Artykuły

Nierozpoznana

"Un Tramway. Tramwaj" w reż. Krzysztofa Warlikowskego, Koprodukcja Théatre de l'Odéon w Paryżu i Nowego Teatru w Warszawie. Pisze Alicja Bidner w Tygodniku Powszechnym.

Czy Warlikowski sugeruje świętość Blanche? Trudno podejrzewać reżysera o religijne posłannictwo...

Przygotowany w paryskim Odeonie spektakl "Un Tramway. Tramwaj" otwiera obraz Blanche (Isabelle Huppert) siedzącej na obrotowym taborecie w łazience. Czarna bielizna, brak makijażu, rozpuszczone włosy, rozłożone nogi - Blanche zaniedbana, wyniszczona. Jej pierwsze kwestie to wysiłek artykulacji słów przerywany jękiem, to tortura utraty kontaktu z rzeczywistością, to stan między zdziecinnieniem a alkoholicznym delirium, to agonia albo bolesna próba powtórnych narodzin. Blanche w utracie siebie upada na podłogę, Stanley pomaga jej wstać.

Blanche pojawia się na dobre u swojej siostry Stelli (Florence Thomassin) i jej męża. "Jak się trochę tu ogarnie, to ten zakątek przypomina raj". Po trudzie powrotu do życia Blanche stawia pierwsze kroki na "Polach Elizejskich" i robi to dość pewnie. Wchodzi na scenę odświeżona, ubrana, uczesana i gotowa stawić czoło Stanleyowi Kowalskiemu (Andrzej Chyra) - zarządcy tego ziemskiego raju. Od pierwszej sceny konfrontacji jej postawa jest ofensywna. Huppert - znana z chłodnego ujawniania najciemniejszych obsesji postaci, w spektaklu Warlikowskiego gra osobę bardziej egzaltowaną. Blanche ostentacyjnie zniża się do poziomu Stanleya, przyjmując arogancki ton. Podszyte pogardą starania nawiązania kontaktu komentuje ironicznie śpiewana przez Renate Jett piosenka Pulp "I want to live like common people" ("Chcę żyć jak zwykli ludzie").

Stanley w oczach Blanche to przede wszystkim "Polak", wcielenie wszystkiego najgorszego, co z tym faktem pochodzenia może się wiązać. Warlikowski pogrywa w spektaklu ze stereotypem Polaka we Francji. Punkt kulminacyjny tej autoironicznej gry ma miejsce w scenie quizu, gdzie Blanche pyta widownię o nazwę gatunku "zapomnianego na ścieżce ewolucji", o "zaprzeczenie subtelności", i triumfalnie sama podaje odpowiedź: "Nasz ukochany Polak, nasz ulubiony hydraulik".

Najbardziej oczywistym i trafnym pomysłem było powierzenie roli barbarzyńcy Stanleya polskiemu aktorowi, który nie osiągnął jeszcze doskonałości wymowy francuskiej Andrzeja Seweryna. Nauczony francuskiego na potrzeby spektaklu Chyra mówi z nieukrywanym słowiańskim akcentem. Jego Stanley posługuje się językiem prostym, zmieszanym ze slangiem.

Pomijając kwestie gorszego pochodzenia, Blanche widzi w Stanleyu wcielenie brutalności. Grany przez Chyrę Kowalski to zwierzę poddające się instynktowi. Takim instynktownym impulsem stanie się gwałt, jakiego dokona na Blanche. Chwilę po nim widać Stanleya jeżdżącego dziko na taborecie po łazience; na podłodze przed nim pokłada się Blanche - jak ofiara wrzucona do klatki, gdzie zamknięto bestię. Stanley jest nie tyle grubiański czy ordynarny, co "zezwierzęcony" (co też stanowi źródło fascynującej siły). Jego animalizm komentuje symbolicznie scena, w której mężczyzna przykłada do twarzy Stelli przyniesiony kawałek świeżego mięsa. Stella nie protestuje, zaadaptowała się, czy może poznała też i łagodność zwierzęcia. Jej jak najdalszą od brutalności relację ze Stanleyem pokazuje sekwencja, gdzie dwoje kochanków siedzi obok siebie w milczeniu na łóżku; mężczyzna rysuje na nagich plecach kobiety nieokreślony wzór. Z offu słychać słowa o Salome tańczącej przed Herodem.

Tańczącą Salome na pewno chce być Blanche roztaczająca wokół siebie czarodziejską aurę, którą określić można jako glamour. "Nie chcę realności, chcę magii". Pojawiający się często w realizacjach Warlikowskiego subtelny element estetyki glamour w "Tramwaju" staje się szczególnie widoczny. ­Glamour to teoria i praktyka magii oczarowywania, to zaklęcie iluzji, to blask otaczający divę na estradzie (częsty motyw u Warlikowskiego, pojawiający się także w "Tramwaju" w scenach śpiewu Renate Jett), a w sferze zewnętrznej to połysk i skrzenie się materii, gra refleksów światła i lustrzanych odbić. ­Glamour w spektaklu uzyskiwany jest poprzez materię kostiumów, ale także za pomocą światła (dominanta różu, fioletu i czerwieni) oraz efektu półprzezroczystego lustra, które tworzą ściany "akwariowej" scenografii Małgorzaty Szczęśniak.

Właściwą sobie aurę niezwykłości Blanche wywołuje za pomocą zewnętrznych sztuczek: nosi sukienki od Diora i Yves Saint Laurenta, z błyszczącej tkaniny lub z naszytymi cekinami. Stara się pozostać obietnicą luksusu, choć jedyny zainteresowany, Mitch (Yann Collette),­ zwątpi w wartość tego luksusowego towaru. Blanche sama, niby kokieteryjnie, powtarza, że te wszystkie perły i futra w jej walizce to tylko tandeta.

Czar określany dziś jako glamour przypomina aurę otaczającą świętych na dawnych obrazach. Dość zaskakujące, przy pierwszym spojrzeniu, wydaje się wprowadzenie do spektaklu wizerunku Matki Boskiej, który Warlikowski zestawia z postacią Blanche. Obraz Marii wyświetlony zostaje dwukrotnie w tle sceny. Czarodziejska aura Blanche emanuje podejrzaną tandetnością, tak samo dzieje się w przypadku obrazu Marii. Jej wizerunek widoczny jest w otoczeniu kiczowatego wieńca wniesionego na scenę ze słowami "kwiaty dla zmarłych". Jarmarczny wizerunek religijny wydaje się "nieautentyczny".

W końcowej sekwencji spektaklu Blanche wkłada błękitny kostium. Jak sama dopowiada: to błękit sukien Madonny na weneckich obrazach. Podchodzi do stolika, na którym leżą winogrona, i dopytując, czy są na pewno umyte, spożywa kilka w ledwo zasugerowanym akcie eucharystii. Chwilę później roztrzęsiona siedzi na łóżku, mówiąc ostatni monolog o Edypie wygnanym ze swego kraju. Niespokojną przytrzymuje klęczący Stanley. Właśnie, on przed nią klęczy. Blanche schodzi ze sceny, zostaje wygnana z "raju". Stanley podnosi z podłogi książkę, którą wcześniej ofiarował Blanche na urodziny. Jett śpiewa ostatni song w łagodnym, zabawnym tonie. Ulga? Nie, raczej "nieznośna lekkość". Niewielka książka, którą przegląda Stanley, to Biblia. Kat rozpoznał w swojej ofierze świętą?

***

Czy Warlikowski sugeruje świętość Blanche? Blanche jako święta męczennica? Trudno podejrzewać reżysera o religijne posłannictwo, a świętość Blanche widzieć trzeba w kategoriach "świeckich", w kategoriach tragedii. "Świecka świętość", której mimo gry kamuflażu Blanche zdaje się świadoma, to nic innego jak tragizm nieuchronności zgubnego losu.

Tragedia Blanche dopełnia się w samotności. Pod koniec spektaklu powtórzony zostanie krótki wiersz, który już w otwierającej scenie wplątany został w słowa głównej postaci. Wiersz mówi o muszli znalezionej na plaży. Jej wnętrze opowiada niezwykłości, ale by je zrozumieć, ktoś musi je słuchającemu wytłumaczyć. Nie ma nikogo, kto wytłumaczyłby "cuda" Blanche, a Stanley nawet jeżeli je rozpoznał, milczy. To gorzki spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji