Artykuły

"Dynastia", "Janosik", "Gwiezdne wojny" teraz w teatrze

- Mało kto i w Polsce pamięta, że ważnym wydarzeniem w "Dynastii" był udział w serialu chorego na Aids Rocka Hudsona i jego pocałunek z Lindą Evans oraz ówczesna niepewność Ameryki, czy Evans zarazi się i w konsekwencji umrze... Właśnie nieobecność obecnej choroby inspiruje nas najbardziej. Dynastia to więzy krwi i więzy przekazywanych sobie chorób. I w ten sposób otwieramy ten mit - dyrektor Sebastian Majewski o inscenizacji popularnych filmów i seriali na scenie Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu w cyklu "Znamy, znamy".

Maja Ruszpel: Skąd pomysł projektu "Znamy, znamy", w ramach którego na wałbrzyskiej scenie zobaczymy inscenizacje "Gwiezdnych wojen", "Dynastii" i "Janosika"?

Sebastian Majewski: Z mojej obserwacji miasta oraz rozmów przeprowadzonych z mieszkańcami Wałbrzycha, czyli potencjalnymi widzami naszego Teatru. Wynikło z nich jednoznacznie, że Wałbrzych jest trudnym miejscem do prowadzenia teatru. Głównym oczekiwaniem widzów jest chęć oglądania znanych sztuk. Przy czym "znane" w tym wypadku oznaczało zarówno teksty i utwory klasyczne, jak i takie, które wcześniej byty widziane. Z tego punktu była już prosta droga do myślenia o "Znamy, znamy". Zaplanowałem więc dwa sezony wypełnione premierami znanych tekstów dramatycznych i tych z popkultury, które są jednocześnie ikonami współczesnych kodów kulturowych.

Jak te scenariusze filmowe zrealizujecie na scenie? To mają być adaptacje 1:1?

- Oczywiście, nie. Scenariusze stanowią przede wszystkim jedynie inspirację do tworzenia przedstawień teatralnych. Chcemy przecież opowiadać o współczesności - a nie przypominać o zrealizowanych dawno temu filmach. Trudno zresztą uznać, że byłoby możliwe przeniesienie na scenę w stosunku pełnej zgodności "Czterech pancernych i psa", "Dynastii", "Gwiezdnych wojen", "Janosika" czy "W pustyni i w puszczy". Tak samo, jak trudno jest przypuszczać, że młodzi reżyserzy i dramaturdzy, których do tego zaangażowałem, nie zechcą twórczo spojrzeć na powierzone im tematy.

Ale co można dziś - realizując "Dynastię" - pokazać? Po pierwsze, jest to opera mydlana, po drugie - obecnie serial stał się groteską samego siebie, a to, co nas Polaków urzekało 20 lat temu, dziś jest śmieszne i trudno byłoby to nawet oglądać w telewizji. Po co to wyciągać na scenę?

- Właśnie po to, żeby pokazać, że "Dynastia" może być czymś więcej niż tym, o co pani mnie pyta. Podkreślam, że nie zależy nam ani na dokładnym przenoszeniu oryginału na scenę ani na oczywistym komentowaniu. W "Dynastii" istotnym aspektem jest fakt, że serial powstawał w czasie epidemii i powszechnego strachu przed AIDS. Tymczasem ta choroba jest nieobecna w serialu. A wątek gejowski, który pojawia się w "Dynastii", nie dotyczy stygmatyzującej i potencjalnie śmiertelnej choroby, lecz jedynie problemu ujawnienia. Co ciekawe - mało kto i w Polsce pamięta, że ważnym wydarzeniem w "Dynastii" był udział w serialu chorego na AIDS Rocka Hudsona i jego pocałunek z Lindą Evans oraz ówczesna niepewność Ameryki, czy Evans zarazi się i w konsekwencji umrze... Właśnie nieobecność obecnej choroby inspiruje nas najbardziej. Dynastia to więzy krwi i więzy przekazywanych sobie chorób. I w ten sposób otwieramy ten mit.

A "Gwiezdne wojny" ?

- Na pewno nie zbudujemy stacji kosmicznej. Bo po co ją budować, skoro ciekawsze jest to, że w "Gwiezdnych wojnach" walczą naprzeciw siebie Imperium i Republika, prawda? Zatem w przypadku "Gwiezdnych wojen" myślimy o temacie fikcji i utopii. I o innych fikcjach i utopiach, które ludzkość w swojej historii wymyśliła i przerobiła. A także o tym, jak zmierzymy się z tą, która jeszcze przed nami.

Mówi pan, że w projekcie "Znamy, znamy" chodzi o przyciągnięcie widza. Tymczasem ci, którzy przyjdą, a są przywiązani sentymentalnie do oryginału, mogą tylko się... zezłościć. Marusia z "Czterech pancernych" przecież nie pojawia się jako symbol kobiecości, ale jest szczerbatą, zniszczoną kobietą...

- Pancerni wywołują olbrzymie emocje, dzięki czemu spektakl jest doskonałym powodem do dyskusji. Polemizuje z oczywistościami i oczekiwaniami. I o to właśnie chodzi. Bo przecież to, że chcę przyciągnąć więcej widzów do teatru, nie oznacza, że zależy mi na tym, by robić teatr egalitarny, teatr dla każdego. Poprzez dyskusję z kanonami ikon popkultury chcę i mogę pokazać także, jaka jest dynamika współczesnego teatru. Paweł Demirski, inspirując się powieścią Przymanowskiego i kultowym PRL-owskim serialem, napisał niezwykłe ostry i błyskotliwy tekst o wszystkich wojnach: o wojnie militarnej, rasowej, kulturowej i klasowej. A tym silniejsze jest jego oddziaływanie, że bohaterami są znani i sympatyczni pancerni z psem. To dobry przykład strategii Znamy, znamy".

Po głośnych "Dziadach. Ekshumacji" - teatralnej próbie pokazania naszych narodowych grzechów, i "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł, czyli w heroicznych walkach narodu polskiego wszystkie sztachety zostały zużyte" - politycznej burlesce o polskich mitach i kompleksach, Monika Strzępka sięgnęła do sztandarowego serialu PRL-u, "Czterech pancernych i psa". Jej zdaniem, Polacy nie radzą sobie ze swoją historią i przeszłością i po raz kolejny postanawia to obnażyć - tym razem poprzez spektakl "Niech żyje wojna" [na zdjęciu]. "To jest zupełnie nowy tekst - tłumaczy reżyserka. - Niezachowujący nic ze struktury filmu czy powieści. W teatrze taki zabieg nazywa się przepisaniem - zachowuje się właściwie nazwy postaci i umieszcza w nowej czasoprzestrzeni, w nowym kontekście, konfrontuje się postaci z faktami, które nie istniały w czasie powstawania oryginału. Korzystamy z pamięci widzów, z ich stosunku do serialu, z tego, co z serialu trwale wpisało się kulturę. W równym stopniu na odbiór spektaklu może wpływać sentyment do sympatycznych czołgistów, co pamięć o awanturze na Woronicza, kiedy Wildstein wstrzymał emisję serialu. Zajmujemy się bowiem problemem kultury jako propagandy. Nie istnieje kultura wytwarzana poza ideologią. Wobec tego każda kultura to propaganda: propagandowy charakter pancernych jest dla wszystkich oczywisty. Natomiast nazwanie propagandą ofiarniczej narracji dotyczącej Powstania Warszawskiego nie jest już tak bezdyskusyjne. W spektaklu zrównujemy proradziecką narrację czterech pancernych z martyrologiczną narracją Powstania Warszawskiego. To nie jest więc spektakl historycznego konsensusu, pogodzenia i głaskania zabliźnionej rany, ale konfliktu. Aktorów w spektaklu jest siedmioro, ale już postaci, które grają, znacznie więcej. Dla przykładu Andrzej Kłak grający Janka Kosa jest równocześnie żołnierzem AK ginącym w Powstaniu Warszawskim, Michałem Żebrowskim utyskującym, że nie dostał roli w filmie o Powstaniu, młodym scenarzystą, który w imię możliwości realizacji swojego scenariusza jest skłonny przepisać każdy przecinek - a jeszcze nie wszystkie jego tożsamości wymieniłam. Teatr nie musi być opowiadaniem historii, w Niech żyje wojna nie ma tradycyjnie rozumianej fabuły. Jest próbą opowiedzenia historii poprzez konflikt między wieloma wykluczającymi się narracjami".

***

Sebastian Majewski

ur. w 1971 r.; reżyser teatralny, absolwent Akademii Teatralnej w Warszawie, stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, współpracownik Towarzystwa Wierszalin Teatr, Teatru im. Horzycy w Toruniu, Teatru k2 we Wrocławiu, Wrocławskiego Teatru Współczesnego, Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu [zastępca dyrektora) oraz Laboratorium Edukacji Twórczej Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie; szef autorskiego teatru scena witkacego.wro

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji