Artykuły

Wdowy, panowie i ta trzecia

No i spłatał nam znowu Mrożek figla. Po prawie pięciu latach przerwy od czasu napisania swojej ostatniej sztuki "Portret" - przerwy spowodowanej m. in. przeprowadzką do Meksyku oraz operacją serca - autor "Tanga" przedstawił swój kolejny utwór, "Wdowy". Podczas gdy publiczność i krytycy ostrzyli sobie zęby na nowych "Emigrantów" czy choćby "Ambasadora", mistrz Sławomir zaproponował nam prościutką farsę, co gorsza nie najlepiej skonstruowaną. "Wdowy" bardzo wyraźnie przypominają "dawnego" Mrożka - sprzed ponad 20 lat, gdy powstały takie sztuki jak "Śmierć porucznika", "Na pełnym morzu" itd. Taka musiała być zapewne cena powrotu do czynnego uprawiania zawodu.

Sztuka zbudowana jest z dwóch aktów, niezbyt zresztą do siebie przystających. Równie dobrze wszystko mogło się skończyć po akcie pierwszym - przynajmniej zniknęłoby wrażenie powtarzania się i zbyt "geometrycznego" budowania akcji. Mrożek zazwyczaj swoje sztuki konstruuje na zasadzie symetrycznego dopasowywania dwóch połówek - o ile jednak w innych sztukach taki sposób zdaje egzamin, to w tym przypadku działa na niekorzyść dramatycznej zwięzłości i ostatecznym rachunku - unieważnia akt drugi.

Autorzy premiery w Teatrze Kameralnym (9 I)-Anna Polony i Józef Opalski - co należy stwierdzić z pełnym przekonaniem, włożyli wiele trudu aby, mimo wszystko, Mrożkowe "Wdowy" podźwignąć i dać im należytą oprawę. Józef Opalski, w wypowiedziach przed premierą, próbował nawet doszukiwać się w Mrożkowej farsie - specjalnych głębi, co chyba nie jest akurat tej sztuce najbardziej potrzebne. Ją uratować może jedynie sprawna i zdolna wywołać oddźwięk na widowni gra aktorów. Jeśli uda się widza zainteresować dowcipem zawartym w dialogu, może choć przez moment przestanie on zauważać słabe punkty konstrukcji dramatycznej. I ten cel twórcy krakowskiego spektaklu zrealizowali bez zarzutu.

W akcie I, pośród bieli ścian i tiulów, oglądamy dwie ponętne wdowy, oczekujące w kawiarni na przybycie swoich kochanków. Oczywiście zgodnie z zasadą farsowego "qui pro quo" okazuje się, że mąż jednej był kochankiem drugiej i na odwrót. Co gorsza, obaj polegli dzień wcześniej w pojedynku. Aby jednak wszystko nie toczyło się tak lekko - do akcji wkracza "ta trzecia", także wdowa. Pod grubą warstwą czarnego welonu ukrywa swą prawdziwą twarz. Jak się można domyślić, trzecią wdową jest po prostu śmierć. I to jest właściwie wszystko. W rolach dwóch wdów - Aldona Grochal i Małgorzata Hajewska-Krzysztofik rozgrywają znakomity dialog, pełen złośliwych uszczypliwości, dąsów i zazdrości. I choć w ich grze słychać, że reżyserem jest Anna Polony, dobrze rozłożone puenty i kontrapunkty wzbudzają żywy aplauz na widowni.

W akcie II Mrożek wprowadza na scenę dwóch panów. Im również towarzyszy czarna wdowa. Finał jest więc, niestety - oczywisty. Pan I - "ochlaptus" i pijak (w tej roli świetny Krzysztof Globisz) - ginie na skórce od banana, zań Pan II - dystyngowany i elegancki (Jan Frycz) umiera na zawał serca. Na scenie zostają, tańcząc - śmierć i kelner.

Niestety, wyraźnie odpuścił sobie

Mrożek w tym tekście role panów, tak więc poza przedstawieniem swoich bohaterów i odejściem do "krainy cieni" nie mają Frycz z Globiszem wiele do roboty. Jest jeszcze kelner (Edwarda Lubaszenki, dawno nie widzianego na scenie) - pełniący rolę trochę komentatora, trochę rezonera i na tym właściwie ta "historia z Mrożkiem" się kończy.

Widzom - którzy szczególnie licznie wypełnili salę Teatru Kameralnego nie pozostaje nic innego, jak ufać w talent Mrożka i czekać na jego kolejny tekst. Wszak współczesnej dramaturgii dalej w teatrach ani na lekarstwo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji