Artykuły

Andrzej Głowiński - ostatni bal

Trudno w to uwierzyć, że odszedł kompozytor ANDRZEJ GŁOWIŃSKI. Jeszcze w piątek elegancki, uśmiechnięty i szczęśliwy stał na scenie Teatru Wybrzeże [po premierze "Balu manekinów"] gorąco oklaskiwany. - Jego muzyka, a zawsze było jej dużo, była urzekającym partnerem tekstu sztuki, aktorów, scenografa i rzecz jasna reżysera - mówi reżyser Ryszard Major.

Trudno w to uwierzyć, że odszedł kompozytor Andrzej Głowiński. Jeszcze w piątek elegancki, uśmiechnięty i szczęśliwy stał na scenie teatru Wybrzeże gorąco oklaskiwany przez wielbicieli swojego talentu.

Przez całe zawodowe życie związany był z teatrem Wybrzeże, tu debiutował w 1971 roku. Dla tej sceny skomponował swoją ostatnią muzykę do "Balu manekinów" - jak zwykle znakomitą. W latach 1974-2005 był kierownikiem muzycznym gdańskiej sceny. Tworzył też dla Teatru Telewizji, filmu i innych scen w Polsce.

- Mój debiut w teatrze Wybrzeże to była przecież "Sonata widm", do której muzykę skomponował Andrzej Głowiński - wspomina Krzysztof Babicki, dyrektor artystyczny Teatru im. J. Osterwy w Lublinie. - Pracowaliśmy przez wiele lat razem. Był człowiekiem inteligentnym i dowcipnym, o często dosyć sarkastycznym poczuciu humoru, które mogło niekiedy aż zaboleć. Ale był to absolutnie znak jego błyskotliwej inteligencji. Poza tym miał jeszcze coś, co nieczęsto spotyka się u ludzi teatru, niezwykłą solidność. Andrzej był człowiekiem wyjątkowo punktualnym. Nie znosił spóźnień, niedotrzymywania terminu. Muzyka była gotowa zawsze w terminie, na który się z reżyserem umawiał. Andrzej Głowiński był bardzo lubiany przez aktorów.

- Odeszła kolejna legenda tego miasta - mówi aktor Florian Staniewski. - Postać niesłychanie wyrazista, o niezwykłej kulturze, takcie, a jednocześnie przewrotnym poczuciu humoru. Był człowiekiem ciepłym i wrażliwym. I co ważne, prawym, niewdającym się w żadne układy. Liczyła się dla niego tylko sztuka. Nie był koniunkturalny w swoich działaniach, nie szukał udziwnień na siłę. Kiedyś powiedział - Należę do ludzi, którzy lubią jak Czechowa gra się w białych garniturach, aktorzy nie wydzierają się niepotrzebnie, nie obnażają na scenie po to, żeby coś tam udowodnić, a widzowie wiedzą o co chodzi.

- Kiedy byłem początkującym reżyserem w teatrze zawodowym, dawał mi celne uwagi dotyczące gry aktorów - dodaje Babicki. - Oczywiście, były to uwagi bardzo prywatne, na boku. Potrafił powiedzieć o aktorze: On się tu powtarza, zrób coś z tym, to już pięć razy widziałem. Wiele się od Andrzeja nauczyłem.

Krzysztof Babicki zapraszał Andrzeja Głowińskiego na próbę dopiero wtedy, gdy już miał jako taki zarys całości spektaklu. "Slim", bo tak go nazywano w teatrze, oglądał materiał i dopiero wtedy tworzył muzykę do tego, co zobaczył na scenie. Nie należał do kompozytorów, którzy wpadną na chwilę do teatru przynieść muzykę, zwykle siedział na próbach.

Zanim Andrzej Głowiński został czcigodnym kierownikiem muzycznym, bywało, że w latach 70. w klubie Żak przed ekranem zasiadał do pianina. Tłumy przychodziły wówczas na seanse niemych filmów tylko w tym celu, żeby podziwiać to, co młody dowcipny muzyk wyczynia, ilustrując oglądane obrazy.

Od premiery "Białego małżeństwa" w 1976 roku stale współpracował z Ryszardem Majorem i scenografem Janem Banuchą.

- Urzekająca, elegancka harmonia charakteryzująca jego życie przerwana niespodziewanie rażącym ucho glissandem - mówi reżyser Ryszard Major. - Kilkanaście godzin przed tym dotkliwie okrutnym dla nas, jego teatralnych przyjaciół, dysonansem, w szampańskich humorach wirowaliśmy w pięknych walcach na "Balu manekinów". Zatracaliśmy się w tym wirowaniu, bo melodie były tak piękne, tak zniewalające, że zawładnęły bez reszty naszymi istnieniami. "Bal manekinów" - to ostatnia nasza wspólna premiera. Od mojego debiutu w teatrze Wybrzeże korzystałem z talentu i osobowości Andrzeja niemal nieustannie. Podpisaliśmy kilkadziesiąt afiszy teatralnych jako reżyser i kompozytor premiery. W teatrze Wybrzeże wszystkie, a bardzo wiele w Szczecinie, Warszawie, Bydgoszczy i Bóg wie gdzie jeszcze. Lubiłem pracować z Andrzejem. Lubiłem, bo jego muzyka, a zawsze było jej dużo, była urzekającym partnerem tekstu sztuki, aktorów, scenografa i rzecz jasna reżysera. Dawała przedstawieniu energię, wdzięk i ulotną, by tak rzec, kokieterię. Lubiłem pracować z Andrzejem, bo po próbach czy po przedstawieniach rozmowy, spotkania, biesiady pełne były jego inteligentnego żartu i odkrywczej inwencji. Byliśmy przez ponad trzydzieści lat przyjaciółmi. Życie bez Andrzeja będzie smutniejsze, a teatr Wybrzeże o wiele uboższy. Tak wspaniałej muzyki jak do "Białego małżeństwa", "Ślubu", "Balu w operze" czy "Pluskwy" nie usłyszymy chyba szybko. Dlatego marsz żałobny za Andrzejem tak bezgranicznie rozżalony... - dodaje Ryszard Major.

Dla gdańskiej sceny Andrzej Głowiński skomponował muzykę do 129 spektakli, m.in. do "Biedermanna i podpalaczy" w reż. Stanisława Różewicza, "Zemsty" w reż. Stanisława Hebanowskiego, "Hanemanna" w reż. Izabeli Cywińskiej czy "Opowieści Hollywoodu" w reżyserii Kazimierza Kutza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji