Artykuły

Dorota jest mądrą osobą

- Aktorstwo to takie falowanie. Staram się, aby momenty euforii i osłabienia, nieodłącznie związane z tą pracą, nie wpływały na synów, na żonę - mówi RAFAŁ KRÓLIKOWSKI.

Egzotycznie piękna M., aktorka wschodząca, zaprasza mnie na spektakl Czego nie widać w Powszechnym. Ona przychodzi tu dla Królikowskiego w czasie ostatnich braw. Pierwsza wstaje, klaszcząc, woła mocnym altem: Jooo! Zaciąga mnie do garderoby, lądujemy obok aktora. - Byłeś niebiański - wzdycha - musisz koniecznie pójść z nami na szampana, mieszkam w pobliżu... Rafał Królikowski [na zdjęciu] całuje w rękę, czarujący, patrzy w oczy, naprawdę żałuje, niestety, dziś nie może. M. pędzi Targową, wściekła mówi do mnie, do siebie: Englert zmienił żonę, i Kowalewski, Hanuszkiewicz. Co za artysta, monogamista p...! Pamiętasz, co było na Feliksach! Nic nie było. Robisz z nim wywiad, tobie nie odmówi, wdzięczyła się do mnie wcześniej M. Rafał wręczał nagrodyjako ubiegłoroczny laureat, rozsiewał uśmiechy, komplementy, a potem znikł. Nie dał się złowić na pracowicie zmontowaną przez M. imprezę po imprezie.

Nie trzeba dzwonić do niego przez agencję aktorską. Sam odbiera komórkę. Wywiad na jaki temat? O życiu? Płoszy się. Czyta wywiady z aktorami i wstydzi się ich ekshibicjonizmu. On nie lubi. Nie znosi. Nie umie mówić o sobie. Od tego jest seans na kanapce psychologa. No, dobrze, mała kawa w Szparce na placu Trzech Krzyży. W białym T-shircie z napisem "Bonner Biennale", właśnie z Teatrem Powszechnym i spektaklem Czwarta siostra był w Bonn, przeprasza, zabrakło mu drobnych na parkometr, dziewczyny z bufetu wysupłują z prywatnych torebek, ja mam złotówkę, ja dwa, a ja 50 groszy. Zerkają na mnie. Bez sympatii.

Twój STYL: Przestał Pan nosić obrączkę? A słyszałam, że jest Pan jednym z niewielu polskich aktorów, który ją nosi.

Rafał Królikowski: Mam ją za paskiem zegarka, proszę zobaczyć. Gram rolę, w której muszę ją zdejmować. A jakoś coraz ciężej schodzi. Bałem się, że gdzieś położę i zginie. A koledzy rzeczywiście obrączkę rzadko noszą.

TS: Świadectwo bycia w uświęconym związku wyszło z mody?

RK: Może kreuję własną? Może dojrzałem i nie wstydzę się odwiecznych wartości (ścisza głos, jąka się nieco). Hm, prawdy, sprawiedliwości, wierności...

TS: Królik, kamikadze wśród artystów?

RK: Mieszkałem w czasie studiów w akademiku. Życie towarzyskie, imprezy do świtu, w pewnym momencie ma człowiek tego dosyć.

TS: Wielbicielek, kochanek? Koledzy zazdrościli Panu powodzenia.

RK: Bywało miło. Ale mam trudny charakter. Jestem uparty, dopadają mnie chwiejne nastroje, zamykam się w sobie. Często jestem poirytowany. Wybucham. Długo bałem się wiązać na stałe. Nie chciałem ranić sobą kogoś bliskiego.

TS: Nie żałował Pan, że nie ma kto usmażyć jajecznicy?

RK: Raczej tego, że nie było z kim jej zjeść. Ani podzielić się smutkiem, radością. Gdy wychodziłem z teatru, z planu, dotkliwie czułem samotność. Wracało się do niczego.

TS: I chęć, by się przytulić. Słyszałam, że jest Pan pieszczochem.

RK: (śmieje się) O, to są tajemnice alkowy, uprzedzałem, nic nie wyciągnie pani ze mnie. No, trochę jestem pieszczochem. Rodzinnym. Odkąd poznałem Dorotę, ciągle chciałbym być w zasięgu jej rąk...

TS: Czym zachwyciła Pana Dorota, że motyl skulił skrzydełka?

RK: Ciepłem. Optymizmem, wewnętrzną radością niezależnie od ciężarów, które życie ciągle dokłada. Pomyślałem: ona jest warta poświęceń. Pracuję nad swoim charakterem, staram się dla niej, dla nas.

TS: Była taka szczęśliwa, nie bała się wyjść za aktora, choć dobrze znała środowisko, pisała o życiu za kulisami.

RK: Przed ślubem dużo rozmawialiśmy o meandrach aktorstwa. Mój zawód jest trochę niepoważny, to często prostytuowanie się, nieraz dosięga się szlachetnych, metafizycznych doznań, a nieraz miejsc, których nie chciałoby się dotykać.

TS: Żona rozumie rozedrgania duszy męża aktora?

RK: Gdy mnie coś gryzie, pyta, co się stało, ja, że nic, ona: przecież widzę. I milknie. Czeka. Nie naciska na zwierzenia, jest świetnym psychologiem, gdyby mnie naciskała, nic bym nie powiedział. Myślę i myślę, wreszcie dochodzę do wniosku, jednak powiem, może mi to pomoże...

TS: Jak znosi Dorota sceny intymne z udziałem swojego mężczyzny, przyzwyczaiła się?

RK: Trudno jest kochającej dziewczynie patrzeć, jak jej mąż całuje się z inną, leżą rozebrani. Dorota przy takich scenach wychodzi. Albo zamyka oczy. Nie zmieniła się pod tym względem. Nie pogodziła się, ale rozumie.

TS: Nie powiedziała nigdy: albo ja, albo ta rola? Są takie plotki.

RK: Wiem, o czym pani mówi. Kiedyś rozmawiali przez telefon z Andrzejem Saramonowiczem, scenarzystą filmu telewizyjnego Półserio. Grałem chłopaka do wynajęcia. W jednej ze scen trzy studentki medycyny przed egzaminem z anatomii chciały tego chłopaka dokładnie zbadać...

TS: Dorota powiedziała "nie"?

RK: Kamera omijała obszar moich slipek (śmieje się). Andrzej opowiadał potem, że żona Królika zabroniła mu rozbierać się publicznie. Stąd znam tę historię.

TS: Unikacie zdjęć w popularnych tygodnikach, rzadko bywacie na bankietach, żadnych skandali. Aktorowi, który nie docenia roli mediów, trudniej funkcjonować w świecie.

RK: Może powinienem być bardziej kolorowy. Byliśmy ostatnio na Fryderykach.

TS: Ale ludzie chcieliby wiedzieć, jakim Pan jest mężem, ojcem i kochankiem. Wizerunek amanta zobowiązuje.

RK: Aktorstwo to takie falowanie. Staram się, aby momenty euforii i osłabienia, nieodłącznie związane z tą pracą, nie wpływały na synów, na żonę. Jeden z moich synów ma niecałe sześć lat, drugi prawie dwa. Chcemy z żoną, aby mieli tylko dziecięce problemy. Chronimy ich przed brutalnością świata. Staramy się pokazywać im prawdę, a nie wynaturzenie. Jak wyważyć dobro i umiejętność radzenia sobie w tym zbrutalizowanym świecie, to mój dylemat.

TS: Chce Pan przenieść w 2005 rok swoje doświadczenia z Bieszczad?

RK: Do domu babci przyjeżdżaliśmy co rok na wakacje, nigdy i nigdzie nie czułem się tak radośnie witany. Oni byli dobrzy i prawi, prości i bardzo uczciwi, nawet jak nienawidzili, to wprost. Prababcia, obłożnie chora, czytała nam, starszemu bratu Pawłowi i mnie, Żywoty świętych. Zaszczepiła w nas idealny świat, gdy tak jest tak, a nie - nie. Chcemy z żoną, aby nasi synowie stali się mocni tym, co dobre, wartościowe.

TS: Kiedyś obronił Pan kobietę atakowaną przez oprychów w autobusie, z powodu swojej rycerskości wylądował Pan na pogotowiu.

RK: Rycerskości? To był normalny odruch niezgody na zło, niesprawiedliwość. Nie zgadzam się na to w żadnej sferze.

Ślub Doroty i Rafała. Zimny grudzień 1995 roku. Tuż przed sylwestrem. Kościół Wizytek pełny, znane twarze. Młody ksiądz ciągle nas czymś rozśmieszał, tylko pan młody wyglądał na strasznie spiętego. Dorota deklamowała mocnym głosem, z taką dykcją, że słychać ją było w każdej nawie kościoła.

RK: A ja jąkam się w odpowiedzialnych chwilach do tej pory. Wtedy myślałem, jakie to niesamowite, będę współtwórcą rodziny, czułem się bardzo odpowiedzialny za nas dwoje, za dzieci, które kiedyś będą. Nie chciałem rejestrować uroczystości. Bałem się, że może w obecności kamery będę kłamał, udawał, a chciałem być w ważnej dla mnie chwili jak najbardziej uczciwy. Bardzo serio traktuję moje role.

TS: W rolę ojca wszedł Pan łatwo?

RK: Kiedy miał urodzić się mój pierwszy syn, zapytałem kolegę, który ma troje dzieci, jakie to jest uczucie. A on powiedział: stary, po prostu kosmos się otwiera.

TS: Gdy ten kosmos się otwierał, był Pan w teatrze czy na planie?

RK: W kinie, odwiozłem właśnie żonę do szpitala, lekarze kazali mi iść, bo jest jeszcze masa czasu, a tu Dorota dzwoni: gdzie jesteś, bo ja już rodzę. Popędziłem. Byliśmy razem.

TS: I co okazało się mocniejsze, metafizyka czy fizjologia?

RK: Nie przeżywałem żadnych uniesień, nie rodziła się we mnie jakaś specjalna więź z synem, żoną, pewnie powinienem to jakoś ubarwić. To jest bardzo trudny fizjologicznie moment, cały czas byłem zmobilizowany, żeby mocno stać na ziemi. Gdy tylko pielęgniarki zrobiły z Piotrkiem co należy, położyłem go na brzuchu Doroty. Chciałem, żeby jak najszybciej poczuł się bezpieczny. Zasnął, gdy poczuł zapach mamy.

TS: Nadal stoi Pan mocno na ziemi?

RK: Coraz mocniej. Jest drugi syn. Stopniowo zacząłem uświadamiać sobie, że chłopcy rosną i zaczynają nas naśladować. Jestem wzorcem, do którego dążą moi synowie. Oni wezmą coś albo sporo ze mnie na swoje życie. Chodzimy z Piotrkiem do Muzeum Etnograficznego. Gdy synowie będą znali swoje korzenie, wybiorą to, co im odpowiada. Z czasem dodadzą swoje zwyczaje. My tworzymy obyczaje Królikowskich, nie powiem jakie, niech każdy wymyśla swoje. Żona pochodzi ze Śląska. Na wigilijnym stole zawsze jest moczka, tradycyjny deser z migdałów, fig i śliwek.

TS: Fajnie.

RK: To jest przyjemne. Czuję się za to odpowiedzialny. Kiedy jadę szybko samochodem, zwalniam, zaraz myślę: nie żyję tylko dla siebie. Nie chcę zostawić ich samych. Chciałbym wypuścić się z przyjaciółmi w miasto, poszaleć w knajpkach, powłóczyć po koncertach, zapala się lampka, synowie na mnie czekają. Oni złoszczą się na mnie okropnie, że tak często chodzę do pracy.

TS: Wraca Pan do domu i jest szczęśliwy?

RK: Rano próbuję nową sztukę, wieczorem spektakl w teatrze, jeszcze plan zdjęciowy, jestem rozchwiany. Bywa też czas posuchy. Nic. Jeszcze nie zwariowałem, bo w domu wracam do harmonii. Uspokajam się. Mobilizuję siły.

TS: Żadnych kłótni, nie wierzę.

RK: Dorota jest mądrą osobą. Wie, że aktorstwo naraża bliskich sobie ludzi na niepokoje. Ja wiem, że pewne sytuacje bolą moją żonę, ale to, co jest między nami, jest naprawdę mocne. Ufamy sobie. Tego słowa się nadużywa, ale tak naprawdę jest. Gdy wkurzam się, Dorota ma swoje sposoby. Uprzedzę panią, podsuwa mi czekoladę, o reszcie nie powiem.

TS: Lubi Pan jeść?

RK: Bardzo. Mieliśmy z Dorotą taką ulubioną knajpkę z chińszczyzną, Mckong, ale ją zlikwidowali. Lubię dobre restauracje, ostatnio jadłem świetne mule.

TS: To pewnie codziennie siłownia, nie ma Pan brzuszka.

RK: Czasami się zapuszczam (obciąga biały podkoszulek na lniane spodnie). Od czasu do czasu mam taki zryw, ale siłownia mnie nudzi. Lubię sporty aktywne, okazjonalnie jeżdżę konno, koń poniesie, coś się dzieje. Nieraz idę z synem na basen. Ale najbardziej lubię być w domu.

TS: A spotkania w SPATiF-ie, przyjęcia?

RK: Do knajpy aktorzy już prawie nie chodzą, każdy gdzieś pędzi z nagrania na nagranie. Przyjęć dla wpływowych osób nic umiałbym urządzać, byłbym złym aktorem, gdybym miał sobie coś załatwiać. Bankietowe życie mnie nudzi, kurtuazyjne gadki ani mnie ziębią, ani grzeją. Nie lubię być frontmanem. Nie jestem duszą towarzystwa.

Pokazuję mu zdjęcia z mojego ostatniego spotkania z Dorotą. Kilkanaście pań w różnym wieku, rozbawione, wśród nas jedyny mężczyzna. Rafał Królikowski. To było dziewięć lat temu. Oblewanie ich pierwszego mieszkania na Ursynowie. Dorota, zapraszając, uprzedziła: przyjęcie babskie, Rafała nie będzie. Jęknęłyśmy z żalu. Przywitał nas na progu, uprzedził, zaraz wychodzi, ma bilety na dwa seanse w kinie. Ale okazało się, że trzeba otworzyć wino, potem zaciął się piekarnik, mężczyzna był nieodzowny. Jeszcze naciągnęłyśmy go na opowieści z teatru. Słuchał nas z uwagą terapeuty. Nalewał herbatę. Mówił oryginalne komplementy, nieraz zapatrzył się w oczy którejś z nas, wtedy Dorocie przypominało się,że koniecznie trzeba przynieść coś z kuchni. Przynosił to coś i niby przypadkiem całował jej ramię.

TS: W pierwszych wywiadach robił Pan wrażenie człowieka pełnego obaw, niepewnego.

RK: Miałem w sobie większy poziom lęku. Bardzo przejmowałem się swoją pracą, chciałem zrobić wszystko jak najlepiej, osiągnąć pełnię. To nie zawsze się udawało. Ja nie jestem idealny. Odkąd mam własną rodzinę, trochę odpuściłem. Nabrałem dystansu i swobody w pracy.

TS: Pana koledzy narzekają na cholerny perfekcjonizm Królika, podobno w czasie prób wcale nie jest Pan takim dżentelmenem, tylko klnie jak lump.

RK: Na próbach w teatrze, gdy czuję, że jest miło, układnie i pięknie, wszyscy grzecznie mówią swoje kwestie, to mnie odrzuca. Burzę konwencję, bo chcę pójść w emocje. Znaleźć wewnętrzną prawdę postaci. Bywam męczący, bo chcę czegoś oryginalnego.

TS: Na przykład seksownego Wacława w Zemście zamiast układnej postaci, jaką był zawsze?

RK: Pani Krystyna Zachwatowicz i pan Andrzej Wajda od początku chcieli, żeby on był bardziej wyrazisty, ja też nie lubię lalkowych postaci. Zaczęło się od kostiumu. Ubrałem się konwencjonalnie w strój z epoki. Było nudno. Kto na to wpadł, by wyrósł irokez na mojej głowie, że przesunięto akcję wcześniej, do XVIII wieku, kiedy widać było oryginalność naszej kultury, już nie pamiętam.

TS: Gra Pan dużo, w Powszechnym Czego nie widać, Po deszczu, Powrót na pustynię, Wesołe kumoszki z Windsoru, Czwarta siostra, Kaleka z Inishmaan. Zduńska Wola wypina pierś z dumy? Statecznym rodzicom, którzy byli nauczycielami, wyrwał się Pan w świat z przekory?

RK: W Zduńskiej Woli nigdy nie było teatru, najbliższy w Łodzi. Aktorstwo kiełkowało we mnie powoli. Pamiętam, w szkole przerabialiśmy romantyzm, nauczyłem się na pamięć Norwida Daj mi wstążkę błękitną, dostałem piątkę, nauczycielka zaproponowała mi udział w kole recytatorskim, pomyślałem: dobra, to mi pomoże w polskim. Startowałem w konkursach miejskich, wojewódzkich.

TS: Pana brat, który skończył szkołę aktorską, namawiał, by pójść w jego ślady?

RK: Paweł nie pomagał mi. Chciał, żeby to była moja decyzja, bo może miałbym pretensje do niego, jeśli kiedyś byłoby mi trudno.

TS: Miał Pan szczęście?

RK: Och, nie. Długo startowałem. Skończyłem studium elektryczne, potem kulturalno-oświatowe. Bałem się zdawać do warszawskiej szkoły teatralnej. Ale gdybyśmy nie mieli kompleksów, nie bylibyśmy aktorami, tak powiedział jeden z moich profesorów w szkole aktorskiej. Kiedy kolejny raz, po egzaminach w łódzkiej uczelni usłyszałem: panie Królikowski, pan nic nie zrobił przez czas od ostatnich egzaminów, mówi pan niechlujnie i niewyraźnie, do tej pory tak mówię, i odrzucono mnie, poczułem się skopany. Spróbowałem więc jeszcze w Warszawie. Zainteresowali się mną.

TS: Ma Pan duszę aktora?

RK: Co to znaczy? Gracza?

TS: Gracza, człowieka wyobraźni, który trochę ucieka od rzeczywistości.

RK: Nie, nie. Nie mam takiej natury. I chyba nie tęsknię za tym. Bardziej chciałbym mieć duszę malarza, rzeźbiarza, artysty, który sam tworzy coś nowego, intensywnie i bacznie obserwuje rzeczywistość, stara się syntetyzować to, co się dzieje wokół, i o opowiadać o tym.

TS: Nigdy nie zaszumiało Panu w głowie z powodu innej kobiety?

RK: Nie odpowiadam na takie pytania. Żadne szaleństwo nie jest warte cierpienia dziecka.

TS: Czy dobrze widzę, odwraca Pan wzrok, nie uwierzę w nieśmiałość, lider męskiego torsu jednego z czasopism?

RK: W filmie Nigdy w życiu grałem redaktora naczelnego, takiego bajeranta wśród samych kobiet, w obcisłej rozpiętej koszuli. Joaśka Brodzik opowiadała mi, jak po premierze we Wrocławiu jeden z widzów zapytał: czy tors pana Królikowskiego był stylizowany?

TS: A był?

RK: Nie, miał naturalny wygląd (śmieje się). Producenci w trakcie przygotowań zwiastuna promującego film uznali mój tors za odważny, zbyt sprośny. I wycięli. Na szczęście w filmie został.

TS: Pan, wrażliwy człowiek, zagrał cynicznego Sądeckiego w moim ulubionym serialu M jak miłość. Wiele kobiet znienawidziło wtedy Rafała Królikowskiego.

RK: Najbardziej ciekawe są rogate postaci. To był niełatwy czas, szedłem ulicą i słyszałem: zostaw pan tę Małgośkę, panie Badecki! Starałem się usprawiedliwiać Sądeckiego, żona go zdradzała...

TS: Co Pan robi, gdy zaczepiają Pana dziewczyny na ulicy?

RK: Nie zaczepiają, gdy idę z żoną (śmieje się). Gdy jesteśmy razem, staram się być skoncentrowany na niej. Nieraz idę z jednym synkiem, Dorota za mną z drugim, jakieś dziewczyny mijają mnie, komentują, Dorota wybucha śmiechem. W sumie to jest zabawne i miłe. Nic straciłem wolności w związku. Czerpię z tego, gdy gram. Słyszałem kiedyś taką rozmowę w Actors Studio ze słynnym, cenionym amerykańskim aktorem. Powiedział, że rodzina pozwala mu wydobyć z siebie wszystko, co najlepsze w zawodzie. Mogę się pod tym podpisać.

Żegnamy się. Całuje mnie w rękę. Nie pozwala zapłacić. Pyta, czy gdzieś podwieźć, wiem, że z ulgą przyjmuje odmowę, dziś spotkaliśmy się tylko na godzinkę, a przeciągnęło się do trzech. Rafał Królikowski ma wieczorem spektakl, a jest już piąta. Chce wpaść na chwilkę do domu, obiecał synom.

TS: W 1996 roku powiedział Pan, że najważniejsza jest miłość, w 2000 roku powtórzył, najważniejsza jest miłość, a dziś?

RK: Pierwsza fascynacja, zauroczenie mijają, miłość zmienia się, staje się akceptacją. Coraz pełniejszą, bezwarunkową. Kocham Dorotę w jej macierzyństwie. Widzę coraz więcej piękna w mojej żonie. Taka miłość wyzwala olbrzymie pokłady energii, wszystkim polecam.

Rozmawiała Anna Grigo

***

Była połowa lat dziewięćdziesiątych. Dorota w redakcji dostała zlecenie wywiadu z Rafałem Królikowskim. Temat: uwodzenie. Grał wtedy w Ślubach panieńskich. Aktor na topie, otoczony pięknymi dziewczynami. Zaraz po szkole debiutował w Pierścionku z orłem w koronie u Andrzeja Wajdy. Po wywiadzie Dorota powiedziała: świetnie się z nim rozmawia.

Po autoryzacji westchnęła: fascynujący facet. Zaniepokoiłyśmy się. Lubiłyśmy naszą delikatną Dorotkę, która miała łzy w oczach, gdy szefowej nie podobało się coś w jej tekście. Taki gwiazdor, pobawi się i rzuci. Po kilku tygodniach przyniosła małe kwiatuszki w pastelowych kolorach: poradźcie, które będą lepiej wyglądać wpięte we włosy na ślubie z Rafałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji