Artykuły

Dramat w kuchni

WIDZOWIE wchodzą na salę, zajmują miejsca, towarzyszy temu szum ściszonych rozmów, odgłosy kroków. Upływa sporo czasu nim do naszej świadomości dociera fakt, że spektakl już się zaczyna. Dolatujące z dala dźwięki muzyki stają się coraz wyraźniejsze, ostre, zdecydowane. W tym rytmie - jakimś rozedrganym, niespokojnym, nerwowym młoda kobieta krząta się równie nerwowo. Zarumieniona, podniecona co chwilę przegląda się w lustrze. Czeka na kogoś, czeka niecierpliwie. Uśmiecha się do swego odbicia, uśmiecha do marzeń. Kilka spojrzeń, kilka gestów wymownie te marzenia określa. Dziewczyna czeka na kogoś, kogo kocha, kogo pragnie. Krystyno, Marzeno (Nieczuja-Urbańska) - służąca czeka tak na swego narzeczonego, Jeana - Lokaja. Ale dramat, który za moment się tutaj rozegra będzie dramatem innej pary, a ją Krystynę usunie na dalszy plan. Krystyna wie, skąd nadchodzi zagrożenie. Ta pewność odmaluje się na jej twarzy, gdy Jean rozochocony zabawą wpadnie do kuchni opowiadać o balu i o pannie Julii. Wejście Julii potwierdzi tylko to, co szeptała intuicja. Ale trzeźwa zdroworozsądkowa filozofia każe Krystynie widzieć w tym pański kaprys, kolejne szaleństwo "panienki".

Świetnie pomyślana została ekspozycja i pierwsze sceny "Panny Julii" Augusta Strindberga najnowszej inscenizacji tego klasycznego już dzieła. Krzysztof Babicki - reżyser wraz ze Stanisławem Radwanem, autorem wspaniałej oprawy muzycznej tym właśnie początkiem dowiedli, że ta stara, dobrze znana z wielu scenicznych wersji sztuka, może po raz kolejny zawładnąć naszą wyobraźnią i emocjami. Że można klasykę zaprezentować "jak Bóg przykazał" - klasycznie, tradycyjnie, a mimo to i jakimś współczesnym nerwem. W ten utrwalony tradycją nurt interpretacji wpisała się też Maria Rachel i jej scenografia. Realistyczna, nawet hiperrealistyczna, tak "prawdziwa", że zrazu aż zaskakująca weryzmem. We współczesnym teatrze rzadko zdarza się coś podobnego oglądać, a jeśli nawet - to zwykle efekty artystyczne bywają mierne. Tu jest inaczej. W Czarnej Sali Teatru "Wybrzeże" widzimy więc kuchnię, w której toczy się akcja sztuki Strindberga. Kuchnia to jak "żywa" - ze stylowymi meblami, prawdziwymi warzywami, naturalnymi, suszonymi roślinami zawieszonymi u sufitu. W rogu, na palenisku stoją garnki, nad którymi unosi się para. Ba, słychać nawet, jak skwierczy przysmażana przez Krystynę kiełbasa. Ta naturalistyczna dokładność budzi pewną konsternację u widza oswojonego z najróżniejszymi teatralnymi eksperymentami, nawykłego do dość swobodnego traktowania starych mistrzów. Kiedy jednak mija zaskoczenie, nie bez satysfakcji stwierdzamy, że wszystko tu ma swój prosty oczywisty sens i że tak właśnie trzeba, by dramat zabrzmiał zgodnie z duchem Strindberga a jednocześnie - uniwersalnie.

Ktoś, kto przywykł w tej sztuce widzieć jedynie kontekst określonej epoki obsesje autora i przejaw pewnego nurtu w dramaturgii, sprzeciwi się być może temu uniwersalizmowi Ale w inscenizacji Babickiego mimo tła, kostiumu, pełnego realizmu ten uniwersalizm do głosu dochodzi. Dlatego też w tym wydaniu ten dramat "z epoki" jest równie tradycyjny co nowoczesny, a dzięki - temu znakomity.

Zawdzięcza to koncepcji realizatorów, ale przede wszystkim wykonawcom. Tyle znakomitości wcielało się już w postać panny Julii, tylu świetnych aktorów kreowało Jeana, że nie bez obaw myślałam o tym, jak trudne zadanie stoi przed Dorotą Kolak i Jackiem Mikołajczakiem. Nie przypuszczałem też, że tak wybornie sobie z nim poradzą.

Dawno, bardzo dawno, a może wcale nie widzieliśmy takiej Julii, jaką przedstawia nam Dorota Kolak. Tytułową bohaterkę dramatu "zaszufladkowano" przecież jako neurasteniczną i władczą pannicę, owładniętą nienawiścią do mężczyzn, jako ofiarę społecznego konwenansu i oczywiście dowód na to, że sam Strindberg w kobietach upatrywał wszelkie zło, a walkę płci demonizował. Julia Doroty Kolak nie da się tak łatwo umieścić w tej "szufladce". Ona podejmuje grę i pada jej ofiarą. Ona nie jest demonem - pod wpływem uczucia łagodnieje, staje się uległa i liryczna. Chce się poddać woli wybranego mężczyzny - lokaja, któremu na co dzień ona przecież rozkazywała. Wpada w pułapkę uczucia, którego nie przewidziała i nie potrafi z tym sobie poradzić. Kreacja Doroty Kolak wydobywa chyba wszelkie psychologiczne subtelności tej postaci, "wygrywa" z niezwykłą precyzją te wszystkie, jakże różne, stany emocjonalne bohaterki - kokieterię i władczość, liryzm i uległość, świadomość przegranej. Taka Julia wydaje się bliska, godna współczucia, nawet sympatyczna. Z Jeanem za to sprawa trochę inna. To postać nie do końca określona, jak te gesty tkliwości, wobec Julii, z których wycofuje się w ostatniej chwili. Lokaj marzący o karierze, człowiek z ambicjami i kompleksem niższości, mimo wszystko świadomy swego miejsca "w szyku", cynik który w łatwej zdobyczy dostrzega szansę dla siebie. On to społeczne bariery czy coś jeszcze sprawiają, że dwoje ludzi z "huśtawki" wielkich emocji i namiętności nie może już normalnie żyć. Jacek Mikołajczak gra bardzo ekspresyjnie, eksponując pewną szorstkość, brutalność i witalną siłę swego bohatera. Paradoks polega jednak na tym, że on też jest ofiarą. Przegrywa - inaczej niż Julia, ale w tym pojedynku nie ma zwycięzców. I on o tym wie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji