Artykuły

Talerz Jubilata

1.

Bronisław Kassowski postanowił uczcić pięćdziesięciolecie swej pracy scenicznej rolą Lona Den­nisona w "Drewnianym talerzu". Wybór, owszem, słuszny. Bo choć sztuka Morrisa nie jest arcydzie­łem, zawiera przecież wyraziście nakreślone, należycie skontrastowane sylwetki bohaterów, co daje aktorom szansę stworzenia krwistych, pełnowymiarowych postaci. A los seniora rodu Dennisonów, Lona, musi wzruszać, a może nawet niektórym widzom wyciśnie łzy z oczu.

I właśnie - co do łez. Słysza­łem podczas antraktu, jak skar­żyły się panie: wszak jubileusz aktora świętem jego publicznoś­ci. Dlaczego Pan Bronisław na tę okazję wybrał rzecz tak smutną, skoro mógł wystąpić w komedii, aktorem komediowym jest prze­cież niezgorszym, pobawić nas trochę, pozwolić się pośmiać. A tu - wymuszanie łez. Makijaż się maże. Jak człowiek będzie wyglądał, gdy Jubilatowi będą przypinać wysokie odznaczenie państwowe?

Gdy to usłyszałem, pomyślałem sobie: brawo, Panie Bronisławie! "Organizowanie niespodzianki" to wszak jeden z elementów sztuki aktorskiej. Jeszcze raz za­skoczył Pan widzów.

A mówiąc bardziej poważnie: czy nie uważacie, państwo, że przy takiej okazji, jak jubileusz, aktor mógłby powiedzieć nam, widzom, coś od siebie? Nie, nie poza spektaklem, gdy oficjalnie przemawia. Ale właśnie poprzez graną postać, poprzez wybór sztuki. Zwykle przecież gra to, co mu zostanie polecone. A dla­czego rzecz całą sprowadzać tyl­ko do rzemiosła? Rzemiosło Ju­bilata podziwialiśmy już dzie­siątki razy. Teraz powinniśmy przyjąć Posłanie, jakie wysyła w świat człowiek z tamtej strony rampy.

Przypuszczam, że Bronisław Kassowski, grając Lona Denni­sona, przemówił także w imie­niu swoich rówieśników. Kazał nam, młodszym, przynajmniej przez te dwie godziny spektaklu przeżywać los starego człowieka. Bo - z amerykańskiej rzeczy­wistości przeniósłszy się nieco bliżej - zauważmy: czyż tak nie bywa, że dla starego człowieka, nawet dla takiego, któremu z racji jubileuszu wciśnięto jakiś kryształowy upominek, codzien­ność ma jedynie "drewnianą miskę"?

2.

Zwykle w pierwszym argu­mencie "Dygresji teatralnych" pisuję o autorach omawianych sztuk. Tym razem "jedynkę" po­święciłem Bronisławowi Kassowskiemu, aktorowi. Jest on bo­wiem autorem spektaklu, który w Opolu nazywa się "Drewniany talerz". Autorem - w specy­ficznym sensie tego słowa. Sztu­kę napisał przecież kto inny - Edmund Morris. A reżyserem przedstawienia jest Jarosław Ku­szewski. W czym tedy "autor­stwo" Pana Bronisława? Wybrał sztukę, to raz. Kreuje główną postać, to dwa. Ale jest jeszcze coś - może nie tyle w samym przedstawieniu, ile "przy przed­stawieniu" - co właśnie Kassowskiemu pozwala przypisywać autorstwo wspólnie spędzanego wieczoru. To przesłanie spekta­klu, pod którym Pan Bronisław w pełni się podpisuje. A nie cho­dzi w nim o rozczulenie się nad losem starego człowieka (co mogłyby sugerować wcześniejsze fragmenty tego tekstu), ale o je­go godność. Lon, jak wiemy, po­dejmuje wyzwanie rzucone mu przez los. I kiedy słuchamy Kossowskiego, jak wypowiada ostat­nie zdania dramatu, wiemy, że są to równie zdania Lona, jak i jego własne, jakby już spoza sztuki.

Przyznam, że jest jeszcze jedna przyczyna mojego niezajęcia się Morrisem. Najoczywistsza. Po prostu o Morrisie - poza tym, że jest autorem "Drewnianego talerza" - nic nie wiadomo. Nie notuje jego nazwiska żaden lek­sykon, sztuka nie była drukowa­na ani w "Dialogu", ani w wy­daniu książkowym (co łatwo sprawdzić w "Bibliografii litera­tury tłumaczonej na język pol­ski"). Próbę rozwikłania zagad­ki przedstawia Jan Nowara w programie teatralnym. Okazuje się, że i tłumacze utworu, Krystyna Tarnowska i Andrzej No­wicki, nie wiedzą nic o autorze.

Proszę państwa, to jest sytu­acja jak z przedwojennego tea­tru! Ileż wtedy grywano sztuk niby to podpisanych, a przecież anonimowych! Tekst dramatu istniał - bywało - jedynie w postaci reżyserskiego egzemplarza. Nie było teatrologii i "szkół dla recenzentów" - tylko nieliczne, klasyczne pozycje miały swoją literaturę. I oto - wraz z jubileuszem Kassowskiego - prze­nieśliśmy się w teatralną rzeczywistość sprzed półwiecza. Czyżby Jubilat, wybierając "Drewniany talerz", wiedział, że nic nie da się wygrzebać o Morrisie? Pan Bronisław uśmiecha się szelmowsko: tak, tak, kochani moi, teatr to przede wszystkim aktorzy.

I tę prawdę tak oczywistą, a wciąż jakby zapominaną, widzi­my jak na talerzu. Chociaż jest to "talerz drewniany".

3.

Sztuka Morrisa reprezentuje ten typ dramaturgii, której isto­ta zasadza się na podglądaniu życia. Nic tedy dziwnego, że Jan Banucha, scenograf, robił wszystko, aby owo podglądanie ułatwić: na scenie znalazł się podłużny przekrój przez miesz­kanie Dennisonów (właściwie ca­ły parter domku - kuchnia i dwa pokoje "pozbawione" ścia­ny), podwórko z pniem starego drzewa i ławeczką. Taka zabu­dowa przestrzeni scenicznej sprzyja prowadzeniu akcji "Drewnianego talerza", pozwala widzom być w sytuacji obserwa­tora widzącego - i wiedzącego - więcej, niż bohaterowie sztuki. Dzięki temu reżyser może odpo­wiednio budować napięcie (i Ja­rosław Kuszewski z szans tych skwapliwie korzysta), podteksty dialogów łatwo się ujawniają.

Banucha lubi, aby scenografia miała walory malarskie. Tym razem postarał się, aby w wyra­zie całości dominował wyblakły błękit, bliski kolorowi popiela­temu. Ta monochromatyczność sprawia, że wnętrze mieszkania wydaje się być schludnym, zad­banym. A jednocześnie - najoczywiściej codziennym, żeby nie powiedzieć: nudnym. Ten sam kolor w tle - mury zabudowań sąsiadujących z domostwem Denisonów - działa już inaczej: jakby przygnębiająco; pogłębia wrażenie zamknięcia, osaczenia.

Bohaterowie "Drewnianego ta­lerza" zabrnęli bowiem w ślepy zaułek. Wyjściem z sytuacji wy­daje im się być wyekspediowa­nie Lona do przytułku dla star­ców. - Życie ma swoje prawa - powiada Klara, mająca już dość opiekowania się teściem. Ale własnego szczęścia nie moż­na budować na cudzej krzywdzie. A stary Lan ma prawo do god­ności, do ciepła.

Nikt z bohaterów nie jest bez winy. I nikt nie jest winien cał­kowicie. Nina Grudnik, grając Klarę, broni i tej postaci. Suzie - w wykonaniu Jolanty Gogo­lewskiej - to dziewczyna szor­stka, nieco narwana; jej opo­wiedzenie się po stronie Lona to nie tylko wyraz miłości wnucz­ki do dziadka, to także wyraz buntu przeciw takiemu światu, jaki jest wokół niej.

Takiej wielowymiarowości, w jaką wyposażone zostały Klara i Suzie (poza, rzecz jasna, Lo­nem Kassowskiego), zabrakło po­staciom synów. Glenn i Floyd byli drewniani jak tytułowy ta­lerz,

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji