Artykuły

Chopin w operze

"Chopin" w reż. Laco Adamika w Operze Wrocławskiej. Pisze Józef Kański w Ruchu Muzycznym.

Młośnicy muzyki dobrze wiedzą, że Fryderyk Chopin nie napisał opery, nawet nie podejmował żadnych prób w tym kierunku, choć usilnie namawiali go bliscy: rodzina, przyjaciele, także jego mistrz, profesor Elsner. Wiadomo też jednak, że Chopin nie był wrogiem tej formy muzycznej, przeciwnie - gorącym jej adoratorem. Już za młodych lat w Warszawie biegał na przedstawienia operowe, w Paryżu zaś śledził z upodobaniem nowości w operze, podziwiając przy okazji znakomitych ówczesnych śpiewaków. Do wczesnych utworów wplatał motywy z popularnych oper, chętnie improwizował na ich temat albo czynił je podstawą cyklu wariacji.

A więc sam opery nie stworzył - lecz znaleźli się kompozytorzy, którzy postanowili go wyręczyć. Na przełomie XIX i XX wieku powstało co najmniej kilka oper, których muzyka wywiedziona była z twórczości Chopina. Zbierając kiedyś materiały do pracy o transkrypcjach i parafrazach jego utworów oglądałem wyciąg fortepianowy opery Raoula Madera, zapomnianego kompozytora i dyrektora wiedeńskiej Volksoper, zatytułowanej "Der weisse Adler" ({Biały orzeł, 1917) opartej w całości na Chopinowskich motywach. Odkryłem wówczas, że nad operą osnutą na Chopinowskich tematach podjął ongiś pracę sam Manuel de Falla, lecz dzieła nie ukończył; pośród zachowanych szkiców i fragmentów zwraca uwagę piękny chorał a capella będący wierną transkrypcją początkowego epizodu Ballady F-dur.

Pośród wszystkich tych "chopinowskich" oper największą sławę zyskał "Chopin" włoskiego kompozytora Giacomo Oreficego. Dzieło, wystawione po raz pierwszy w 1901 roku w Mediolanie, przeszło następnie przez europejskie sceny, wszędzie odnosząc sukcesy. W kwietniu 1904 roku trafiło na warszawską scenę, gdzie w reżyserii Władysława Florjańskiego i pod batutą Vittoria Podestiego grano je z wielkim powodzeniem przez kilka sezonów. Nic w tym dziwnego: główne partie kreowali najznakomitsi polscy śpiewacy tamtej epoki, z tenorem Tadeuszem Leiwą w roli tytułowej, zaś w scenach, gdy bohater zasiadał do fortepianu, zza kulis grał wspaniały Aleksander Michałowski. Chwalono zręczną orkiestrację Chopinowskiej muzyki, zwłaszcza znakomite rozpisanie niektórych jego utworów (bądź ich fragmentów) na głosy śpiewaków.

Czy nie protestowano przeciw samemu pomysłowi transponowania muzyki fortepianowej Mistrza? Czy nie uważano takiego zabiegu za jej profanację? Jeżeli nawet, były to głosy odosobnione. Pamiętano jeszcze, że przecież sam kompozytor wyrażał się z uznaniem o opracowaniach swych Mazurków dokonanych przez Paulinę Viardot-Garcia i nie miał nic przeciwko transkrypcjom swych utworów na inne instrumenty lub glosy, byle tylko robiono to ze znajomością rzeczy i - co najważniejsze - ze smakiem.

Operę Oreficego wznowiono jeszcze w Warszawie w roku 1933 pod batutą Tadeusza Mazurkiewicza, w reżyserii Mikołaja Lewickiego i ze scenografią znakomitego Wincentego Drabika. Potem zapomniano o niej na długie lata - tak gruntownie, że nawet ogromny i bardzo sumiennie opracowany przewodnik Piotra Kamińskiego Tysiąc i jedna opera nie wspomina o niej ani słowem. Dopiero pod koniec XX wieku próbę jej przypomnienia podjął stołeczny Teatr Wielki, ale przedstawienie Michała Znanieckiego nie przypadło widzom do gustu i po kilku zaledwie wieczorach zniknęło ze sceny. Nową inscenizację przygotowała kierowana przez Ewę Michnik Opera Wrocławska, w ten niebanalny sposób włączając się w obchody Roku Chopinowskiego. Spektakl ten - jak wolno sądzić - może liczyć na trwalsze powodzenie.

Libretto Angiola Orneto nie przedstawia zwartej fabuły, lecz serię symbolicznych obrazów, ukazujących rozmaite epizody z życia Chopina. Wyłaniają się z mgły wspomnień - tak, jak reminiscencje muzyki, którą ongiś pisał - umierającego kompozytora, któremu towarzyszą w ostatnich chwilach życia siostra i przyjaciel Elio. Już w pierwszym akcie, gdy w myślach Chopina rysują się przypominające mu szczęśliwe dzieciństwo obrazy polskiej wsi, słyszymy skocznego kujawiaka z Fantazji na tematy polskie, na scenie zaś pojawiają się postaci poprzebieranych kolędników. Orefice sięga też do Chopinowskich Mazurków i młodzieńczego Nokturnu b-molL a w kolejnych scenach pojawiają się m.in. fragmenty Berceuse, Fantazji f-moll, Poloneza fis-moll, dwóch Ballad i Preludium Des-dur, a także całe Scherzo h-moll; w dwóch prześlicznych duetach słyszymy motywy Etiudy E-dur i Nokturnu c-moll, w zakończeniu zaś - "żałobne" Preludium c-moll. Wszystko zorkiestrowane jest w stylu przypominającym Pucciniego, czemu trudno się dziwić: opera Oreficego powstała w czasie, gdy "Cyganeria" starszego o kilka lat kompozytora podbijała szturmem Europę, a jego "Tosca" była sensacyjną nowością.

Laco Adamik, którego inscenizacje oper Stanisława Moniuszki nie zawsze były zgodne z charakterem i treścią libretta, tym razem z pomocą scenografki Barbary Kędzierskiej stworzył szereg nastrojowych obrazów, z dyskretnie zarysowaną akcją znakomicie pasujących do muzyki Oreficego. Pod niezawodną batutą Ewy Michnik orkiestra Opery Wrocławskiej grała wspaniale; pięknie też śpiewał chór przygotowany przez Annę Grabowską-Borys i Zygmunta Magierę, a także chór dziecięcy przygotowany przez pochodzącego z Bejrutu Bassema Akiki. Jedynie Scherzo h-moll, które brzmi w pewnej chwili zza sceny(co jest pomysłem niezbyt uzasadnionym dramaturgicznie, wprowadzonym ponoć ze względów technicznych) mógłby wykonywać pianista o bardziej wyrazistej artystycznej osobowości; poprawne odegranie utworu to raczej za mało.

Wielkim atutem przedstawienia było natomiast znakomite wykonanie partii tytułowej przez amerykańskiego tenora Stevena Harrisona, obdarzonego pięknym głosem o szlachetnej, aksamitnej barwie i wielką muzyczną kulturą. Znakomicie też rozumiał nastroje Chopinowskiej muzyki, w której podobno będąc wykształconym pianistą - od lat jest zakochany. W partii Elia, tajemniczego przyjaciela kompozytora, z powodzeniem wystąpił utalentowany baryton Jacek Jasku-ła. W obsadzie, którą miałem okazję słyszeć 7 lutego, na uznanie zasłużyła też Anastazja Lipert śpiewająca niełatwą partię Flory - operowego odpowiednika George Sand, oraz ukraińska sopranistka Jewgienia Kuzniecowa w partii Stelli, czyli siostry kompozytora (choć do dziś wspominam, jak wspaniale we fragmentach opery Oreficego brzmiały niebiańskie głosy Janiny Korolewicz-Waydowej i Heleny Zboińskiej-Ruszkowskiej, utrwalone w historycznych nagraniach). W całości jednak przedstawienie Opery Wrocławskiej ma wiele zalet i zasługuje, by cieszyć się - zwłaszcza w Roku Chopinowskim wielkim powodzeniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji