Artykuły

Tadeusz Szymków - wspomnienie

Jak każdy aktor pragnął, by w końcu światła punktówki odwróciły się w Jego stronę, wydobywając wielki, niepowtarzalny talent z cienia. Sława i uznanie przyszły w końcu Gdy Najwyższy Reżyser skierował punktówkę na tę uśmiechniętą do wszystkich twarz i oczy, w których skrzy się pocieszenie: "Kochani, no i co z tego, że nie żyję. Jestem z wami. Narka!" - TADEUSZA SZYMKOWA wspomina przyjaciel Cezary Harasimowicz.

To, że przyjaźń z "Szymkiem" Tadziem Szymkowem będzie mocna jak opoka, wiedziałem od samego początku, od momentu, kiedy w 1977 usiedliśmy na schodach Teatru Polskiego we Wrocławiu podczas egzaminów do Studium Aktorskiego. Ale że ta przyjaźń będzie wieczna, przekonuję się dopiero po Jego śmierci. Kiedyś daliśmy sobie przyrzeczenie, że ten, który pierwszy odejdzie na tamtą stronę, da znak przyjacielowi, że za smugą cienia coś istnieje. Niestety, Wielki Reżyser wybrał Tadzia pierwszego. Jeśli otrzymałbym jeden znak stamtąd, uznałbym to za przypadek. Ale aż tyle? Oprócz serii różnych dziwnych życiowych przypadków, które są ewidentnymi dowodami na istnienie, Szymuś przychodzi do mnie z regularnością, prawie co tydzień. Gadamy sobie o tym i owym, konkretnie, siarczyście, krzepiąco. Potem On odchodzi, ale wiem, że wkrótce wróci, bo Tadeusz nigdy nie opuszczał przyjaciół. Od pierwszej chwili zagarniał wybrańców szerokim ramieniem i trzymał ich tak aż do końca. Trzyma i po śmierci. Minął rok od Jego odejścia, a Tadzio obejmuje nas, bliskich, nadal w uścisku, który namacalnie czujemy. Tak jak słyszymy Jego donośny, kpiarski śmiech. Cóż, Najwyższy Scenarzysta napisał dla Niego trudną rolę. Jej zakończenie nie było tylko bolesną, dramatyczną śmiercią. Rola pod tytułem "Tadeusz Szymków" ciągle trwa. Jest wspaniała, wzniosła, pełna światła. Ale i goryczy. Ile razy będę jeszcze słyszał z ust reżyserów i producentów: "Niewykorzystany talent". Trzeba było bardziej wykorzystywać, koledzy! Wykorzystywać tę nadzwyczajną osobowość wiecznego chłopca w męskim ciele. Wykorzystać tego współczesnego Don Kichota, który nie godzi się na świat pełen obłudy i fałszu. Taki był w życiu i jako Dudzio w "Seszelach" Bogusia Lindy. Trzeba było wykorzystać tego tragicznego, prostego człowieka wyjącego za sprawiedliwością. Taki był w życiu i w "Poznaniu 56" Filipa Bajona, za którą to rolę dostał prywatną nagrodę od Roberta Duvalla. Nigdy się nią nie chwalił. Trzeba było wykorzystać tego tragicznego zawadiakę, który często zmierza w objęcia zatracenia i śmierci. Taki był w życiu i w filmach Władka Pasikowskiego. Trzeba było wykorzystać owego outsidera, który świadomie sam się odsunął na bocznicę. Taki był w życiu i w "Lekarzu drzew" Janusza Zaorskiego. Zagrał w kilkudziesięciu filmach, przez całe życie był związany z Teatrem Polskim we Wrocławiu. Grał przeważnie w drugim planie, mistrzowsko, charyzmatycznie, wielokrotnie o wiele bardziej interesująco niż pierwszy plan. Może to niedowartościowanie spowodowało, że swoją pasję skierował w stronę kina i teatru offowego. W tej przestrzeni był guru. Zyskał opinię twórcy niepokornego. Ale to nieprawda, że Tadeusz gardził sławą i nie marzył o uznaniu. Jak każdy aktor pragnął, by w końcu światła punktówki odwróciły się w Jego stronę, wydobywając wielki, niepowtarzalny talent z cienia. Wiem o tym bardzo dobrze - spowiadaliśmy się sobie ze swoich smutków. Sława i uznanie przyszły w końcu Gdy Najwyższy Reżyser skierował punktówkę na tę uśmiechniętą do wszystkich twarz i oczy, w których skrzy się pocieszenie: "Kochani, no i co z tego, że nie żyję. Jestem z wami. Narka!".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji