Artykuły

Decyzja należy do ciebie

Telewizja publiczna nadaje eduka­cyjny program "Decyzja należy do ciebie", który opiera się na idei telewizji interaktywnej. Publiczność w studiu ogląda film przygotowany specjalnie dla programu. Są to tak zwane historie z życia wzięte - dziewczyna zaszła w ciążę i nie wie, czy powiedzieć o tym chłopakowi, mężczyzna podejrzewa szefa o romans z żoną, ale nie chce strać pracy itp. Film urywa się, kiedy bohaterowie mają podjąć kluczową dla ich życia de­cyzję. W ich imieniu tę decyzję podejmują telewi­dzowie poprzez głosowanie. W zależności od wyni­ku zmienia się zakończenie filmu - dziewczyna al­bo wyznaje chłopakowi prawdę, albo z nim zrywa, zazdrosny mąż albo robi szefowi awanturę, albo roz­staje się z żoną. Specjalnością programu są zaskaku­jące zakończenia: często wybór pozornie negatyw­ny przynosi szczęśliwe skutki, a decyzja na pozór trafna stawia bohatera w niekorzystnej sytuacji.

Już dawno widziałem w tym pomyśle szansę dla teatru. Cóż to byłoby za emocjonujące widowisko, gdyby publiczność decydowała, czy Hamlet ma za­bić stryja, czy puścić go wolno, czy Otello ma zała­twić Desdemonę, czy raczej Jagona. Koniec z bier­nym oglądaniem teatru, nareszcie spełnia się idea ak­tywnego udziału w spektaklach! Wystarczy, aby ak­torzy opanowali po kilka wersji finału i już widzę tworzące się wśród publiczności frakcje - ci za Kla­udiuszem, ci za Ofelią, monarchiści, anarchiści, stron­nictwo norweskie, stronnictwo kochających inaczej im. Rosenkrantza i Guildensterna. Proszę sobie wy­obrazić: co wieczór "Hamlet", najbardziej znana ze sztuk Łabędzia ze Stratfordu, ma inne zakończenie!

Pierwszym krokiem w stronę teatru interaktywne­go jest sztuka "Życie: trzy wersje" w reżyserii Krzysz­tofa Zaleskiego, którą od soboty grają w teatrze Ko­media. Autorka, świetna pisarka francuska Yasmina Reza, przedstawia trzy wersje tej samej kolacji w pa­ryskim mieszkaniu z udziałem dwóch par małżeń­skich i dziecka kwilącego za ścianą. Sytuacja jest za każdym razem ta sama - do naukowca przychodzi z wizytą protektor, od którego zależy jego kariera za­wodowa. Naukowiec ukończył właśnie pierwszy po długiej przerwie artykuł, który ma być powrotem w wielkim stylu, i chce to uczcić. Protektor wtrąca jednak od niechcenia, że podobny tekst czytał w internecie i kolacja zmienia się w stypę.

Reza za każdym razem opowiada tę banalną histo­rię nieco inaczej, sprawiając, że zaczyna się ona mie­nić psychologicznymi odcieniami. Na wiadomość, która może być gwoździem do trumny jego kariery, naukowiec reaguje za każdym razem inaczej. W jed­nej wersji załamuje się, w drugiej mężnie znosi po­rażkę. Raz jest tchórzem i lizusem, a raz twardym fa­cetem. Podobnie zmieniają się wszyscy uczestnicy kolacji - protektor raz jest Don Juanem, a raz cha­mem, który szydzi publicznie z własnej żony. Ta by­wa słodką idiotką lub inteligentną, choć nadużywającą wina kobietą. Żona naukowca raz demaskuje li­zusostwo męża, innym razem wspiera go w walce o godność. Nikt nie pozostaje jednoznaczny i oczy­wisty, powtórzona trzykrotnie opowieść odsłania cha­raktery bohaterów od spodu i analizuje ich wybory. Nic nie jest w tym teatrze z góry określone, możesz postąpić tak lub tak, decyzja należy do ciebie.

Ta błyskotliwa literatura doczekała się w Komedii wzorowego wykonania: Maria Pakulnis, Edyta Ol­szówka, Piotr Machalica i Krzysztof Kolberger gra­ją trzy razy te same role, prawie się nie powtarzając, co samo w sobie jest już sukcesem. Największą metamorfozę przechodzi pan Machalica: do tchórza, płaszczącego się przed każdym do twardego faceta, zranionego na godności i honorze i w obu tych ro­lach jest wiarygodny. Jedyne, czego temu przedsta­wieniu brakuje, to zamontowanych przy fotelach gu­zików do głosowania, które pozwoliłyby publiczności wpływać na bieg akcji, ale myślę, że niestrudzo­ny dyrektor Dądajewski w końcu i o tym pomyśli.

Pozostaje jeszcze jedna sprawa. Przedstawienie w Komedii jest produkcją prywatną zrealizowaną za pieniądze sponsorów. Maria Pakulnis, autorka po­mysłu, po premierze dziękowała mecenasom za po­moc, w szczególności za buty, koszule, a nawet bie­liznę osobistą użyte w spektaklu. Rozumiem wdzięcz­ność artystów, którzy muszą niemal żebrać, aby zre­alizować swoje sny. Ale nie musieli zmieniać tekstu sztuki, żeby zareklamować sponsorów. Bohaterowie raczą się na scenie znanymi na polskim rynku serka­mi i ciastkami, które wymieniają z nazwy i chwalą: mmm, to mój ulubiony serek, a jak się nazywają te wspaniałe ciasteczka? Z podobną reklamą mieliśmy do czynienia niedawno w Romie, gdzie logo spon­sora zawisło na dekoracji. Akurat w tej dziedzinie te­atr może spokojnie dać się wyprzedzić telewizji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji