Artykuły

Ceremonie

Kiedy scena się rozjaśnia, widzimy złotą kukłę Biskupa (Jerzy Łapiński) i sunącą ku niemu na kolanach postać kobiecą. Kobieta (Dorota Kolak) sterowana jest muzyką, w której takt się porusza. Przyciągają ją i odpychają dłonie Biskupa. Kiedy Kobieta zbliży się wreszcie - zostaje odepchnięta. I raz jeszcze. I jeszcze raz.

Ta pierwsza scena "Balkonu" Geneta w Teatrze "Wybrzeże" wyjaśnia wszystko. A przynajmniej bardzo wiele. Mamy do czynienia z grą. To wszystko jest na niby - a jednocześnie obowiązuje ścisła hierarchia. W tym momencie widzowie - część z niewątpliwym szokiem - uświadamiają sobie, że miejscem, gdzie odbywa się cały ceremoniał, jest... burdel. I jeszcze jedno: starzy bywalcy teatralni wiedzą już w tym momencie, że przedstawienie Majora będzie bardzo długie.

Fama głosi, że wielki Genet udzielając zezwolenia na granie sztuki w Teatrze "Wybrzeże" zastrzegł sobie, aby nie było żadnych skrótów. W Świecie Geneta nic nie jest pewne. Nieistotne więc, czy zrobił to rzeczywiście. Istotne, że wiedział, co robi. Łatwo sobie bowiem wyobrazić, jak z bogactwa znaczeń "Balkonu" każdy wybiera co innego i przy pomocy nożyc król zupełnie inną sztukę. Np. dramat o Chantal (Małgorzata Ząbkowska), nawróconej prostytutce, świętej rewolucji, skrytobójczo zmordowanej. A to po to, aby ta sama władza mogła posługiwać się jej - już nieszkodliwym - wizerunkiem. Śmierć na scenie Chantal, niesionej na czele pochodu, przypomniała mi padającą na bruk dziewczynę w scenie wieńczącej "Motory" Emila Zegadłowicza, wielkiego zapoznanego pisarza, oklejonego etykietkami skandalisty. Jest to dowód na to, że dzieło tak pełne znaczeń, tak otwarte, kojarzycie w nieskończoność. Opinie Alfreda Simona znają już częściowo czytelnicy "Głosu". Renata Dymna w swoim szkicu "Ten bezczelny Genet" (15.XI.85) przez zapomnienie zapewne, nie podała, że m.in. jego tekstem się posługuje. Tymczasem w swoim "Słowniku współczesnego teatru francuskiego" hasło Genet, Simon kończy tak: "Genet jest poetą i to jednym z największych spośród współczesnych. Między wyrafinowałem, które zyskało mu przezwisko "Pani de Scudery katorgi" , a skatologią łączącą jego dzieło z twórczością Jeana-Paula Sartre'a, jest jeszcze miejsce na liryzm o Claudelowskiej sile. A ta obecność poezji potęgując skandal, podkreśla znaczenie tego teatru".

Pytanie zasadnicze: czy widownia gdańska może się zorientować, że Genet jest poetą? Otóż spektakl Majora bliższy jest niestety skatologii, niż Claudelowi, żeby pozostać przy sferze skojarzeń Alfreda Simona. Trzy i półgodzinne dzieło Majora pełne dosłowności, wulgarności, która nic nie mówi - a miejscami zwykłego już drobnomieszczańskiego kiczu - dźwiga ofiarnie na swoich barkach kilkoro aktorów. Stanisław Michalski, który w dniu premiery - w roli Generała - obchodził jubileusz trzydziestolecia pracy artystycznej, dyskretnie usuwa się w cień i z całą pokorą wobec sztuki teatru dokładnie wykonuje obrzydliwe chwilami zadania aktorskie. Nie schodzi ze sceny Nina Grudnik - nowa, w tak licznym zespole pań, aktorka. Wyznam, że w roli Irmy wolałabym dobrze znaną Halinę Winiarską; trening taki, jak rola w niezapomnianej "Maleńkiej Alicji" Albeego w reżyserii Stanisława Hebanowskiego, przydałby się chyba w oddaniu wieloznaczności tej roli.

Z kolei Joanna Bogacka, jako Carmen, wykorzystuje twórczo swoją wielką rolę Dili, stworzonej pod kierunkiem Hebanowskiego w "Cmentarzysku samochodów" Arrabala. Dzięki temu dotrzeć może do widowni jeden z istotnych wątków: bluźnierczy sen o świętości Geneta. Wartość splugawiona oficjalnie, zyskuje siłą i staje się prawdą w obłąkanym ceremoniale burdelu. Wyrwana z transu przedstawienia, które staje się prawdą, Carmen jest ogłuszona. Ponure otępienie przerywają, wciąż stopowane przez Irmę próby powrotu we wspomnieniach do roli, która stała się jej prawdą.

Do pozytywów przedstawienia należy też zaliczyć rolę Floriana Staniewskiego, jego Wysłannik obdarzony jest sztuczną werwą doskonale funkcjonującego mechanizmu, w trybach wszechpotężnej konwencji społecznej.

No i przede wszystkim - koncert, jaki daje Henryk Bista! Ten tak dobrze znany aktor, zadziwia rolą Komendanta. Nie pomylę się chyba, jeśli powiem, że dla tej właśnie roli publiczność będzie chodzić na "Balkon". Jest to rzadkie połączenie zdumiewającej techniki z inteligencją aktorską. Tekst jest podawany lekko, dowcipnie, a przecież z ukazaniem wszystkich odcieni. Nic nie przepada w tej interpretacji; ani jedno zdanie (pomijam już rzecz tak oczywistą, że wszystko słychać, bagatelka). W pierwszym rzędzie uderza zdolność metamorfozy. Bista wchodzi, a właściwie zakrada się na scenę, jako bezwolny starszuek, łachman ludzki - najdosłowniej, bo cała jego sylwetka wydaje się wiotka. Już w zwykłej scenie wsuwania butów przeistacza się całkowicie: tupnięcia coraz bardziej gniewne, energiczne, zdają się prostować całą postać. Komendant rośnie na naszych oczach, nabiera ciała - zmienią się na moment w przerażający pomnik z własnych marzeń.

Byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie wymieniła kilku scen wielkiej urody w tym przedstawieniu. Wielka scena balkonowa, zakończenie przedstawienia, kiedy rzeczywiście - o czym pisze w programie Paweł Huelle - zda je się mnożyć gra znaczeni a postaci przenikają się z własnymi snami. Wielka w tym zasługa, pozornie niezauważalnej scenografii Jana Banuchy, tworzącego na tle fasady domu, labirynt z taflą lustra, gdzie postaci, śledzące innych, są w istocie uwięzione. To jednak za mało na przedstawienie Ryszarda Majora. O wiele za mało na prezentację Geneta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji