Artykuły

Czekając na...

"Narty Ojca Świętego" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Maria Prussak w Didaskaliach.

Na początku wszystko wydaje się dość oczywiste. Zgrzebna prowincjonalna Polska ciągle może być niewyczerpanym tematem satyrycznego, wcale nie prześmiewczego skeczu, jakich tyle w polskiej tradycji teatralnej. Wystarczy dobrze zaobserwować typowe zachowania i dodać ironiczny, ale i ciepły, zabawny, dobrze napisany dialog. Wyłania się z niego osobliwe dziwactwo małych, pretensjonalnych miasteczek, na przemian pijanych i dźwigających się z kaca. Bardzo śmieszne, jeśli nie potraktować tego poważnie. Chwila zastanowienia i mogłoby się wydawać, że w istocie wszystko tu żałosne i beznadziejne, że przydałoby się surowe, demaskatorskie spojrzenie. Pilch i Cieplak nie mają jednak zamiaru kompromitować swoich bohaterów, traktują ich z wyraźną sympatią. Nie sięgają po płaskie schematy ilustrujące polską mizerię, bo nie o zaściankowość im chodzi.

Mała scena Teatru Narodowego zastawiona jest rozpaczliwie banalnymi, przypominającymi jeszcze chyba peerelowskie czasy, meblami - fotele, stolik z lampą, szafa z szufladami, na środku stół i cztery krzesła. Nie ma tu jeszcze nowego, kłującego w oczy bogactwa. Kiedy zapala się światło, bankiecik trwa już od jakiegoś czasu - butelka prawie pusta, a na półmisku resztki wędlin. Pieśni biesiadne i przyśpiewki kibiców sportowych; tak spędzają wieczory czterej mieszkańcy Granatowych Gór - burmistrz, nauczyciel, producent wyrobów mięsnych (bo przecież już nie zwykły rzeźnik) i właściciel warsztatu naprawy nart, najmłodszy z nich. Ze smakiem i prawdziwą przyjemnością podejmują kolejne melodie, rzewne i frywolne. Znajdzie się też miejsce na nostalgię we wspaniałym przeboju Niemena do tekstu Tuwima, który od razu od najwyższego tonu zacznie śpiewać Grzegorz Małecki (Młody Messerschmidt) wysoko wspinając się na palce, żeby nie zgubić melodii. Współbiesiadnicy towarzyszą mu z rozmarzeniem i tęsknotą.

W tym nastroju tęsknoty autorzy przedstawienia sięgają po prosty chwyt teatralny - biesiadna Polska co jakiś czas jest konfrontowana z podarowaną jej przez Opatrzność najwyższą miarą. Dwadzieścia sześć lat temu Polak został papieżem. Nie da się uciec od tego faktu, kiedyś wspaniałego, dziś czasem co najmniej kłopotliwego, bo nieustannie, chcą czy nie chcą, wkracza on w życie biesiadujących Polaków. Od tamtej pory papież odwiedził już znaczną część kraju, a reszta ma wiele powodów, żeby spodziewać się jego wizyty albo przynajmniej żyje legendą papieskich wspomnień. Zapowiedź dostojnych odwiedzin bywa ostatecznym narzędziem, po które sięgają zdesperowani duszpasterze, traktowana jest więc z nieufnością. Ale też może zabrzmieć jak wiadomość o przybyciu rewizora - tak jest zresztą stylizowana w przedstawieniu.

Proboszcz, ksiądz Kubala (Janusz Gajos). wpada, płosząc biesiadników, i zaczyna od kwestii zaczerpniętych wprost z Gogola. Gładząc rondo eleganckiego czarnego kapelusza, powtarzając poszczególne zwroty, podkreśla je z naciskiem, i siada z boku na foteliku, obserwując reakcję najważniejszych obywateli miasteczka na nowinę, którą przyniósł z takim pośpiechem. A oni po pierwszej fali niedowierzania zaczynają rzeczowo i konkretnie rozpatrywać konsekwencje, jakie może spowodować pojawienie się papieża w Granatowych Górach. Konsekwencje groteskowe i żałosne. Pierwszą reakcją wcale nie jest radość, tylko świadomość komplikacji, poczynając od najprostszej - obecność papieża zwykle skutkuje prohibicją. Rzeźnik (Jarosław Gajewski), dobroduszny i pełen najlepszych chęci, usiłuje znaleźć dobre strony zaskakującej wiadomości, zaczyna analizować szansę, jaką będzie to wydarzenie dla promocji miasteczka, i planować nowe gatunki wyrobów garmażeryjnych. Po chwili burmistrz (Jerzy Radziwiłowicz) wybucha pełnym pasji, szyderczym oskarżeniem pod adresem współobywateli, z pewnością niegodnych gościć głowę Kościoła. Pijackie dążenie Messerschmidta do precyzji podszyte jest oczywistą drwiną ze świętości. Religijny wymiar papieskiej obecności w społeczeństwie już dawno gdzieś się ulotnił. Gajos w świetnie zagranej scenie z rosnącym osłupieniem obserwuje ich gadaninę, w końcu podchodzi do stołu i tłumaczy prawdy najprostsze, jak choćby tę, że misja papieża nie polega na szerzeniu religijnego terroru i wymuszaniu na ludziach idealnych zachowań.

Gajos swoją naturalną, prawdziwą reakcją przełamuje szyderczą scenkę, bo przecież Pilch i Cieplak nie zamierzają budować analogii między XIX-wieczną Rosją i współczesną prowincjonalną Polską. Zależy im raczej na spojrzeniu wydobywającym rozczulający absurd, jak na fotografiach zamieszczonych w programie przedstawienia, komentowanych kwestiami z dramatu, gdzie zmieści się i barszcz z jajkiem na stoliku przykrytym klasyczną ceratą w kratkę, i tekst o polędwicy po papiesku, w którym można znaleźć aliterację, mocny efekt poetycki. Skecz wcale nie musi być szyderczy i okrutny: wcale nie o to idzie, żeby piętnować ludzką małość i głupotę. Narty Ojca Świętego, wbrew temu, co może się wydawać po pierwszych scenach, nie są rozbudowanym skeczem ani serią satyrycznych obrazków. Jeśli nawet dużo w nich literackich odniesień poskładanych jak puzzle, za sprawą aktorów zza układanki wyłaniają się sylwetki prawdziwych ludzi.

Trop Rewizora okaże się mylący. To przedstawienie jest skonstruowane wedle innych zasad - w dialogu można usłyszeć zdania komponujące się w rytmiczny ciąg powtórzeń, jego dopełnieniem będą paralele sytuacyjne i wracające konstatacje przylegające do różnych, coraz bardziej uogólnianych sytuacji. Rozmowom bohaterów towarzyszą dźwięki, na pozór tylko ilustracyjne - pisk hamującego samochodu, skrzyp otwieranych i zamykanych drzwi, wrzask kibiców na meczu piłkarskim, warkot przelatującego nad głowami helikoptera. Dźwięki równocześnie prowadzą akcję i są czymś, co wypełnia myśli bohaterów, projekcją ich emocji, dobrych i złych. Naśladują dźwięki naturalne, ale są wzmocnione, przetworzone, przekształcają się w muzyczną frazę która punktuje rytmizuje wypowiadane kwestie Frazę jak zwykle za sprawą Kormoranów precyzyjnie współbrzmiącą z tempami spektaklu.

Najsłabszym elementem przedstawienia jest dość wątła, niezupełnie jasna i drugorzędna w istocie intryga. Jej punktem węzłowym okazuje się pasja proboszcza do luksusowych samochodów z niezwykłą maestrią i pełnym zaangażowaniem przedstawiona przez Gajosa. Dzięki jego, księdza proboszcza, zamiłowaniu do barwnej opowieści poznamy relację o przybyciu do burmistrza zagadkowych wysłanników oglądających pokój, w którym Ojciec Święty jako młody chłopiec spędził kilka dni, i szukających jego dawnych nart. Tę opowieść odegra Gajos na policyjnym stole, posługując się jak marionetkami, własnym czarnym kapeluszem i czapką policjanta (którego gra Krzysztof Stelmaszyk), usiłującego go przesłuchać na okoliczność wypadku samochodowego. Akcja toczy się jakby na wspak - w końcu nie chodzi o przyjazd papieża do Granatowych Gór, ani nawet o pamiątki po nim. Nawet nie jest ważne jak i przez kogo została skonstruowana intryga, kto miałby zyskać na rozpowszechnianiu fałszywych wiadomości o zbliżającej się emeryturze Ojca Świętego. Dramaturgia spektaklu konfrontuje bohaterów z prawdziwym pytaniem o sens papieskiego kultu, pokazuje że dzieje się coś w nich i między nimi i daje im szansę na wyciągnięcie różnych wniosków.

Akcja jest więc tak naprawdę pozorna, ważniejsze są opowieści i dialogi, to kto z kim rozmawia, jak rozmawia. Dialogi pełne wymyślnych kalamburów, służących najpierw tworzeniu satyrycznego rysunku, po chwili będą stawiać parawany ze słów i gier - tak spędza życie żona burmistrza Joanna W Co Się Ubrać. Rozmawia sama ze sobą, wyciąga z szafy kolejne sukienki, sama przed sobą odgrywa scenki. Chwyta się różnych sposobów, najpierw konstruując pacynki z sukienek wypełniających szafę usiłuje odnaleźć sentymentalną przeszłość i przywołać pamięć o swojej świętej teściowej i o jej rozmowie z młodym Karolem Wojtyłą. Potem w romansowej scenie sięgnie po fragmenty Wesela. Kwestiami Racheli bezskutecznie stara się zwrócić uwagę śpiącego kochanka. Beata Fudalej najpierw gra ostro, desperacko próbując rożnych tonów. Żaden z nich nie zyskuje odzewu.

Wieść o spodziewanym przybyciu papieża służy tak naprawdę temu, żęby bohaterowie przedstawienia mogli powoli wyplątać się z wymyślnych konceptów, którymi opakowali swój świat. Wracają do zdań najprostszych. Kiedy Joanna zjawia się nad ranem w domu, mąż na nią czeka, powoli zaczynają rozmawiać, słyszeć i porozumiewać się naprawdę - Radziwiłowicz i Fudalej grają tę scenę z ogromnym skupieniem i maksymalną powściągliwością, ani jeden dźwięk nie brzmi w niej fałszywie. Zmienny, balladowy rytm spektaklu buduje przypowieść o tym, że dobro też się zdarza, a pod bezmyślnym bezwładem tępej egzystencji istnieje prawdziwa tęsknota za lepszym życiem. Czasem wystarczy odpowiedzieć sobie na ważne pytanie, żeby choć w części mogła się spełnić.

Ważne pytania rzeczywiście zostaną postawione najpierw w konwencji teatru. Fanatyczny kibic piłki nożnej, oszalały od próby sprostania nowej sytuacji, miejscowy nauczyciel (Władysław Kowalski) nareszcie zdołał opisać świat w kategoriach futbolu - wskakuje na krzesło i jak romantyczny bohater wygłasza swój wielki monolog o tym, jak papież wygrywał dla nas najważniejsze mecze, dalej wygrywa, ale jego gra już nam spowszedniała. Zepchnęliśmy go na poziom zwykłej ligi, został tylko krzyk podekscytowanych kibiców, krzyk który zagłusza wcale nie bezładną wizję tłumów wołających machinalnie "zostań z nami", a na wszystko nakłada się jeszcze warkot helikoptera i parę urwanych tonów "Boże coś Polskę". Autorzy spektaklu nie chcą robić uników, traktują swój temat serio, nie cofają się przed formułowaniem wcale nie oczywistych wniosków. Mówią wprost, co to może znaczyć - papież i moralność Bóg i znaki, przez które przemawia. W końcu padnie pytanie najpoważniejsze - Polacy otrzymali dzięki papieżowi niemal wszystko, a przecież ciągle tkwią w sytuacjach z Wesela. Ciągle gromadzą się na błoniach wpatrując się w niebo.

Teatr Narodowy w Warszawie Scena przy Wierzbowej. Jerzy Pilch, Narty ojca świętego, reżyseria Piotr Cieplak, scenografia Andrzej Witkowski, muzyka Kormorany, premiera: 6 listopada 2004.

Na zdjęciu: scena z "Nart Ojca Świętego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji