Artykuły

Tramwaj zwolnił w Paryżu

"Un Tramway. Tramwaj" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego Theatre de l'Odeon, Paryż/NOwy Teatr, Warszawa. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Paryska publiczność "Un Tramway" nie musiała przez trzy godziny mierzyć się z pytaniem: czy Krzysztof Warlikowski to artysta śmiertelnie konsekwentny, czy stosujący autoplagiaty? Czy pokazał w Teatrze l'Odeon oryginalny spektakl, czy tylko kompilację dotychczasowego dorobku?

(...)

Paryżan nie dręczyło pytanie, czemu przedstawienie tak nowe (oparte na nowym polskim tłumaczeniu Jacka Poniedziałka, nowocześnie zaadaptowane, inkrustowane nowym zestawem tekstów, korzystające z potencjału paryskiego zespołu, z gwiazdą Izabelle Huppert) z minuty na minutę wydaje się coraz starsze. Czemu tak wiele w nim cytatów z "Poskromienia złośnicy", "Oczyszczonych", "Bachantek", "(A)pollonii"? Czy to skutek często dotykającego polskich twórców "syndromu zagranicy"? Czy przemyślna konstrukcja, w której reżyser i główna bohaterka Blanche DuBois (Huppert) dręczeni są tym samym demonem - przekleństwem pamięci?

(...) Blanche wyrusza w podróż. Z przeładowaną drogimi sukniami walizką zjawia się u siostry Stelli (Florence Thomassin) żyjącej z prymitywnym sadystą Stanleyem Kowalskim (Andrzej Chyra). Kolejne sceny będą próbą rekonstrukcji jej poranionej, roztrzaskanej tożsamości. Blanche uczy się chodzić. Blanche powraca do historii z młodości. Blanche odnajduje w śmietniku podświadomości idiotyczne kawały i sceny ze starych filmów, oper, lektur. Najpierw jednak Blanche uczy się mówić. Siedząc we wnętrzu przeszklonego boksu, w bieliźnie, z rozchylonymi nogami, bełkoce, charczy i rzęzi, wydobywając każdy dźwięk z bólem. Wykrzywiona skurczami twarz, usta zapchane przeżuwanym jabłkiem, ciało targane spazmami - kamera powiększa ten obraz wielokrotnie, czyniąc z Blanche kobietę zamkniętą nie tylko w pułapce własnego kalectwa i traumy, ale i własnego wizerunku.

Postaci, z którymi dialoguje, są z początku prawie niewidoczne, zepchnięte na obrzeża sceny, co daje wrażenie psychomachii, konfrontacji z upiorami własnego umysłu. Gdy Renate Jett w prologu "Oczyszczonych" walczyła z polskim tekstem, wypluwając go jak na torturze, męka mówienia stawała się znakiem męki miłosnej, męki niedającego się wypowiedzieć pożądania. Postać Huppert o istnieniu fizycznego pragnienia usiłuje zapomnieć. Wymazać je, wyrwać z ciała i wspomnień. Za każdym razem, gdy jakiś gest, obraz czy brutalne słowo Stanleya dotkną tego tematu-rany, afazja powraca. W pionie trzymają Blanche kolejne suknie i kreacje, które wydają się stelażami i podpórkami dla jej sypiącego się ciała i maskami dla jej obolałej psychiki. Wielki, biały szlafrok otula ją, chroni, zmienia w widmo z mitu czy tragedii antycznej. Różowa suknia okaże się bezpiecznym łonem, z którego wydobędzie się, by toczyć kolejną walkę ze szwagrem - jej oprawcą, katem, ale i lekarzem.

Andrzej Chyra dołącza rolą sadystycznego Polaka do galerii bezwzględnych egzorcystów-szamanów powracających w spektaklach Warlikowskiego. Tinker z "Oczyszczonych", Petruchio w "Poskromieniu złośnicy", Dionizos w "Bachantkach" - wszyscy usiłowali zmusić swoje ofiary do autentyczności i samowiedzy, aplikując im mieszankę przemocy i erotyzmu. W "Tramwaju..." Chyra, nie zmieniając prawie wyciszonego stylu gry, przypomina momentami to stereotypowego emigranta, to zwierzę czy wytwór chorej wyobraźni. W scenie gwałtu przeciąga Blanche po torach do gry w kręgle, aż pod przeszklony boks. Jakby zaciągał zdobycz do jaskini. Albo pomagał w przeprawie przez traumę, w dotarciu do otorbionych przez pamięć i nieświadomość faktów. Dzikus czy przewoźnik przez barierę bólu? I kim jest Blanche? Zwykłą pacjentką? Uniwersalną ofiarą, z którą jak z Iwoną Gombrowicza "wszystko wolno"? Subtelną duszą, uwięzioną w brudnej materii?

Te pytania i interpretacje kryją się jednak w podskórnym nurcie spektaklu. Warstwa zewnętrzna może rozczarowywać. Te same co zwykle pomysły scenograficzne - pleksi, designerski zestaw wypoczynkowy i motywy maryjne (wyjątkowo zamiast wariacji na temat Maryi polskiej dominuje styl południowoamerykański, kolorowe wieńce i obrazki jak z meksykańskich cmentarzy). To samo jaskrawe światło. Ten sam schemat: histeria - wyciszenie - gwałtowny przeskok w piosenkę. Wiele scen trąci tautologią. Arystokratka ducha Blanche konfrontuje się z klasą niższą - Renate Jett śpiewa "Common people" Pulp. Blanche obnaża się z kazirodczym uczuciem do siostry i krytykuje jej związek - Renate Jett śpiewa "All by myself" i wygłasza długi monolog na temat kompromisów w małżeństwie i konieczności zakochiwania się najpierw w sobie, potem dopiero w partnerze. Dawną delikatność i abstrakcyjne myślenie Warlikowskiego widać w kilku obrazach, jak stosunek Stelli i Stanleya odbywający się bez zwierzęcej chuci: para siedzi przy sobie na łóżku, a szklany boks w tle sceny wykonuje powolne, posuwiste ruchy.

Czy spektakl jest dla Warlikowskiego tym czym dla Blanche - walką ze wspomnieniami? Czy też może oznaką twórczego kryzysu?

Całość w Gazecie Wyborczej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji