Przypowieść o śmietniku
Wiadomość dla erudytów i teatromanów: w warszawskim Teatrze Studio jest nowy spektakl Jerzego Grzegorzewskiego "Miasto liczy psie nosy". Sztuka, jak głosi umieszczony w programie podtytuł - rozgrywa się zimą. W czasie jednej grudniowej nocy. Trwa od jedenastej wieczorem do świtu następnego dnia. Na placu przed katedrą, potem w katedrze.
Słowo się rzekło. Na scenie jest noc polska, grudniowa, a zatem i martyrologiczno-rocznicowa. Wśród rekwizytów pojawiają się niezbędne gumowe pałki, taśmociągi rodem z kopalni "Wujek", a bohaterem wieczoru staje się straszliwie prześladowany inteligent. Mniej bystrym widzom w zrozumieniu pałkologicznych aluzji pomagają umieszczone w programie sceny bitewne z epoki stanu wojennego.
Oczywiście wiadome wydarzenia należą do Wielkiego Planu Historii, która - rzecz banalna - operuje podobnymi scenariuszami wydarzeń bez końca w zmienionych scenografiach. Aby zaś nie trudzić się przestawianiem dekoracji, wystarczy - jak czyni to Grzegorzewski - wszystkie dokładnie wymieszać! Efekt ciekawy, a jak dobrze poszukać, to i kontekst metafizyczny się znajdzie.
Będzie o takowy łatwo dzięki odwołaniom literackim. Na dobry początek "Ulisses" J. Joyce'a: wykorzystany i jako gotowy tekst, i jako motyw wędrówki po śpiącym mieście. Ponieważ dokonuje się ZBRODNIA, targnięcie na ŚWIĘTOŚĆ, przydał się i "Mord w katedrze" T.S. Eliota. Aby lepiej wyobrazić sobie rozmiary potworności, przeznaczonych na rzeź arcybiskupów (motyw z Eliota) jest kilku. Używa się w tym celu przemyślnej - iście Kantorowej - maszyny do zabijania. No i oczywiście na koniec wielka tragedia, czyli Szekspir - Król Lear opłakuje swoje córki. Chwila ciszy. Należy się wzruszyć.
Niestety, w tym miejscu logika interpretacji przypowieści bogoojczyźnianej zaczyna zawodzić. Rozpaczający Lear ma być jednocześnie Papą Hemingwayem. Obok królewskich córek pojawiają się z manekinową precyzją Trzy Siostry Czechowa - ot na chwilę, aby sobie zawyć... Kolejnością scen rządzi wyobraźnia snu bliżej nieokreślonego śpiącego...
Zamiast przewidywanej przypowieści o schematach zbrodni i Historii, pojawia się coś na kształt śmietnika, zwanego czasem elegancko "elektyzmem literackim". Jeśli dobrze w nim poszperać, znajdzie się - co okazano - i koncepcję snu Borgesa, i układanki powieściowe Carpentiera, gombrowiczowską wyobraźnię uwięzioną w Formie, scenograficzne pomysły Kantora, a w grze aktorskiej - doskonale zespołowe granie gombrowiczęm, tj. z gębą przeciwko własnej gębie...
Jak na zaledwie godzinny spektakl, to trochę tego dużo. Tym bardziej że nie są to puzzle, które dają się logicznie ułożyć w przypowieść. Chyba że będzie to przypowieść o śmietniku...