Artykuły

O mój rozmarynie...

ROZMARYN rozwija się w tym roku obficie, na licznych scenach, akademiach, wieczornicach, apelach.

Już słyszy się głosy, że jest go za dużo, że to przerost, polskie przegięcie, hagiografia, jednostronny wybór tradycji.

Że 70-lecie odzyskania niepodległości czcić można bez tromtadracji legionowo-strzeleckiej, z umiarem, z oddaniem co należne innym także siłom politycznym i innym wątkom. W dobrym tonie jest pisać tak właśnie: dość już tej Pierwszej Brygady, szarego stroju Komendanta, dość rozmarynów, które rozwijały się strzelcom ze Strzelca.

I to jest nawet prawda, wszelka przesada tylko szkodzi. Ale będę za tą szkodą, tym razem. I przeciwko estetom, których mrozi legionowa piosenka.

Z prostego powodu - tego rozmarynu było na lekarstwo przez całe czterdzieści lat powojennej naszej rzeczywistości i akceptowanej przez nią tradycji. Było jeszcze gorzej: ta rozmarynowa tonacja i tradycja (wciąż to słowo, ale jakże się tu bez niego obejść?) znalazły się w rejestrze najbielszych białych plam, ich przywołanie uznawano za naganne, zresztą wielu czuwało, by do tego nie dochodziło. Były takie okresy, pamiętamy je przecież.

Oczywiście powolutku mur kruszał, lata osiemdziesiąte to już triumf zdrowego rozsądku, powstają książki specjalistów historyków, tu i ówdzie pojawia się cień Dziadka, na scenę dostaje się słynna przedwojenna "Gałązka rozmarynu". Sztuczka o legionowej legendzie, legionowych początkach, zgrabnie skrojona, łatwa do grania, nie pozbawiona wdzięku i dowcipu. Z piosenkami legionowymi, a jakże.

Prapremiera w r. 1937 była sukcesem, ten sukces był potrzebny ówczesnej, publiczności i ówczesnej władzy. Ta pierwsza chciała, by jej przypomniano, że chcieć to móc, ta druga rada była uwierzytelnić swoje prawa moralne do kierowania narodem.

A wszystko to na wesoło, choć rzewnie też.

Autor, były aktor, dyrektor teatru, strzelec wymaszerowujący z Oleandrów w sierpniu 1914 miał na tyle dobrze znany - z autopsji - materiał źródłowy, że ta Pierwsza Kadrowa w jego "Gałązce..." wypada nie tylko sympatycznie, ale i dosyć wiarygodnie. Mimo wszystko.

Otóż teraz, w roku 1988 - mamy tych Gałązek z Kadrową istotnie zatrzęsienie. Wszędzie sale teatrów które sięgają po tę pozycję, nabito są po brzegi.

W Warszawie "Gałązkę" upowszechnia Teatr Rozmaitości upowszechnia co się zowie, bo sprzedaje też płytę stereo i nagraniami legionowych, śpiewanych w spektaklu piosenek. Płyta - 1800 złotych - idzie jak woda, publiczność płaci ochoczo i woła o więcej.

Na prasowym przedstawieniu tej Gałązki loża recenzencka skrzyła się od ironii. Rozumiem tę ironię - spektakl zrobiony jest zanadto na klęczkach, ma wiele miejsc słabych, watowantych nastrojem.

I nie rozumiem tej ironii - bo na ten spektakl, jakikolwiek by nie był jego artystyczny kształt ostateczny - czekała, naprawdę czekała ta publiczność sporo lat. Ona musi swoje otrzymać, dostać, przeżyć. To jej prawo. A potem dopiero może wybierać.

Było tak: kiedy zaczęto śpiewać I Brygadę i prężono się na scenie na baczność, bo wiośnie miał wejść Komendant (tutaj wchodzi naprawdę aktor ucharakteryzowany na Piłsudskiego - co odbieram jako błąd - u Nowakowskiego jest tylko nastrój oczekiwania), otóż, kiedy tę Brygadę rozpoczęto sala raptownie wstała. Caluteńka. Spontanicznie. I stała na baczność.

Można, naturalnie, ten fakt wyśmiać, okpić, można nad nim ubolewać (znajdą się ci, co skorzystają z tych możliwości i to z pewnością), ale nie zmieni to jego natury w niczym.

Ta standing demonstration była na coś tym ludziom potrzebna, coś im dawała.

Nie namawiam, broń Boże, do podlizywania się społeczeństwu, zawsze i za każdą cenę; przestrzegam jedynie przed lekceważeniem każdego odruchu społecznego, przed zapoznanymi tęsknotami i tłumionymi resentymentami.

I chociaż wydaje się, że dokładnie wiemy do czego prowadzi takie tłumienie, wciąż chcielibyśmy regulować po dyrygencku: niech teraz podoba się to, a nie podoba tamto.

Kto? My, także my piszący o tym wszystkim, także i my.

A ten Rozmaryn, w którym pachnie śmierć i miłość jest zgoła niewinny. I ta marszowa Piechota o tych, którzy nie noszą lampasów, lecz szary ich strój, za to w pierwszym szeregu podążą na bój - jakaż ładna w istocie piosenka. Wreszcie ten Marsz Pierwszy Brygady Szlendaka, z gorzkimi słowami (mówili, żeśmy stumanieni /nie wierząc w to, że chcieć to móc /-/ /-/. Nie chcemy dziś od was uznania /ni waszych mówi / ni waszych łez/ skończyły się dni kołatania/ do waszych głów, do waszych serc/ - komu przeszkadza? Dla kogo może być groźny, w czym zawadza?

Że na jego śpiewanie wstaje sala, owszem, to jest obserwacja dla pułkownika Kwiatkowskiego. Ale też i tylko tyle.

Legiony to także, poza wszystkim innym także i to najprostsze: żołnierska nuta.

Dla kogo żołnierska nuta, dla kogo ofiarny stos, to już inna kwestia.

Legiony i ich legenda. Było jedno i drugie w naszej historii.

I było, jak każdy fakt tego rodzaju - nieprzypadkowo.

W roku poświęconym tamtemu czasowi niechże sobie rozmaryny kwitną ile chcą. Taka jest moja opinia. Przekwitną albo nie, okaże się.

Że przypomina się przy tej okazji rozmarynowe wiersze Lechonia i Balińskiego o Piłsudskim?

A co, to wstyd?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji