Artykuły

Poprawny wujaszek

"Wujaszek Wania" na Świebodzkim to poprawna opowieść o tym, że szacowni ludzie bywają łotrzykami, że lubią seks pozamałżeński, a rewolwer ni apopleksja nie rozwiązują dylematów moralnych.

U Czechowa można podsłuchać jeszcze trzy ważne pytania - jak pozostawić po sobie trwały ślad, jak zrozumieć naszą irracjonalną skłonność do dewastacji natury i jak zmusić do miłości tych, którzy nas nie kochają. Te trzy pytania reżyser Jerzy Jarocki jednak wykpił, obrócił w groteskę.

Teatr Jarockiego

Od początku widzimy, że to teatr teatralny. Jest cykanie świerszcza i szczekanie psa. Światło z pokoju gościnnego pada we właściwą stronę. Burza błyska w dali. Słychać grzmot i szum deszczu. Ale kula rewolwerowa rozbija prawdziwą szybę. Knoty filują w lampach. Wiatr trzaska oknami.

Na scenie jest koniec XIX wieku. Choć dopiero za kilka lat na bohaterów spłynie bolszewia, tu już zabrakło Boga. To reportaż z dworu, gdzie mimo 26 pokoi i tak wszyscy podglądają się albo wpadają na siebie na werandzie, w kuchni czy przy stole. Ale ich miłości i ich życia nie mogą się spotkać.

Jarocki wyciął większość autorskiego tekstu charakteryzującego zachowania zbiorowe. Weltgeist mizerniutki więc jak dramatyzm bohaterów. Są w pełni przewidywalni. Wiemy, co powiedzą, zanim się odezwą. Oprócz zabawnej strzelaniny, gdy pozbawiony pracy Wojnicki postanawia zabić Sieriebriakowa, i szalonego podniebnego - z Podkowińskiego rodem rozkołysania Heleny na dziwacznej huśtawce, tu naprawdę nie dzieje się nic. Aż dziw, że ogląda się to bez bólu przez przeszło dwie godziny.

Figury woskowe

Gdyby nie Astrow Wojciecha Kościelniaka, pełen życia, ale i dystansu wobec własnej osoby, na scenie Swiebodzkiego byłoby jak w muzeum figur woskowych. Chociaż i on zaledwie raz szczypie Helenę. Nie idzie na całość, mimo że Helena Haliny Skoczyńskiej krąży wokół niego raz jak mocno wyleniała kocica, a raz jak niewinne kocię.

Sonia Jolanty Fraszyńskiej recytuje teksty o prawdzie, miłości i pracy w tonie socrealistycznym bez względu na to, czy gra na nutę zgorzkniałej, starej panny czy podlotka. Nikt - prócz Kościelniaka i chwilami Skoczyńskiej - tu nie uwodzi, nie mówi, nie szepcze przekonująco. Aktorzy są jak plakaty teatralne. Zbyt często gadają do lampy lub do sufitu. Każdy - jak u Junga - wyświetla własne przezrocza i sam je ogląda. Nawet Wojnicki jest zbyt płaczliwy, jak na czechowowski pierwowzór. - Mogłem być Dostojewskim - powiada. Na sali wybucha śmiech.

Prawie konający Sieriebriakow Edwina Petrykata po przerwie cudownie ożywa - chce zwinąć interes i dać dyla do Finlandii. Tielegin Zygmunta Bielawskiego drażni jak żywcem wyjęty z Balzaca kuzynek Pons. Niania Krzesisławy Dubielówny jest okropnie stereotypowa.

Jarocki serwuje nam aktorstwo archaiczne, jakie pamiętamy z naszych wycieczek szkolnych do teatru. Ale może tak właśnie powinno się grać klasykę.

Kolekcjoner

Jarocki kolekcjonuje w "Wujaszku Wani" gesty, twarze-maski, manekiny ciał. Często podkreśla detale. Jak ugięcie palca do wyimaginowanego cyngla po tym, gdy sponiewierany przez życie Wojnicki nieudolnie chce zastrzelić Sieriebriakowa. Wskazujący palec, jak u Gombrowicza, jest tu znakiem wyrzutu sumienia. Potem trójpalczasta dłoń Soni, z ikon rodem, przysięgająca, że świat ma sens. Sama Sonia - twarz nieszczęśliwie zakochanej, poszarzałej brzyduli z fotografii Daumiera.

Czasem Jarocki zbiera figury. Pokazuje wirującego w piruecie niemal argentyńskiego tanga Astrowa. Jego chłopięce, zmysłowe skradanie się ku Helenie. Rozwijającą się z płaczu jak kłębek wełny Sonię. Wojnicką z książką przyklejoną do dłoni, z plecami przyklejonymi do ściany jak na portretach Rodakowskiego.

Ładne obrazki, które przyjemnie się ogląda, ale nie składają się w przekonującą całość. Dlatego w sumie nie dziwi finał, w którym nikt nikomu nie ma nic do powiedzenia prócz banałów: żyć trzeba, już się nie zobaczymy, trzeba pracować. Żeby było jak dawniej - to wyrok, nie puenta.

Gdy w spektaklu Jarockiego światła gasną, bohaterowie nieruchomieją jak kukły: profesora-satrapy, niespełnionej kochanki, patetycznej brzyduli czy życiowego nieudacznika. Ale manekiny nie mogą wzruszać.

Antoni Czechow, "Wujaszek Wania", reż. Jerzy Jarocki, scen. Jerzy Juk-Kowarski, muz. Stanisław Radwan, spektakl 12 marca. Scena na Świebodzkim - Teatr Polski we Wrocławiu

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji