Artykuły

Muzyka w prasie

Rozmowa Tomasza Cyza, najbystrzejszego dziś z młodych krytyków muzycznych, z reżyserem Mariuszem Trelińskim, zamieszczona w Tygodniku Powszechnym, mogłaby stać się punktem wyjścia do dyskusji, czy teatr operowy może być rozmową człowieka z człowiekiem i czy jednym z tych dwóch rozmówców ma być właśnie reżyser - pisze "Ruch Muzyczny".

W "Tygodniku Powszechnym" z 23 stycznia ukazała się rozmowa Tomasza Cyza z reżyserem warszawskiej "Damy pikowej" Mariuszem Trelińskim [na zdjęciu] ("To nie my wybieramy"). Wśród ciekawych wypowiedzi na rozmaite tematy szczególną uwagę warto zwrócić na następujący fragment: - Wybór oper, które realizujesz, nie jest chyba przypadkowy. "Oniegin" przypomina "Don Juana", Liza - Tatianę i Cho-Cho-San... - Cieszę się, że tak to widzisz. Ale nie planuję swojego życiorysu do końca świadomie. To wszystko "się" zdarza. Przychodzi mi do głowy zdanie-wytrych: to nie my wybieramy utwory, tylko one nas wybierają. Pewne utwory (książki, opery) stają się nagle tak gorące, że muszę je zrobić. Nie realizuję zleceń, tylko swoje marzenia, wymarzone utwory. Nie potrafiłbym realizować zleceń, to byłoby fałszywe, nie moje. Pierwszy obraz, jaki pojawił mi się w związku z "Damą", to ciemny lej. Tylko w filmie można było to zrealizować. Lej z błota, z dymu, Boschowski tunel. Chciałem, żeby cały spektakl był takim lejem. Dopiero w finale następuje przebłysk, przejście na drugą stronę. W chwili śmierci Hermana, kiedy Czajkowski umieszcza w partyturze błagalny hymn cerkiewny, rozbłyskuje światło. Wtedy rozumiemy też, że cała historia była przerażająco okrutnym doświadczeniem na ludziach, nie tylko na Hermanie. - To światło jest zielone, powoli ogarnia nie tylko scenę, także widownię. Odkupienie jest więc dane i nam, widzom... - Podczas całej pracy miałem przedziwne poczucie, że robię jeden ze swoich najważniejszych, najgłębszych spektakli. Może nie tak efektowny, jak inne, ale osobisty, niesłychanie spójny. Dotąd jako wypowiedź autorską traktowałem raczej kino, tym razem po raz pierwszy w operze dotknąłem tak mocno siebie.

Sztuka istnieje zresztą tylko po to; nie chodzi tu o egocentryzm, tylko o uczciwość. Moje spotkanie z arcydziełem jest zawsze próbą konfrontacji. Także rodzajem spowiedzi, i tylko wtedy, gdy ta spowiedź jest pełna, może zainteresować kogokolwiek poza mną samym. Więc próbuję mówić o tym, co przeczytałem i usłyszałem, przez swoje "ja". Co wcale nie oznacza, że próbuję siebie wywyższyć. Chcę, żeby teatr operowy był jak inne dziedziny sztuki. By był rozmową człowieka z człowiekiem.

To ważna wypowiedź. Mogłaby stać się punktem wyjścia do dyskusji, czy teatr operowy może być jak inne dziedziny sztuki. Czy może być rozmową człowieka z człowiekiem i czy jednym z tych dwóch rozmówców ma być właśnie reżyser. Czy to jest w porządku, gdy ktoś angażuje Mozartów, Verdich, Puccinich lub Szymanowskich wraz z dyrygentami, scenografami, choreografami, zespołami śpiewaków, tancerzy i całą wielką machiną teatru - po to tylko, aby wypowiedzieć swoje, ja".

Czy Czajkowski ma służyć Trelińskiemu, czy może jednak odwrotnie.

Dzisiejsza publiczność operowa narażona jest nie tylko na egotyzm reżyserów, lecz także na rozmaite ekstrawagancje, szczególnie często zdarzające się na scenach niemieckich. O jednej z nich doniosła "Rzeczpospolita" z 21 stycznia. W notatce "Operowy spektakl w Buchenwaldzie. Fidelio w cieniu obozu koncentracyjnego" czytamy: Fidelio, jedyna opera Ludwiga van Beethovena, której akcję osadził głównie w więzieniu, zostanie wystawiona w Buchenwaldzie, nieopodal dawnego obozu koncentracyjnego.

Autorem kontrowersyjnego pomysłu jest włoski reżyser Giancarlo del Monaco, syn słynnego śpiewaka Maria, którego poruszyło surowe otoczenie obozu-muzeum. Spektakl przygotuje opera w Erfurcie razem z zespołem izraelskiej New Opera.

Główny menadżer teatru erfurckiego Guy Montavon przedstawia "Fidelia" jako historię ucisku i walki o wolność, stąd wybór Buchenwaldu na miejsce inscenizacji. - Pamiętamy, co tu się wydarzyło, niektórzy ludzie mogą być zbulwersowani, ale sądzę, że większość nie będzie protestować - powiedział w wywiadzie, podkreślając, że zarząd muzeum wyraził już zgodę na wystawienie opery. Teatr planuje dwa przedstawienia "Fidelia" w 2007 roku; pierwszą połową spektaklu kierować będzie niemiecki dyrygent, drugą - izraelski. - Chcemy dać sygnał Niemcom i Żydom, że w Buchenwaldzie może dziać się coś dobrego - powiedział Montavon.

Na Beethovena w Buchenwaldzie nie wybierzemy się. Natomiast prawdziwie żałujemy, że nie było nas 14 stycznia w Poznaniu, gdzie pod dyrekcją Grzegorza Nowaka dano koncertowe wykonanie "Orfeusza i Eurydyki" Glucka z Ewą Podleś i Iwoną Hossą-Derewecką, która... Stała gdzieś w tle, w okolicach chóru. Za moment, już w trzecim akcie, przeszła do przodu, stanęła za Ewą Podleś, za Orfeuszem. Jakby oczekiwała na jego spojrzenie. Orfeusz co chwila dotykał delikatnie dłoni Eurydyki, brał ją w swoją, jakby chciał jeszcze mocniej dać jej do zrozumienia, że jest, że ją prowadzi do nowego życia. Ewa Podleś była prawdziwie genialna: pogrążona w rozpaczy, za chwilę w niekłamanym szczęściu. W jej śpiewie nie było cienia fałszu, w jej "koncertowej" grze (tak, to była gra!) - ani chwili słabości.

Najbardziej niezwykły był dialog z trzeciego aktu: wątpiąca w miłość kochanka Eurydyka, przed nią Orfeusz rozdarty pomiędzy nakazem bogów a rozpaczą ukochanej. Iwona Hossa-Derewecka stała tuż za Ewą Podleś, tak by Orfeusz czuł oddech Eurydyki. Ale nie było w tym nic niestosownego, niedyskretnego. Wręcz przeciwnie. Nagle Orfeusz się odwrócił. Hossa-Derewecka wyśpiewała ostatnie frazy półgłosem, najdelikatniej jak się da, i subtelnie osunęła się na krzesło. Obie śpiewaczki łączyła jakby niewidzialna struna, która rezonowała pięknymi emocjami. W pozornie tradycyjnej filharmonijnej sytuacji objawił się teatr w całej swojej tajemnicy.

Tak opisywał to wydarzenie Tomasz Cyz, najbystrzejszy dziś z młodych krytyków muzycznych, w recenzji z poznańskiego wykonania dzieła Glucka ("Mit i rzeczywistość", "Tygodnik Powszechny" z 30 stycznia).

Czytelnikom zainteresowanym śledzeniem twórczości tego pisarza można jeszcze polecić najnowszy (89) numer "Zeszytów Literackich:", gdzie przedstawia on pobudzające zestawienie dwóch arcydzieł literatury muzycznej, odległych od siebie o trzy stulecia ("Powrót Ulissesa" według Monteverdiego i Dallapiccoli). Cytować już nie będziemy, bo wielka stałaby się szkoda, gdyby się młodemu autorowi w głowie przewróciło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji