Artykuły

Wracam do teatru

- Będę prawdopodobnie członkiem zespołu Teatru Polskiego, który od nowego sezonu obejmuje mój przyjaciel z roku Andrzej Seweryn. Wracam po dwóch latach przerwy do teatralnej zabawy - po dyrektorowaniu w Łodzi zajmowałem się tylko doraźnie zawodem - mówi aktor JERZY ZELNIK.

Jak wygląda Pana bieżąca praca artystyczna?

- Skupiam się na kopaniu uliczek w śniegu, bo jestem z wnuczkiem na wakacjach w naszym domku na wsi. A tak na poważnie to będę prawdopodobnie członkiem zespołu Teatru Polskiego, który od nowego sezonu obejmuje mój przyjaciel z roku Andrzej Seweryn. Wracam po dwóch latach przerwy do teatralnej zabawy - po dyrektorowaniu w Łodzi zajmowałem się tylko doraźnie zawodem. Szczęśliwie rozstałem się z serialami i ten epizod w swojej karierze uważam za zakończony. Obecnie biorę pod uwagę fabułę i przygotowanie scenariuszy na małe formy teatralne, może spróbuję scenariusza filmowego.

W jakich przedstawieniach zobaczymy Pana w Teatrze Polskim?

- Zaczynamy od "Cyda" Pierre Corneille`a - próby rozpoczynamy w marcu, a na 18 września jest zaplanowana premiera. Co później, nie wiem. Andrzej przyjeżdża do Polski dopiero w najbliższych tygodniach, wtedy przedstawi dalsze plany. Muszę przyznać, że nie śledzę sytuacji na bieżąco, skupiam się na wnuczku i kontakcie z naturą. Po czterdziestu paru latach pracy czasem dobrze zrobić sobie wakacje od zawodu.

Mam okazję zażyć wolności, o czym zawsze marzyłem. W przeszłości byłem wprzęgnięty w nie zawsze chciane przedsięwzięcia artystyczne, w których musiałem uczestniczyć, aby nie zniknąć z rynku i zarabiać na bieżące wydatki. Przez ostatnie dwa lata pozwoliłem sobie na większą dozę wolności. Niestety kończy się to i od nowego sezonu wracam do regularniej pracy, co będę musiał godzić z rodziną i innymi zajęciami pozateatralnymi, bo po 40 latach pracy mogę stwierdzić, że z samego teatru wyżyć się nie da.

Wspominał Pan, że obecne interesuje Pana nie tylko gra aktorska. Czy zobaczymy na scenie Jerzego Zelnika w nowej roli?

- Nie mam specjalnie marzeń jako aktor. Pozbyłem się imperatywu, by grać kolejne rolę. Natomiast reżyseria i przygotowywanie adaptacji interesuje mnie coraz bardziej. Zdaje sobie sprawę, że to się na kamieniu nie rodzi i muszę popracować rok, dwa, aby móc się pod tym podpisać.

Na ile realne są te projekty?

- Muszę marzyć - od marzeń jeden krok do realizacji. Jestem na takim etapie prac, że nie przejmuję się, skąd wezmę środki i kto będzie producentem. Na razie musi powstać godny uwagi scenariusz i wtedy realizacja będzie naturalnym ciągiem. Wychodzę z założenia, że póki są marzenia, póty człowiek jest jeszcze młody. Kiedy kończą się marzenia, kończy się młodość. Sam jestem młodym człowiekiem, sześćdziesięcioparoletnim i liczę jeszcze na trzydzieści lat aktywności zawodowej. Przy dobrym odżywianiu, ograniczeniu używek i, daj Boże, nie zażywaniu antybiotyków, mam szansę jeszcze trzydzieści lat pociągnąć.

Chciałbym wrócić do Pana planów reżyserskich - czy praca w Teatrze Polskim da taką możliwość?

- Podczas swojej pracy artystycznej byłem już reżyserem. W Białymstoku zrobiłem "Makbeta", gdzie niestety musiałem grać jeszcze główną rolę, co było wymogiem realizacji. W przyszłości będę starał się unikać tego typu rozwiązań. Nie chcę łączyć dwóch punktów widzenia: człowieka na scenie i na widowni, który to wszystko przygotowuje. U siebie w Teatrze Nowym reżyserowałem Kleist'a "Rozbity dzban" i Ayckbourn'a "Wszystko o miłości" - te trzy reżyserie zaowocowały pewnym doświadczeniem, ale będę się starał być coraz bardziej bezkompromisowy z upływem lat i nie robić rzeczy komercyjnych, w których człowiek wpatruje się w poślednie gusta. Chciałbym reżyserować może mniej, ale przedsięwzięcia mające ogromne znaczenie.

Zdradzi nam Pan jakieś konkrety?

- Wolałbym nie. To, nad czym obecnie pracuję i myślę, jest zastrzeżone. Chciałbym na początku przedstawić moją pracę autorowi pierwotnego tekstu, ponieważ już ktoś inny zrobił tego adaptację, a mam nadzieję, że moja będzie lepsza i on ją wybierze. Niestety więcej nie mogę powiedzieć.

Na pewno będę chciał przekonać Andrzeja [Seweryna - przyp. red.] do swoich pomysłów, ale to jeszcze pieśń przyszłości. Obecnie skupiam się na Cydzie, którego grałem w 1976 roku w Krakowie, tylko tym razem to będzie jakaś nieduża rola, chyba króla.

Będzie miał Pan więcej wolnego czasu. Z takiego obrotu sprawy najbardziej zadowolony powinien być wnuk?

- Wszystko wskazuje, że wnuczek pójdzie w moje ślady. Nie wiem jeszcze, czy będzie aktorem czy reżyserem, ale ma inklinacje ku temu i aż się pali do publicznych wystąpień. Syn nie bardzo chciał, zobaczymy jak wnuczek.

Jeśli już rozmawiamy o wnuku... Czy istnieje w Polsce takie miejsce, do którego chciałby Pan go zabrać?

- Jesteśmy teraz na wsi, gdzie mamy chałupkę, ale z miast... Na pewno, kiedy będzie starszy, to będę chciał go zabrać przed wszystkim do mojego rodzinnego Krakowa, do Torunia, Gdańska, ale może jeszcze do Poznania i Wrocławia - do wszystkich miast odwiedzanych przez mnie często ze względu na wykonywany zawód. Chciałbym z nim zrealizować to, czego nie udało mi się zrobić z własnym synem. Odczuwam z tego powodu spory niedosyt, ówcześnie byłem bardzo aktywny zawodowo i mój syn na tym cierpiał. Nie mieliśmy okazji odbyć takiej męskiej podróży i jest mi z tego powodu wstyd - może uda mi się teraz z wnukiem.

Albo we troje?

- Tak, syn jest jeszcze na tyle młody - nie ma trzydziestki - że może nam się to uda. Niestety niedługo będę musiał wrócić do Warszawy. Zostałem namówiony do rozdawania "Orłów", do czego nie mam specjalnego przekonania, ponieważ nie zawsze wiem, czy się z nimi utożsamiam. Trudno jest mi z uśmiechem radości dawać nagrodę komuś, kogo nie podziwiam przynajmniej w tej roli, za którą jest nagradzany. Jest to dla mnie zawsze trudna sytuacja, ale tym razem się zgodziłem, w przeszłości zdarzyło mi się parę razy odmówić.

Rozumiem, że polskie filmy, które zrobiły trochę zamieszania w ubiegłym roku, nie znajdują u Pana uznania ?

- Widziałem parę. "Rewers" jest przyzwoicie zrobiony, ale nie powiedziałbym, żeby rzucił mnie na kolana. Jest tam kilka pozytywnie zrobionych rzeczy, bardzo dobrze pokazana komunistyczna okupacja. Ja jestem przekornie wielbicielem, wyświetlanej dwa lata temu, "Małej Moskwy", która po zasłużonych laurach w Gdyni spotkała się ze zmasowaną krytyką. Dla mnie jest to wspaniały przykład opowiadania i świetnego wykonania. Film trzymał mnie w napięciu i teraz z ciekawością czekam na emisję mini serialu w telewizji. Ciekawe, czy autorom udało się zachować część tej magii, którą uzyskali w pełnym metrażu.

Mam pewne wątpliwości przed zobaczeniem ostatniego filmu Wojciecha Smażowskiego i obawiam się, że będzie kosztować mnie to trochę obrzydzenia. Jego poprzednie "Wesele" bardzo mi się podobało natomiast nie wiem jak ten "Dom zły". Mam nadzieję, że jeszcze zobaczę go w kinie. W międzyczasie wrócę do codzienności teatralnej, chociaż nie wiem, czy jest mi to potrzebne. Mam ogromne obawy, że będzie mi brakowało tej wolności, którą mam teraz. Zobaczymy. Daję sobie szansę i spróbuję włączyć się w przyjacielskie przedsięwzięcie, jakim jest projekt Andrzeja Seweryna. Chcemy znowu spotkać się na scenie z Piotrem Fronczewskim, który podobnie jak Andrzej, był ze mną na jednym roku.

Bez wątpienia zaletą tego projektu jest to, że Panowie bardziej chcą niż muszą?

- Jest taka potrzeba. Andrzej sporo już reżyserował i ma wielu kolegów wśród wybitnych francuskich reżyserów - współpraca właśnie z nimi zaowocuje ciekawymi przedstawieniami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji