Artykuły

Nabucco, czyli spełnione oczekiwania

Z premierą "Nabucco" zwlekaliśmy długo - oświadczył dyr. Pietras w programie wydrukowanym z okazji pierwszej w nowym sezonie artystycznym premiery łódzkiego Teatru Wielkiego.

Jest faktem, że wspomnianemu dziełu nie szczęściło się specjalnie w naszym kraju. Kiedy po stuletniej przerwie, w r. 1968, miało być zaprezentowane we Wrocławiu, zdjęła je przed premierą cenzura. Dopiero w 1983 r. wystawione zostało w Bytomiu (z Romualdem Tesarowiczem w roli Zachariasza), a w rok później w Gdańsku (z Florianem Skulskim w roli Nabucco).

Z obecności "Nabuchodonozora" - bo i taki tytuł jest prawomocny - w repertuarze naszego Teatru Wielkiego można się tylko cieszyć. Opera obrosła pewną legendą, gdyż podobnie jak grane wcześniej "Fidelio" Beethovena i "Żydówka" Halevy'ego reprezentuje tzw. nurt wolnościowy. Akcja osadzona jest mianowicie w czasach niewoli babilońskiej narodu żydowskiego i zawiera wiele motywów uniwersalnych. Nic dziwnego, że w XIX wieku ożywione patriotycznymi uczuciami społeczeństwo włoskie reagowało na pierwsze spektakle "Nabucca" tak spontanicznie, iż okupacyjne władze austriackie nakazały wkrótce zdjęcie tej opery z afisza, podanie, jak po latach uczynili to zarządcy carscy w stosunku do "Strasznego dworu".

Opera Verdiego stanowi pozycję o niekwestionowanych walorach muzycznych. Przygotowujący premierę kapelmistrz Andrzej Straszyński powiedział mi: "Nabucco" stawia w warstwie wokalnej najwyższe wymagania. To dzieło 29-letniego twórcy pochodzi przecież z epoki Paganiniego i Liszta. Charakterystyczne, że bel canto połączone zostało tu ze skrajnymi emocjami Stąd w wykonaniu tak bardzo potrzebna jest kontrola intelektu. Myślę zresztą, że do tzw. "młodego Verdiego" trzeba dojrzeć, gdyż niezbędne okazuje się w tym wypadku dokładne sprecyzowanie stylu i dookreślenie się estetycznie".

Jak te deklaracje mają się do wykreowanej rzeczywistości scenicznej? Cóż, mogę chyba powiedzieć, że do "młodego Verdiego" zespół łódzkiego teatru dojrzał w pełni i potrafi rzeczone arcydzieło przekazać w sposób właściwy i interesujący.

Już bardzo sprawnie, z wigorem i urozmaiconą dynamiką odtworzona uwertura mogła stanowić wręcz zaskoczenie. To jakby nie ta sama orkiestra, która po galowych zapowiedziach sezonu (26. IX i 3. X) zapisała się w pamięci fałszami "drzewa" podczas Andante z Koncertu fortepianowego C-dur Mozarta i słabiutkim kwintetem smyczkowym w przedstawianych fragmentach "Toski". Tym razem - jak się okazało - orkiestra przygotowana została wyjątkowo solidnie i przez cztery akty słuchałem jej z ukontentowaniem, sycąć uszy pełnią brzmienia blachy, porównując mimowolnie np. ładnie grające wiolonczele z tak często nieprecyzyjnymi w działaniu i nieraz przeze mnie krytykowanymi ich odpowiedniczkami w orkiestrze filharmonii. Pst! O nieobecnych nie mówi się źle, a filharmonicy bawią akurat za granicą

"Nabucco" nie bez słuszności uważany jest za operę zdominowaną przez chóry. Jak wiadomo przebój numer 1 stanowi w niej śpiewana przez chór unisono (co jest ulubionym Verdiowskim efektem) melodia "Va, pensiero..." ("Leć, myśli, na skrzydłach złotych!"). Wspomnę, że tę wzruszającą zespołową modlitwę, jako jedyną bisowano w trakcie trzech kolejnych premierowych wieczorów. Chórzyści faktycznie pokazali się od jak najlepszej strony. Sprawującemu nad nimi artystyczną opiekę Leonowi Zaborowskiemu składam wyrazy uznania za rzetelną i przynoszącą ewidentne rezultaty pracę. Tak trzymać!

Z niekłamaną satysfakcją stwierdzam, że na pierwszej, sobotniej premierze wszyscy, bez wyjątku, soliści spisali się wyśmienicie. Ich poziom był całkowicie wyrównany i godny najlepszych scen europejskich. W tej obsadzie spektakl można już dziś śmiało eksportować, choćby i do ojczyzny Verdiego! Szczególnie odpowiedzialną partię Abigaille z techniczną perfekcją i ogromną muzykalnością wykonywała Joanna Cortes (cóż za znakomite aktorstwo, samym spojrzeniem i gestem potrafiła ona powiedzieć o charakterze srogiej babilońskiej władczyni niemal wszystko!). Wybitną kreację stworzył w roli Nabucca gościnnie występujący Florian Skulski, łączący wirtuozerię wokalną z wszechstronnymi środkami wyrazu scenicznego. Na wielkie brawa zasłużyli ponadto: Romuald Tesarowicz (Zachariasz), Jolanta Bibel (Fenena), Zygmunt Zając (Ismaele), Zdzisław Krzywicki (arcykapłan), Roman Werliński (Abdallo) i Elżbieta Gorządek (Anna).

Głównym bohaterem drugiej premiery został, obdarzony silnym głosem i ciekawą osobowością, Andrzej Malinowski (Zachariasz). Irena Głowaty w roli Abigaille nie spełniła, niestety, w pełni oczekiwań. Głos ma wprawdzie nośny, lecz trochę niewyrównany dynamicznie, ze skłonnością do "podciągania'' tonów w wysokim rejestrze. Także Jerzy Jadczak (jako Nabucco) nie zaimponował szczególną perfekcją. Zaś trzeciego dnia Tomasz Fitas (partia Zachariasza) wzbudził już istotne zastrzeżenia uchybieniami intonacyjnymi i nierzadkim niedopracowaniem frazy. Wydaje się też, że i Ewa Karaśkiewicz (Abigaille) podjęła się roli przekraczającej formatem jej naturalne, bardziej kameralne predyspozycje głosowe. Korzystnie wypadł za to debiutujący w roli tytułowej Zbigniew Macias, którego głos, jak mniemam, będzie się jeszcze rozwijać.

Specjalnie podkreślić chcę jeszcze trafność ogólnej koncepcji interpretacyjnej A. Straszyńskiego, przejawiającej się w dobrych tempach, czytelnych kulminacjach, logicznym kształtowaniu poszczególnych części.

Opera śpiewana była po włosku. Może nie wszystkim przypadło to do gustu, ale uzasadnienie tkwi w samej muzyce. Powstała ona, do tego szczególnie dźwięcznego języka, jest z nim zespolona, i każda z na powodować musi pewną deformację dzieła. Ale wersja polska będzie i tak, trzeba jedynie troszkę poczekać. Póki co, omówienie akcji w programie musi wystarczyć, musi zasugerować, że śpiewa się w "Nabucco" o sprawach bynajmniej nie błahych: o nadziei i przemocy, pogromie i klęsce, o wolności, miłości i nienawiści, o zdradzie, żądzy władzy, potrzebie wiary, pożądaniu i namiętności, o pysze, niewoli, skazaniu i śmierci, o wierności, spisku i terrorze. Jak na jedną operę, to i tak sporo.

Reżyser spektaklu, Marek Okopiński; skonstatował: "głównym twórcą łódzkiej wersji "Nabucca" jest w istocie dyrygent, bo też muzyka znajduje się zdecydowanie na pierwszym planie. Reżyser spełnił jedynie funkcję służebną, co nie oznacza, że stworzyliśmy tylko koncert w kostiumach. Verdi notabene tak właśnie, wyobrażał sobie swoją operę. Chciałby zawierała ona przede wszystkim sytuacje do "wyśpiewania się". Celem, do którego zmierzałem, była więc równowaga między tym, co płynie z dźwięku i gestu''.

I niewątpliwie owa równowaga została osiągnięta, stając się stylistycznym wyróżnikiem realizacji. "Nabucco" pokazuje skomplikowany mechanizm "szekspirowskiej maszyny świata" z pełną powściągliwością, bez niefortunnego "gwałtu scenicznego" i nadużywania weryzmów. Ustatycznienie scen zbiorowych, stylizacja grupowych zachowań sprawia, że z tym większą siłą oddziałują środki aktorskie wymienionych wcześniej solistów, którzy potrafili tchnąć w swe role autentyzm, życie.

Udana i przekonywające oprawa scenograficzna Mariana Kołodzieja w sposób konsekwentny wykorzystuje elementy rzeźbiarskie i architektoniczne (kolumny z płaskorzeźbami, fryzy), nawiązując nawet aluzyjnie w III akcie do wiszących ogrodów Semiramidy. Mniej może udały się utrzymane w bieli kostiumy żydowskiego ludu (szczególnie niektóre nakrycia głowy) z uwagi na trudne do odparcia skojarzenia z współczesną... obsługą kuchni i szpitala. W sumie łódzki "Nabucco" to duży, głównie muzyczny sukces, nadający poniekąd lokalnym solistom i zespołom status par excellence europejski. Oby tylko nie stracić za szybko nabranego dopiero co w żagle wiatru.

"Z tą operą rozpoczęła się moja kariera artystyczna" - stwierdził Giuseppe Verdi. Powyższe zdanie przytaczam za interesującą biografią włoskiego twórcy, pióra Henryka Swolkienia. Z tej zresztą książki pochodzą obszerne cytaty zamieszczone w programie, szkoda jednak, że z pominięciem muzycznej charakterystyki "Nabucco". Jest też w teatralnym wydawnictwie kronika życia kompozytora oparta na książeczce z "Małej biblioteki operowej", jest wyimek z "Orfeusza siedemdziesięcioletniego" V. Sheeana, przepisana z przewodnika Kańskiego treść opery oraz reklama "Orfeusza", czyli firmowanej przez TW restauracji. Brak natomiast jakiegoś tekstu oryginalnego, nie zapożyczonego Bardzo to zatem skromnie wypadło...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji