Podziękowałem pięknie i nie skorzystałem. Ale cieszę się, że ludzie nas znają, pamiętają.

Lech Gwit: Mieszkańcy Skolimowa nie zapomnieli o zawodzie. W filmie Bławuta najpiękniejsza jest pani Irena Kwiatkowska, grająca samą siebie. Reżyser pytał: "Pani Ireno, zagra pani?". "Mogę" - odpowiadała i on pozwalał jej improwizować. Kiedy coś się jej nie spodobało, fuknęła. Przyznajmy, kontakt z panią Ireną jest już mocno utrudniony. Kiedy tańczyłem z nią i podchodziłem z różą, za każdym razem uważnie patrzyła na mnie i sprawdzała, kim jestem. Ale to przemiła osoba. Jeśli czegoś nie pamięta, wystarczy "podrzucić" coś, co pomoże skojarzyć fakty. I tak, kiedy zapomina, w którym pokoju mieszka, pytają: "A gdzie pani zostawiła futro?". "Pod szóstką!" - odpowiada i już wie.

A Pan, Panie Bogusławie, był w Skolimowie?

Bogusław Danielewski: Nie, jeszcze nie. I mam nadzieję, że nie będę (śmiech). Zresztą, w Skolimowie dokonał żywota Igor Przegrodzki, nasz znakomity kolega - mam wrażenie, że pobyt tam bardzo go przygnębił. To oczywiście dobrze, że jest dom dla aktorów, zawsze staram się go wspierać jak tylko mogę, więc może ta ocena jest trochę niesprawiedliwa. Ale mieszkanie w domu tylko ze starszymi ludźmi jest czekaniem na dopełnienie swojego życia. Wolę przeżywać je w rodzinie. Mój nieżyjący już przyjaciel Artur Młodnicki powiedział kiedyś: "Bardzo bym chciał, żeby na moim pogrzebie ludzie byli pogodni, weseli, optymistyczni".

Lech Gwit: Nie każdy ma rodzinę, wielu ludzi jest samotnych, więc Skolimów, co byśmy o nim mówili, jest bardzo potrzebny.

Grają Panowie aktorów będących u schyłku kariery - w "Słonecznych chłopcach" Neila Simona wystawianych przez Wrocławski Teatr Komedia.

Lech Gwit: Mój Willy nie może usiedzieć w spokoju. To świetna rola, kiedy pierwszy raz przeczytałem scenariusz, powiedziałem sobie, że może będzie moją życiową? Założyłem, że Willy będzie bardzo impulsywny. Przywiązałem się do tej postaci, kiedy reżyser skrócił tekst, szkoda mi było każdego słowa. Ale dziś widownia, szczególnie młodsza, czeka na szybsze tempo, nie przepada za długimi psychologicznymi rozgrywkami.

Bogusław Danielewski: Ja gram Ala, który właściwie cały dorobek artystyczny ma za sobą. Tęskni za sceną, a kiedy dostaje propozycję zagrania w spektaklu telewizyjnym razem z Willym, odzyskuje ducha młodości, zapał i chęć pracy. Oczywiście, są pewne komplikacje, nie powiem jednak jakie, bo wtedy czytelnicy nie przyjdą na spektakl.

Lech Gwit: Nasi staruszkowie są bardzo sympatyczni, mimo że czasem bardzo rozrabiają. Chcieliśmy, żeby tacy byli i myślę, że to się udało.

Bogusław Danielewski: Ja jestem bardzo zadowolony z tego przedstawienia (uśmiech). I dziękuję panu Leszkowi za życzliwość. Spektakl jest długi, czujemy się odpowiedzialni za każde słowo, gramy rzadko, więc nie zawsze wszystko pamiętamy.

Lech Gwit: Właśnie, to jest sytuacja stresogenna.

Bogusław Danielewski: Zwykle razem się ratujemy. Tylko jeden na drugiego patrzy, robiąc błagalne, wielkie oczy (wspólny śmiech). "Ratuj!". Jeśli zaczniemy częściej grać razem, wszystko się ułoży.

Lech Gwit: Reżyser dobrał nas najlepiej, jak mógł.

Obaj Panowie graliście w serialu "Na kłopoty... Bednarski". Spotkaliście się na planie?

Lech Gwit: Zagrałem Holtza w "Bursztynowym sercu", ale nie spotkaliśmy się.

Bogusław Danielewski: Ja byłem komisarzem generalnym Rzeczypospolitej w Gdańsku w siódmym odcinku "Nasz człowiek". Minęliśmy się wtedy i nie pracowaliśmy razem.

Chyba najbliższy jest Panom teatr...

Bogusław Danielewski: W tym roku stuknie sześćdziesiąt lat, od kiedy występuję w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Teatr to mój dom, ale przez 25 lat wykładałem także w Akademii Muzycznej, reżyserowałem w operze, pracowałem w telewizji, za granicą. Takie pracowite życie.

Lech Gwit: A mnie minie pięćdziesiąt lat wędrowania. Pracowałem chyba w 18 teatrach w Polsce. Od Olsztyna, Bydgoszczy, przez Toruń, Zieloną Górę, Poznań, Łódź, Katowice, Kraków, Radom, Gniezno, Legnicę i Wrocław. Teatr jest mi bliższy, bo w kinie czy telewizji nic już nie można poprawić, aktor nie ma wpływu na efekt końcowy powstający przy montażu.

Która rola jest najważniejsza?

Bogusław Danielewski: Lat temu dwadzieścia dużo reżyserowałem. Od czasu do czasu przychodziłem na spektakl, żeby sprawdzić, jak koledzy grają. Siedziałem i myślałem: przecież to trzeba zupełnie inaczej. Sprawy artystyczne rozwijają się z czasem. Inaczej pojmowałem aktorstwo trzydzieści, czterdzieści lat temu, inaczej dzisiaj. A jak dożyję jeszcze rok, to się znowu zmieni. Wszystkie prace artystyczne są tylko pewnym etapem. Praca aktora to właściwie ciągły bieg do przodu.

Lech Gwit: Zgadzam się z panem. Miałem ulubione role, ale lubiłem je najbardziej w tym czasie, kiedy je grałem. Kiedy przychodzi coś nowego, znów jest chwila konfrontacji. Grałem Porfirego w "Zbrodni i karze", za co na Festiwalu Teatrów Polski Północnej zdobyłem Grand Prix. Powiedziałem wtedy: "To spełnienie". Potem był Profesor w "Lekcji" Ionesco, Ojciec w "Ślubie" Gombrowicza, kolejne nagrody, ale nigdy nie jestem spełniony. Grając Bohatera w "Kartotece", po pięćdziesiątym przedstawieniu znalazłem miejsce, w którym robiłem błąd. I znów odkryłem coś nowego. Nie zaliczam się do aktorów, którzy zagrali, włożyli rolę do szufladki i cały czas są tacy sami. Grając w "Czekając na Godota" z Mariuszem Saniternikiem, każdego wieczoru byliśmy inni, bo co wieczór omawialiśmy role. A może tak, a może inaczej? Reżyser ciągle był zaskakiwany.

Każde wyjście na scenę to jest ten pierwszy raz?

Lech Gwit: Tak. Dlatego kocham teatr. Film czy telewizja to praca dorywcza.

Bogusław Danielewski: Teatr jest sto razy ciekawszy od filmu, od telewizji. Te są podporządkowane technice, gra aktorska musi odpowiadać technice filmowej lub telewizyjnej. W teatrze jesteśmy otwarci. Na każdym spektaklu coś nowego w nas się rodzi i w przekazie, i w rzeczywistości.

Lech Gwit: Spektakl zależy też od reakcji pobudzającej nas do działania publiczności.

Bogusław Danielewski: Bywa, że w jakiejś scenie spodziewamy się śmiechu i braw. I rzeczywiście, w paru spektaklach to się sprawdza i nagle na którymś nie ma ani śmiechu, ani braw. Zastanawiamy się, co się stało. I tak długo pracujemy, aż wróci śmiech i wrócą brawa.

Bogusław Danielewski jest aktorem wrocławskiego Teatru Polskiego, Lech Gwit mieszka w Poznaniu, pochodzi z Bydgoszczy.

Starość w TV

Niedawno telewizyjna Jedynka przypomniała zabawny serial, którego akcja toczy się w domu spokojnej starości "Kukułka". "Dom niespokojnej starości" wyreżyserował Adek Drabiński. "Kukułkę" prowadzą dr Maurycy Wiński (Piotr Machalica) i jego żona Klara (Edyta Olszówka). W obsadzie serialu pełnego humoru są m.in. Beata Tyszkiewicz, Edward Linde-Lubaszenko, Zofia Czerwińska, Zdzisław Wardejn. Spektakl "Słoneczni chłopcy" we Wrocławskim Teatrze Komedia można obejrzeć 19 i 20 marca o godz. 20, 21 marca o godz. 17.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji