Artykuły

[Mój drogi!]

"TEN PODŁY DEFICYT CZASU!", MODNY NABUCHODONOZOR, MONUMENTALNY "NABUCCO" W PRZEPIĘKNEJ OPRAWIE MARIANA KOŁODZIEJA, WZRUSZAJĄCA "MADAME BUTTERFLY", ROZTROPNE PLANY DYREKTORA SALWAROWSKIEGO, CHO-CHO-SAN NIE TYLKO Z OCZU PAŃ WYCISKA ŁZY, SUKCES MŁODYCH ŚPIEWAKÓW POLSKICH W MODENIE, BRAWO IZABELLA ŁABUDA!, ODNALEZIENIE ZAGINIONEGO ROSSINIEGO, UNIKALNA PŁYTA VERITONU, JEST OCZEKIWANA ANTOLOGIA LWOWSKIEJ PIOSENKI ULICZNEJ, KLUBY I MUZEA ZASŁUŻONE DLA ROZWOJU KULTURY MUZYCZNEJ

Mój drogi!

"Ten podły deficyt czasu - nieodłączny towarzysz każdego, kto uprawia tzw. wolny zawód" - westchnął podobno Wyspiański... Pasuje to powiedzenie jak ulał do każdego z nas, załatanych obserwatorów życia kulturalnego... Nagromadziło się tyle ważnych, ważniejszych, najważniejszych zdarzeń muzycznych w ostatnim miesiącu, że trudno dokonać selektywnego wyboru, chciałoby się napisać o wszystkim. Nie wystarczyłoby na to kwartalnych "Trąb".

Zacznę od najdawniejszych i najciekawszych: "Nabucco" Verdiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Modny się stał w Polsce ten wczesny Verdi - "Dzień królowania" otrzepany z pyłu we Wrocławiu, "Nabucco" w Bytomiu, na Wybrzeżu i ostatnio w Łodzi. Monumentalny! Jak przystało na "Wielką Operę", bo bez wątpienia Verdi, zafascynowany wspaniałością i aktualnością biblijnego tematu, ubranego w szatę libretta przez Temistoclesa Solerę, stworzył operę, która miała wstrząsnąć sumieniem Włochów, uciskanych przez Austriaków, Francuzów, udzielnych książątek, nie dbających o dobro Italii; operę monumentalną, o formie adekwatnej do tematu i patriotycznego zamierzenia. Słynny chór "Va, pensiero sull'ali dorate!..." śpiewany przez Żydów, uciskanych przez Babilończyków, stał się przecież nie tylko hymnem Włochów, wyruszających pod Garibaldim na Rzym, ale też i wielu narodów walczących o wolność w Wiośnie Ludów - m. in. śpiewali tę pieśń polscy powstańcy w roku 1863...

Verdi pisał tę operę w najdramatyczniejszym momencie swego życia. W ciągu krótkiego okresu czasu pochował dwoje dzieci i ukochaną żonę, jego druga opera "Un giorno di regno", została w mediolańskiej "La Scali" wygwizdana! Zaprzysiągł sobie wówczas, że już nigdy nie będzie pisał oper! Ale impresario Morelli, który zobowiązał Verdiego kontraktem do napisania trzech oper w ciągu 2 lat, wciska mu libretto Solery "Nabuchodonozor", które odrzucił twórca "Wesołych kumoszek z Windsoru" Otto Nicolai z Królewca. Verdi się broni, na odczepnego przerzuca libretto i... zafascynowany tekstem chóru "Wznieś się myśli na skrzydłach złocistych...", zaczyna tworzyć muzykę. W październiku 1841 roku "Nabuchodonozor" - "Nabucco" jest ukończony i dzięki poparciu primadonny La Scali, Giuseppiny Strepponi (późniejszej żony Verdiego), wchodzi natychmiast w próby mediolańskiego teatru operowego. Na premierze 9 marca 1842 niebywały sukces, chór "Va, pensiero...", wielka chóralna "aria śpiewana przez soprany, alty, tenory i basy" powtarzana na żądanie rozentuzjazmowanej publiczności... jedenaście razy!

Ta "aria chóralna" bisowana jest na każdym przedstawieniu - w Bytomiu, Gdańsku, w Łodzi... W Teatrze Wielkim w Łodzi tak śpiewana przez wielki chór, że ręce same składają się do oklasków! "Nabucco" w Łodzi prowadzi - gdy zabrakło Tadeusza Kozłowskiego - Andrzej Straszyński. Syn znakomitego dyrygenta Olgierda Straszyńskiego odziedziczył po ojcu znakomite wyczucie stylu, umiejętność stwarzania muzycznych napięć, dramatycznych kulminacji bez forsowania tempa.

Monumentalna muzyka wspaniale brzmi na tle monumentalnych dekoracji Mariana Kołodzieja. Cóż to za mistrz operowej scenografii! Jak czuje muzykę, tworząc do niej adekwatne dekoracje, prawdziwe dzieła sztuki, a przy tym umożliwiające dokonanie szybkich zmian, efektownych manewrów w zbiorowych scenach. Symbole sztuki babilońskiej - skrzydlate stwory, królewskie lwy, splątane z kształtami hebrajskich świeczników - tworzą pełne wspaniałości i grozy tło do Verdiowskiego dramatu. Nie wydaje mi się jednak, aby reżyser Marek Okopiński wyczerpał możliwości wykorzystania plastycznego tła, zwłaszcza w scenach masowych. Zbyt wiele ustawiania chóru w statyczne grupy, zbyt wiele układania solistów w szereg usytuowany twarzami do dyrygenta. Bardzo wyraziście natomiast reżyser ustawił charaktery bohaterów dramatu. Niesłychanie trudną i aktorsko, i głosowo partię mściwej Abigaille, godzącej dla zdobycia władzy w życie siostry i ojca, kreuje Joanna Cortes! Ta partia, wymagająca nie tylko doskonałego opanowania dużego głosu, ale też i po prostu fizycznej siły, jest niewątpliwym sukcesem Joanny Miki-Cortes. W partii Nabucca słyszałem gościnnie występującego na scenie łódzkiej Floriana Skulskiego. To znakomity śpiewak, obdarzony bardzo pięknym barytonem... nie wiem, czy ma w tej chwili w Polsce konkurenta? I jeszcze Romuald Tesarowicz, śpiewający błagalną modlitwę "Nad wodami Babilonu" i wielki hymn pochwalny na cześć potężnego Jehowy; i młoda Jolanta Bibel, wzruszająca w partii łagodnej Feneny, prawowitej córki Nabucca...

Piękne, monumentalne przedstawienie!

W zupełnie odmienny świat wprowadza nas spektakl "Madame Butterfly" w Operze Śląskiej. Po śmierci nieodżałowanego Napoleona Siessa dyrekcję Opery Śląskiej objął wybitny dyrygent Jerzy Salwarowski, budując konsekwentnie repertuar, oparty na "żelaznym repertuarze", dostosowanym do potrzeb śląskiej widowni. Wznawia zatem pozycje, które powinny istnieć w repertuarze każdego teatru operowego: po "Rigoletcie" Verdiego przyszła kolej na "Madame Butterly", w planie tego sezonu "Carmen", "Straszny dwór" i balety "Giselle" Adolpha Adama i "Kopciuszek" Prokofiewa.

"Madame Butterfly" została zainscenizowana i wyreżyserowana przez choreografa i reżysera Opery Śląskiej, Henryka Konwińskiego, w szlachetnym, tradycyjnym stylu. Piszę: szlachetnym, gdyż nie ma w tym pięknym przedstawieniu ani cienia przesady, operowej sztuczności. Dramat rozwija się logicznie i wywołuje u widzów prawdziwe wzruszenie. Muzyka prowadzona sprawną ręką przez Jerzego Salwarowskiego (dawno nie słyszałem tak dobrze grającej w "kanale operowym" orkiestry!), tworzy znakomitą atmosferę, wzmaga napięcie, potęguje wzruszenie... To sukces nie tylko muzyki i inscenizacji, ale też wykonawców. Cho-Cho-San śpiewa młoda Gabriela Kościuszyk pięknym lirycznym głosem, nabrzmiałym głębokim bólem w tragicznym finale opery. Sharplessa śpiewał i grał z dystyngowaną dyskrecją Jerzy Mechliński (cóż to za piękny baryton!), Pinkertona Józef Przestrzelski, którego z przyjemnością znów witamy na polskich scenach operowych. Z niewielkiej partii pośrednika Goro Adam Wiśniewski wycezylował znaczącą aktorsko i wokalnie rolę, w partii Suzuki usłyszeliśmy utalentowaną Katarzynę Suską...

I przenosimy się do Modeny we Włoszech, gdzie przed kilkunastu dniami odbył się niezwykle trudny turniej śpiewaczy imienia Luciano Pavarottiego. Sam znakomity tenor brał udział w przesłuchaniu 160 śpiewaków z całego świata, aby wybrać najlepszych młodych śpiewaków do światowego turnieju wokalnego w Filadelfii. Z Polski pojechało na ten niesłychanie odpowiedzialny konkurs 22 śpiewaków i Pavarotti wybrał z tego grona do turnieju w USA aż 4 polskich wokalistów: właśnie Katarzynę Suską, którą poznałem w Operze Śląskiej, Piotra Nowickiego, basa z Teatru Wielkiego w Łodzi, który wygrał już niejeden konkurs (i - przypominam - w Łańcucie został wybrany przez dyrektora "La Scali" na cara do opery "Car Sołtan" Rimskiego-Korsakowa w operze mediolańskiej), Janusza Borowicza z Krakowa i naszą Izabellę Łabudę z Opery Wrocławskiej. Łabuda otrzymała przed 2 laty wyróżnienie na II Konkursie im. Ady Sari, I nagrodę na Konkursie Młodych Talentów w Łodzi, IV nagrodę na Międzynarodowym Konkursie Wokalnym w Tuluzie i teraz sukces w Modenie, który bez wątpienia otwiera bramę do dużej kariery operowej! Bardzo się z tego awansu pełnej wdzięku i obdarzonej pięknym głosem śpiewaczki Wrocławskiej Opery cieszę, gdyż - jak pamiętasz - zarówno po kreowaniu przez Łabudę partii Julietty w "Dniu królowania", jak i po bardzo pięknie zaśpiewanej partii Oksany w "Nocy Wigilijnej", wróżyłem tej artystce szybką drogę do kariery!

A teraz kilka słów o interesującym odkryciu. W Archiwum Archidiecezjalnym i w Bibliotece Instytutu Muzycznego w Rawennie odnaleziono trzy części Mszy, napisanej przez 16-letniego Gioacchina Rossiniego, tzw. "Messa di Rawenna", uważanej za zaginioną. W roku 1808 Agostino Trossi, bogaty kupiec z Rawenny, sam amator-kontrabasista, zamówił u Rossiniego, podówczas studenta bolońskiego Liceo Musicale, napisanie mszy dla raweńskiej katedry. Mimo pewnych nieporadności w traktowaniu łacińskiego tekstu, msza 16-letniego kompozytora nosi cechy dzieła muzycznego geniusza. Otrzymaliśmy obecnie od wytwórni "Veriton" album dwupłytowy z tą mszą, w wykonaniu Chóru Męskiego PR i TV we Wrocławiu, przygotowanego przez Edmunda Kajdasza, orkiestrę Filharmonii Zielonogórskiej oraz solistów Józefa Chromika, Andrzeja Szweda i Jerzego Gruszczyńskiego, pod dyrekcją włoskiego dyrygenta Silvano Frontaliniego. Bardzo ciekawa płyta, dobrze nagrana, pięknie opakowana. Jeszcze jedno odkrycie dla polskich melomanów.

Z innej beczki: wrocławski "Kalambur" w swojej jakże interesującej serii wydawniczej ofiarował nam od dawna oczekiwany zbiór; "Antologię Piosenki Lwowskiej Ulicy", ułożoną przez wytrawnego zbieracza i znawcę leopolianów Janusza Wasylkowskiego. Antologia, opatrzona bardzo interesującym wstępem, mówiącym o historii lwowskiej piosenki ulicznej, i orientacyjnym planem wielkiego Lwowa (bez którego wędrówka po przedmieściach miasta nad Pełtwią dla młodych ludzi, nie znających starego Lwowa, byłaby pozbawiona lokalnego sensu), zawiera ponad 70 ballad, piosenek batiarskich, piosenkowych opowieści o słynnych ongiś lwowskich bohaterach przedmieścia, o losie rycerzy Kleparowa, Gródka, Zamarstynowa, Lewandówki. Zbiór jest wzbogacony słownikiem lwowskiej gwary ulicznej i wyborem nut. Wasylkowski podzielił piosenki na 4 grupy: patriotyczne "Gdy grały nam surmy bojowe", dowcipne "Bo naród lubi hecy", charakterystyczne "Batiarskie przedmieścia" i wreszcie piosenki z "Wesołej Lwowskiej Fali" Polskiego Radia "Pod egidą Szczepcia i Tońcia".

Nie wiem, czy istnieje jeszcze jakieś miasto na świecie, w którym powstało tyle popularnych piosenek - popularnych w całym kraju, sentymentalnych i wesołych, patriotycznych i dowcipnych, przyśpiewek do tańca i ballad - jak właśnie we Lwowie... Może jeszcze w Wiedniu, boć Lwów przez sto kilkadziesiąt lat pozostawał pod urokiem rozrywki ... a zatem i popularnej melodii i piosenki c.k. Wiednia...

Piosenki lwowskie to kawał historii ludowego piosenkarstwa i dobrze się stało, że Ośrodek Teatru Otwartego "Kalambur" wydał te piosenki, warto, aby je odświeżyć w pamięci, "ocalić od zapomnienia"! Tomik bardzo ładnie wydany z artystyczną obwolutą i pełnymi uroku rysunkami Marii A. Orzechowskiej, wydrukowano starannie we Wrocławskich Zakładach Graficznych, niestety, tylko w 30 tysiącach egzemplarzy... Już po kilku dniach "Antologia Piosenki Lwowskiej Ulicy" stała się rarytasem w księgarniach! I trzeba będzie chyba myśleć o powtórnym wydaniu!

Chciałem jeszcze napisać o bardzo pożyteczej działalności koncertowej klubów MPiK we Wrocławiu i Kudowie, o coraz lepiej rozwijającym się ruchu muzycznym w popularnym klubie "U Placka", czyli w Klubie Filmu, Muzyki i Literatury we Wrocławiu, jakże mądrze prowadzonej akcji koncertowej w Muzeum Ziemi Kłodzkiej i Muzeum im. Elsnera w Grodkowie, działaniach ożywiających życie kulturalne w tych miejscowościach... Ale zostawimy to do następnych "Trąb Jerychońskich", gdyż teraz biegnę na rewelacyjny koncert finałowy XVI Festiwalu Polskiej Muzyki Współczesnej "Musica Polonica Nova", prowadzony przez samego Witolda Lutosławskiego, koncert składający się z dzieł tego znakomitego kompozytora. A po festiwalu jadę z "Manekinami" z Teatru Wielkiego z Warszawy do Monachium...

A zatem do usłyszenia. "Ta joj"!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji