Artykuły

Ostatni z wielkich

Jubileusz Ignacego Gogolewskiego uświadamia boleśnie zmierzch wielkich indywidualności.

Ulice Warszawy zdominowały ogromne plakaty: "Sajgon, pożegnanie tytułu! Lądowanie helikoptera największym wydarzeniem teatralnym!". Zaczynam wreszcie rozumieć, na czym polega ranga wydarzenia. Wiszą już afisze anonsujące czerwcowy koncert kanadyjczyka Garou, choć gwiazdorstwo tego klubowego wokalisty pozostanie raczej w sferze menedżerskich poczynań. W rubryce "repertuar teatrów" gazety podają także programy rozrywkowe restauracji noszące dumną nazwę: teatr.

Próżno szukać na słupach ogłoszeniowych plakatów o jubileuszu 50-lecia pracy giganta polskiej sceny i ekranu - Ignacego Gogolewskiego. Teatr stał się sztuką elitarną; mam na myśli teatr z prawdziwego zdarzenia, choć i ten, niestety, szuka czasami wyjścia z finansowej mizerii w pozycjach lekkich, łatwych i przyjemnych. Szczerze mówiąc sztuka Tomasza Łubieńskiego "Ostatni", w której jubilat zagrał hrabiego, nie usatysfakcjonowała mnie, aczkolwiek Gogolewski przerósł wszystko tworząc postać skupioną, liryczną i wzruszającą.

Wolałabym zobaczyć wielkiego aktora w roli godnej jego formatu. Posiada ich w swoim dorobku mnóstwo i na pewno znalazłoby się coś odpowiedniego na okoliczność pięknego jubileuszu. Spektakl zgromadził w sali Teatru Narodowego przy ulicy Wierzbowej przyjaciół, kolegów, uczniów artysty. Po przedstawieniu dyrektor Jan Englert wygłosił cieple expose, po czym dwoje aktorów odczytało część listów do jubilata, który podsumował całość opowiadając w zgrabnym skrócie o swoich pedagogach. Było to znakomite uzupełnienie roli "Ostatniego", przybliżające bohatera wieczoru, jego wrażliwość i poczucie humoru. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że student Ignacy G. wymawiał słowo gęś jak gięś, a po pierwszym roku groziło mu skreślenie z listy słuchaczy.

W teatralnej Polsce połowy lat 50. głośno było o utalentowanym absolwencie warszawskiej uczelni. Miałam szczęście oglądać go w Teatrze Polskim w "Miesiącu na wsi" Turgieniewa, w którym żywiołowo zagrał Studenta u boku Niny Andrycz. Paznokcie pięknej aktorki powleczone perłową emalią intrygowały mnie, pierwszy raz coś podobnego oglądałam. Rok później, już jako studentka Studium Teatralnego Ireny i Tadeusza Byrskich, podziwiałam kreację Gogolewskiego w "Dziadach" Mickiewicza. Profesor Byrski uczył sztuki mówienia wiersza w warszawskiej szkole wyjaśniając proste prawdy. Na przykład, że inaczej mówi się poezję, a całkiem odmiennie mówi: proszę bilet do Milanówka.

Polskie sceny tamtych lat cechowało niesłychane bogactwo aktorskie, gromadząc i zderzając wielkie indywidualności przedwojennego teatru, co tworzyło zaskakującą jakość. Ignacy Gogolewski wkroczył triumfalnie na scenę.

Porywający w roli Gustawa-Konrada mówił Mickiewiczowskie strofy pięknie jak nikt. Połączył najlepsze tradycje polskiego teatru z żarliwą młodością. Pozostaje w historii naszego teatru niezrównany, jedyny w swoim rodzaju, zwłaszcza w repertuarze romantycznym. Tym bardziej zaskoczy po latach rolą Antka w ekranizacji "Chłopów" Reymonta w reżyserii Jana Rybkowskiego.

Jubileusz Ignacego Gogolewskiego uświadamia boleśnie zmierzch wielkich indywidualności. Pociechą nie może być fakt, że skarlenie opanowało wszystkie sfery życia, także polityków, pisarzy, kompozytorów, sportowców. Jest zjawiskiem globalnym i świadczy nie tylko o erozji dokonywanej przez wszechobecność tzw. kultury masowej. W odwrocie znalazła się duchowość Europy. Chłońmy to, co z niej zostało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji