Przez próby męki
Inscenizatorzy, sięgając po "Dziady" Adama Mickiewicza, do ich wielowątkowej, rozczłonkowanej i bogatej materii nasyconej różnorodnością znaczeń i symboli, muszą dokonać wyboru nie tylko kształtu teatralnego. Za każdym razem trzeba określić przesłanie dzieła, zgodzić się na taki a nie inny sens. Są "Dziady", jak dzisiaj chętnie mówimy, dziełem otwartym. Dzięki temu w bardzo różnych okresach historycznych "Dziady" objawiały swą niespożytą, również teatralnie, żywotność.
Z epoki międzywojennej pamiętamy inscenizację Leona Schillera na deskach Teatru Polskiego w Warszawie w 1934 r., z jej misteryjnym i monumentalnym charakterem, która przyswajała nasz dramat narodowy świadomości społecznej Polski Niepodległej. Spośród wielu znaczących przedstawień czterdziestolecia powojennego wyróżniamy, jako szczególną, realizację Konrada Swinarskiego w Starym Teatrze w Krakowie W 1973 r. pojmującą dzieło jako wielkie misterium narodowe, które już z naszej krótkiej perspektywy czasowej, stało się dokumentem tożsamości tak istotnym dla społeczeństwa podlegającego różnorakim przeobrażeniom związanym z martyrologią czasu wojny, późniejszymi przemieszczeniami geograficznymi i procesami migracyjnymi toczącymi się na przestrzeni całego czterdziestolecia. Dzisiaj dla inscenizatora, który nie może być nieświadomy kanonu teatralnego jaki temu dziełu przynależy, problemem istotnym staje się zachowanie tożsamości artystycznej.
Wyjątkowa formuła "Dziadów" zachęca zresztą do szukania nowych rozwiązań inscenizacyjnych. Inscenizator "Dziadów" w Teatrze Polskim w Poznaniu, Grzegorz Mrówczyński, szuka takiej własnej drogi, nie kryjąc swych założeń. Znajdujemy je w programie teatralnym, była o nich mowa na konferencji prasowej przed premierą. W tym narodowym arcydramacie - interesuje Mrówczyńskiego przede wszystkim przesłanie uniwersalne. Brzmi to wyzywająco i podpowiada możliwości różnorakich niebezpieczeństw. Mrówczyński nie dał się jednak ponieść atrakcyjnym sformułowaniom, choć interpretacje prof. Zdzisława Kępińskiego, pomieszczone w jego książce "Mickiewicz hermetyczny" stały się dla niego inspiracją. Dowodzi tego kształt teatralny dzieła.
Poznańskie "Dziady" są przede wszystkim prezentacją procesu duchowego przeobrażania. Gruntem, na którym ono się dokonuje, jest doświadczenie narodowego losu, cierpienie i męczeństwo ludu. Sens tego doświadczenia wykracza jednak daleko poza jego granice. Przemiana Gustawa w Konrada jest w tej inscenizacji tylko jednym z etapów procesu duchowej przemiany. Równie wielkiego, a właściwie nawet większego znaczenia, nabiera przemiana Konrada, młodego, pełnego gorączki bojownika o sprawę narodową, w człowieka dojrzałego, świadomego swego losu i przeznaczenia w szerszym kontekście spraw świata. Jako człowiek wewnętrznie wolny odchodzi w ostatnim obrazie przedstawienia w świat duchowych możliwości. Widzimy jednak, że odchodzi pod strażą carskiego żołnierza z karabinem i osadzonym na nim bagnetem. A więc jest to wolność również od klęski, która swymi konsekwencjami nie odstąpiła od Konrada.
Wymiar duchowy przewartościowań jest tu sprzężony z losem i dziejami narodu, z nich wynika, na nie jest odpowiedzią. Bo też pisał Mickiewicz część III "Dziadów" po upadku Powstania Listopadowego i jedyne co mógł ofiarować pokonanemu narodowi, to awans duchowy Konrada dokonujący się pomimo wszelkich przeciwności. Cokolwiek więc odkrywczego chcielibyśmy powiedzieć o warstwie filozoficznej dzieła, zawsze musimy być przygotowani, że będzie trzeba wrócić na stare podwórko realności do gruntu, którym jest misterium cierpiącego ludu. Wtedy możemy postawić jedno z wielkich pytań dramatu Mickiewicza: co lud wycierpi swą męką?
Istotne dla inscenizacji poznańskiej jest to, że w duchowym przeobrażeniu Konrada nie on sam jest najważniejszą siłą sprawczą. Rodzi się ono z cierpienia i ofiarowania, z oddania i samozaparcia innych postaci współuczestniczących w przemianie. Rozgrywa się na naszych oczach poetyckie misterium zespolenia i współgrania wielu rozmaitych sił stających się w ostatecznym rachunku jednością, co dokonuje się w kończącej akt przeobrażania symbolicznej apoteozie, gdy ukazuje się nam chór niebiański, ku któremu kieruje się ks. Piotr siłą swej mesjanistycznej wizji.
Warto przypomnieć poszczególne etapy tej ciekawej i artystycznie udanej sekwencji przedstawienia. Najpierw widzimy Konrada: jego cierpienie nie rozwiązanych problemów rodzi bunt i wyzwanie wobec świata i Boga w Wielkiej Improwizacji. Potem toczy się walka dobrych i złych mocy w egzorcyzmach, kiedy ks. Piotr i Konrad utożsamiają nierozłączny splot diametralnie odmiennych pierwiastków: dobra i zła, wiary i zwątpienia, miłości i nienawiści.
Z kolei "Widzenie Ewy" sprowadza nas na łono świata pełnego spokoju i ładu, oddania i miłości. Wreszcie scena centralna dla tej inscenizacji: Konrad po przejściu przez owe próby przemienia się w Różę, symbol osiągniętej pełni. Następuje po tym "Widzenie" ks. Piotra, który pełni we wszystkich tych wydarzeniach szczególną rolę. Siła jego jasnowidzącego ducha przenika czas i wyjaśnia to co się zdarzyło oraz to co przyniesie przyszłość.
Ksiądz Piotr urasta w tym przedstawieniu do roli ojca duchowego Konrada. Stąd też, choć sam akt przemiany Konrada w Różę nie jest znaczeniowo w pełni czytelny, nie osłabia to wyrazu artystycznego tych scen posiadających sugestywny, poetycki klimat i teatralną urodę. Dzieje się to wszystko za sprawą młodej aktorskiej trójki: Wojciecha Siedleckiego (ks. Piotr), Mariusza Sabiniewicza (Konrad), i Małgorzaty Mielcarek (Ewa). Druga obsada aktorów (Piotr Zawadzki i Leszek Wojtaszak) nie tworzy już tak silnych relacji i współgrań zagęszczających tkankę poetycką tych teatralnych obrazów.
Część obrzędowa jest aktorsko słabsza, choć samo rozwiązanie przestrzenne stwarza znaczne możliwości teatralnego rozegrania. Scenografia Zbigniewa Bednarowicza uwierzytelnia zamysł inscenizatora i reżysera. Tworzone głębokie przestrzenie sceniczne otwierają się jedna po drugiej, wyznaczając granice i rytm procesu grzeobrażania przenikającego świat ukazujący się na scenie. Mamy wrażenie, że wprowadza się nas w tajemnice bytu.
Część II i IV "Dziadów" rozgrywa reżyser na proscenium i trójkątnym pomoście wcinającym się w mroczną widownię. Spośród zjaw zmarłych wywoływanych w zaduszkowym rytuale, aktorsko tylko Olga Dorosz w roli Dziewczyny wychodzi obronną ręką. Dobre jest zakończenie pierwszej części przedstawienia, kiedy umiera Gustaw i rodzi się Konrad: pełen nowych sił bije pięściami w żelazne drzwi pośrodku opuszczonej przeciwpożarowej kurtyny, która długo łomocze uświadamiając nam nieodwołalność sytuacji. Potem, gdy unosi się do góry, widzimy drugą - powtórzoną w głębi sceny przez scenografa. Tak więc każde uwolnienie jest zarazem uświadomieniem kolejnego uwięzienia, aż po białą ścianę ostatniej sceny przedstawienia z rysunkiem człowieka wpisanego w wszechświat, ku której odchodzi Konrad.
Z trzeciej części przedstawienia zapamiętujemy przede wszystkim dominującą postać Senatora w wykonaniu Andrzeja Wilka oraz panią Rollison Janiny Jankowskiej. Obie postacie przydają temperatury dramatycznej i stanowią o teatralnym wyrazie scen zbiorowych. Wspomnieć należy także postać ks. Piotra, z którego duchową intensywną obecnością łączymy - nazwałbym to tak - szczelinę metafizyczną rozłamującą wymiar realistycznego wątku.
W sumie przedstawienie, choć nie zawsze artystycznie równe, pokazuje nam dzieło Mickiewicza jako księgę wielu tajemnic, traktującą o świecie pozostającym w ruchu nieustających zmian. I choć mamy świadomość i uwarunkowań, i powikłań, jest w tych poznańskich "Dziadach" - o dziwo, także miejsce na nadzieję.