Artykuły

Chopin spiżowy

"Chopin" w reż. Laco Adamika w Operze Wrocławskiej. Pisze Magdalena Talik w portalu kulturaonline.pl.

"Chopin" Giacomo Orefice to opera inna niż wszystkie. Nie z powodu swojej oryginalności, ale raczej jej braku. Włoski pedagog z Mediolanu był wprawdzie wielkim admiratorem chopinowskiej spuścizny, niemniej słabym kompozytorem, czego efekty da się zauważyć w jego scenicznym dziele. Nawet niezwykle pieczołowicie przygotowywana wrocławska inscenizacja nie jest pełnym sukcesem, mimo wysiłku realizatorów i wykonawców.

Kiedy na początku XX wieku "Chopin" miał swoją włoską, a niedługo potem polską premierę czasy były zupełnie inne. Przemysł nagraniowy nie istniał, a dla spragnionej muzyki Chopina publiczności mocno sentymentalny utwór Orefice był zapewne doskonała pożywką. Zwłaszcza że Włoch zrobił wszystko, by jego "Chopin" był klasycznym wyciskaczem łez - jest tu i wspomnienie z dzieciństwa, wątek kariery w środowisku paryskiej socjety, dramatyczne wizje z podróży na Majorkę czy wreszcie śmierć w pełnym rozkwicie geniuszu.

Dyrektor Opery Wrocławskiej Ewa Michnik była bardzo zdeterminowana, by "Chopina" zaprezentować publiczności, mimo iż fiasko warszawskiej premiery sprzed 13 lat było swego rodzaju ostrzeżeniem. A wówczas za reżyserię odpowiedzialny był utalentowany przecież i twórczy Michał Znaniecki.

W przypadku aktualnej premiery w projekt zaangażował się sam Laco Adamik, ale nie powtórzył sukcesu swoich moniuszkowskich produkcji, zwłaszcza rewelacyjnej "Halki" sprzed pięciu lat. Tam starsze pokolenie ostentacyjnie bojkotowało premierę, młodzi byli zachwyceni. W przypadku "Chopina" może być na odwrót. Dojrzali widzowie przyjdą zobaczyć takiego Chopina, jakiego znają - romantycznego cierpiętnika, który rozpaczliwie tęsknił za ojczyzną, a żal przelewał na papier nutowy. Młodzi jednak nie znajdą w kompozytorze interesującego bohatera, bo Fryderyk z opery Orefice jest pomnikowy, spiżowy niczym Komandor z ostatniego aktu "Don Giovanniego" Mozarta.

Ale czy wina w tym reżysera czy nade wszystko samego Włocha i jego librecisty Angiolo Orvieto trudno właściwie rozstrzygnąć. Trudno nawet debatować na temat materiału muzycznego, bo jego rejestracje były śladowe i nienajlepsze.

Jednak zasadniczą rzeczą, która dźwiga tę operę ponad przeciętność jest wpisana w nią muzyka Chopina, mistrzowska, choć podana odbiorcy w sposób zupełnie go zaskakujący. Bo o ile wykorzystanie linii melodycznej z Etiudy op. 10 nr 3 nie dziwi (nawet Jose Carreras miał w repertuarze pieśń "Tristesse" opartą na owym utworze), o tyle Preludium H-dur z op. 28 w finale może być pewnego rodzaju kuriozum.

Trzeba oddać jednak sprawiedliwość wykonawcom - zwłaszcza solistom, a wśród nich Stevenowi Harrisonowi, Ewie Vesin i Mariuszowi Godlewskiemu, że dzięki ich zaangażowaniu ten odkurzony utwór Orefice ma pewien urok. Brawa należą się także Justynie Skoczek. Decyzja Ewy Michnik, by to właśnie młoda pianistka grała w kanale orkiestrowym fragmenty utworów Chopina była doskonałym posunięciem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji